Polska oszalała na jego punkcie. "Wylansowały mnie media"

Po golu strzelonym Anglikom stał się gwiazdą numer jeden polskiego sportu. Na punkcie Marka Citki panowało istne szaleństwo, a piłkarza chciały u siebie największe kluby w Europie. Wszystko przerwała poważna kontuzja.

Tomasz Skrzypczyński
Tomasz Skrzypczyński
Marek Citko (z lewej) Getty Images / Na zdjęciu: Marek Citko (z lewej)
- Spacer Piotrkowską w Łodzi? Odpadał. Gdy raz wyszedłem z samochodu, to dziesięć minut rozdawałem autografy. A w McDonald's jedzenie brałem tylko na wynos, jechałem w pole i tam jadłem. Inaczej nie było to możliwe. To było po prostu szaleństwo - wspomina piłkarz po latach.

Jesienią 1996 roku Marek Citko stał się nie tylko najbardziej popularnym polskim piłkarzem, ale największą gwiazdą polskiego sportu. Kibice nie odstępowali go na krok, podobnie jak dziennikarze i telewizyjne kamery. 21-latek osiągnął niebywałą popularność. - Wylansowały mnie media a z nimi trudno wygrać - mówił na gorąco "Piłce Nożnej".

A wystarczyły do tego trzy gole, wszystkie w przegranych meczach, choć strzelane renomowanym rywalom. 21-latek najpierw zdobył dwie piękne bramki w Lidze Mistrzów w barwach Widzewa Łódź, a następnie trafił do siatki na słynnym Wembley.

Zabawa na Wembley

To był start eliminacji do mistrzostw świata we Francji. W losowaniu zebrały się przeciw nam chyba wszystkie złe siły, bo trafiliśmy do arcytrudnej grupy: Anglia, Włochy, do tego nieobliczalna Gruzja, stawkę uzupełniała Mołdawia. A Biało-Czerwoni pod wodzą Antoniego Piechniczka przystępowali do zmagań z 55. miejsca w rankingu FIFA, po 14 meczach z rzędu (!) bez zwycięstwa.

I już na początek starcie z najsilniejszym rywalem, w dodatku na wyjeździe. Od pamiętnego remisu w 1973 roku (1:1) przegraliśmy na Wembley trzy kolejne spotkania, przez 23 lata nie strzeliliśmy nawet gola. Nastroje były więc jednoznaczne, atmosferę wokół kadry też można było ciąć siekierą. Kilka miesięcy wcześniej z występów w niej zrezygnowali Andrzej Juskowiak i Tomasz Iwan, skonfliktowani z selekcjonerem byli też Wojciech Kowalczyk i Maciej Szczęsny.

9 października 1996 roku Biało-Czerwoni rozegrali jednak prawdopodobnie najlepszy wyjazdowy mecz z Anglią w całej historii. I to po tym meczu gwiazda Marka Citki rozbłysła na dobre. Już w 7. minucie piłkarz Widzewa pokonał Davida Seamana i było 1:0 dla Polski.
"Proszę państwa! Jeśli nie wierzycie, to ja was o tym przekonuję. 1:0 Polska prowadzi na Wembley, można zapukać do sąsiadów i zachęcić ich do oglądania, jeśli nie zasiedli dziś przed telewizorami!" - zwracał się do kibiców komentujący mecz dla Telewizji Polskiej Dariusz Szpakowski.

- Dla mnie to był szok. Trafiłem i prowadzimy! Coś niesamowitego. Szkoda, że tak nie zostało do końca. Chyba dlatego, że nikt nie przewidywał takiego rozwoju wypadków. Nie byliśmy przygotowani psychicznie - mówił na gorąco Citko, który nie poprzestał tylko na strzelonym golu.

Na londyńskim boisku wręcz bawił się z Anglikami, imponował techniką i znakomitym dryblingiem, zakładał "siatki" Paulowi Gaiscogne'owi. W szarej wówczas rzeczywistości wyglądał, obok rozgrywającego mecz życia Piotra Nowaka, jak człowiek z innej planety.

I choć ostatecznie Anglicy odrobili straty, a potem strzelili zwycięskiego gola za sprawą Alana Shearera, Biało-Czerwoni zebrali za swój występ mnóstwo pochwał. A dla Citki mecz na Wembley był przełomowym momentem w życiu.

Osobisty rzecznik prasowy

Wówczas na jego osobie oszalała cała Polska, zapanowała tzw. Citkomania. Przypomnijmy, że zaledwie kilkanaście dni przed golem z Anglią piłkarz zachwycił cudownym trafieniem przeciwko Atletico Madryt.

- Spacer Piotrkowską? Odpadał. Gdy raz wyszedłem z samochodu, to dziesięć minut rozdawałem autografy. Przeszedłem dwadzieścia metrów, znowu dziesięć minut podpisywania. Wróciłem do auta i pojechałem do domu - wspomina po latach.

Zainteresowanie przybrało takich rozmiarów, że zatrudnił osobistego rzecznika prasowego, którym został Tomasz Zimoch. Dziś posiadanie przez najlepszych sportowców osoby odpowiadającej za kontakty z mediami jest czymś normalnym, 25 lat temu w Polsce było ewenementem.

- Mama zbierała wszystkie wycinki z gazet na mój temat. Ciarki mi szły, jak ostatnio czytałem te artykuły. Nie miałem świadomości, że byłem aż tak znany, popularny i tak dobry. Wychodziłem na mecze z Borussią Dortmund czy Atletico Madryt jak po swoje, nie bałem się żadnego przeciwnika - przyznawał w rozmowie z WP SportoweFakty.

Piłkarz otrzymywał od kibiców setki listów, nie brakowało wśród nich także ofert matrymonialnych. I jedno zaproszenie nawet przyjął.

- Kiedyś dostałem list od dziewczyny z Warszawy. Wiedziałem, że w drodze z Łodzi do Białegostoku będę przez Warszawę przejeżdżać. Skusiłem się na odwiedziny. Spotkałem się z dziewczyną pod blokiem. Cóż, motyle nie zatrzepotały w brzuchu - ujawniał w "Przeglądzie Sportowym".

Dziennikarze mieli o czym z nim rozmawiać. Nie tylko o golach, ale też o przeszłości. Citko nie ukrywał swojej głębokiej wiary w Boga, który pomógł mu w wyjściu z poważnych problemów. A dokładniej, z uzależnienia od hazardu.

- Mogę powiedzieć, że był taki okres w moim życiu, w którym zachowywałem się nieodpowiedzialnie. Miałem duże pieniądze i one zawróciły mi w głowie. Szastałem nimi, hazardowałem się. No to szybko już tych pieniędzy nie miałem. Wtedy odmieniłem swoje życie - mówił na łamach "Piłki Nożnej Plus" w marcu 1997 roku.

Wtedy Citko był już nie tylko najbardziej popularnym polskim piłkarzem. To właśnie on wygrał plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski i to w roku olimpijskim. W Atlancie Biało-Czerwoni zdobyli aż siedem złotych medali, ale wyróżnienie przypadło piłkarzowi Widzewa Łódź.

- Jechałem do Warszawy, żeby tę galę odhaczyć. Chciało mi się spać, po drodze chyba nawet z 10 minut pospałem na parkingu. Myślałem, że wpadnę, posłucham kto wygrał, i wyjadę - ujawniał. - I nagle nie wiedziałem, co robić. Jest piąte miejsce, czwarte... a mnie nie ma. I nagle wzywają mnie na scenę z Renatą Mauer, a potem słyszę, że wygrałem. Przecież ja tych sportowców oglądałem w tv, oni zdobywali medale olimpijskie!

Już na scenie zdezorientowany Citko przyznał, że po prostu mu głupio. - Nie przygotowałem sobie żadnej mowy, nie ułożyłem żadnych podziękowań. Wiedziałem, że muszę coś powiedzieć i najlepiej coś mądrego. Szukałem więc szybko w głowie, obiecałem m.in. kibicom, że nie odejdę z Widzewa. To był mój pierwszy tak duży publiczny występ.

Dwa tygodnie od Premier League

Gole strzelane w Lidze Mistrzów, świetny mecz na Wembley. Nic dziwnego, że po Polaka zaczęły zgłaszać się zagraniczne kluby i to z najlepszych lig na świecie. Były oferty z Interu, Milanu, jednak najlepszą dla Widzewa przedstawiło Blackburn Rovers. Łodzianie mieli zarobić cztery miliony dolarów, sam Citko kolejny milion za rok gry.

Dla 99 procent innych piłkarzy występujących w Polsce taka oferta byłaby spełnieniem wszystkich marzeń. Ale Citko nie był przekonany. Interesował go tylko transfer do klubu walczącego o wysokie miejsca, a Blackburn, choć był niedawnym mistrzem Anglii, w sezonie 1996/1997 walczył o utrzymanie w Premier League.

Ostatecznie Citko dał się przekonać na testy. Zrobił na Anglikach wielkie wrażenie, jednak w drugą stronę nie zadziałało. Choć klub nalegał wręcz na transfer, widząc na horyzoncie rzekę pieniędzy, 22-latek odmówił. Wiedział, co robi. Kilka tygodni później zgłosił się po niego kolejny angielski klub, tym razem z najwyższej półki.

Przedstawiciele Liverpoolu byli pewni, że chcą mieć Polaka u siebie. Przenosinami na Anfield Road Citko był już zainteresowany. Obie strony ustaliły, że pod koniec maja przyleci do Anglii. Na kilkanaście dni przed wylotem los okrutnie zakpił jednak z najlepszego polskiego piłkarza.

17 maja w Zabrzu Citko doznał bardzo poważnej kontuzji - zerwał ścięgno Achillesa. Obecnie taka kontuzja powoduje kilkumiesięczną przerwę i powrót do gry. Dla Citki oznaczała koniec wspinaczki na szczyt. Przez nieudaną operację i błędy lekarzy powrót do piłki trwał prawie dwa lata!

"Nie ma przypadku"

Po powrocie do piłki trafił do Legii Warszawa, potem grał m.in. w Izraelu i Szwajcarii. Nigdy nie wrócił już na tak wysoki poziom jak w 1996 roku, nigdy nie zagrał już też w reprezentacji Polski. Karierę w kadrze zakończył na zaledwie 10 występach i dwóch golach.

- Ale komu je strzeliłem! Anglia i Brazylia. Jak ktoś chce mi dokuczyć i mówi: "A ile ty pograłeś?" - to odpowiadam, że całe życie stawiałem na jakość, a nie ilość. "Kto jeszcze strzelił gola Anglii i Brazylii" - pytam i kończy się dyskusja.

Do dziś wielu kibiców wypomina 47-latkowi odrzucenie oferty z Premier League, która mogłaby zmienić jego karierę. On jednak niczego nie żałuje i jest zdania, że nic nie dzieje się przypadkowo.

- A może, jak nie miałbym kontuzji, pojechałbym do Anglii, zarabiał miliony funtów, jechał Ferrari, rozbiłbym się i został kaleką. Nie wiemy, co byłoby dla mnie lepsze.

Nowe informacje ws. Grzegorza Krychowiaka. Czytaj więcej--->>>

Kto zastąpi Roberta Lewandowskiego? Czytaj więcej--->>>

ZOBACZ WIDEO: Co z kadrą bez Roberta Lewandowskiego? "Trener już dwa razy nie trafił ze składem"
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×