Władze Lecha Poznań strzelają na oślep. Kolejne granice obciachu przekroczone [OPINIA]

Newspix / Pawel Jaskolka / PressFocus / Na zdjęciu: piłkarze Lecha Poznań
Newspix / Pawel Jaskolka / PressFocus / Na zdjęciu: piłkarze Lecha Poznań

Nic nie dała zmiana trenera, nie pomogły przemowy motywacyjne, więc Lech sięgnął po metody na pokaz. Teraz sposobem na poprawę gry drużyny mają być kary finansowe. W Poznaniu trwa rozwiązywanie wszystkiego poza źródłem problemów.

- To się w głowie nie mieści - mówił zszokowany Maciej Skorża po porażce "Kolejorza" ze Stalą Mielec (1:2). Gospodarze długo pracowali na zwycięstwo, ale w samej końcówce meczu stracili dwa gole po wrzutach z autu, w tym jeden to samobójcze trafienie Wasyla Krawecia.

Lech Poznań na dwie kolejki przed końcem sezonu zajmuje 10. miejsce w tabeli i nie ma już szans na awans do europejskich pucharów.

Gdy lechici wiosną przegrywali kolejne spotkania, pracę stracił Dariusz Żuraw. Nowy trener - Maciej Skorża robił wszystko, by obudzić zespół, zmusić go do uratowania twarzy w ostatnich kolejkach, ale mocno się przeliczył, co sam przyznał, gdy świecił oczami po porażce z innym beniaminkiem - Podbeskidziem Bielsko-Biała (0:1).

ZOBACZ WIDEO: Polski trener od lat wszystko dokładnie zapisuje. "Sporządzam książkę co pół sezonu"

Pion sportowy Lecha działa po omacku. Najpierw wymienił szkoleniowca kilka dni przed klasykiem z Legią Warszawa (0:0), zamiast zrobić to w końcówce marca, gdy zaczynała się przerwa na kadrę. Kiedy efektu nowej miotły zabrakło, w sobotę doszło do scen kuriozalnych. Piotr Rutkowski, współwłaściciel klubu, nie szczędził zawodnikom mocnych słów i zastosował metody podobne do tych ze słynnej konferencji prasowej przed zatrudnieniem Ivana Djurdjevicia. Wtedy obecny prezes ds. sportowych opowiadał o zmarnowaniu autostrady do mistrzostwa i wyrzuceniu z gabinetu piłkarza, który chciał mu wmówić, że 3. miejsce jest w porządku. Narzekał, że od lat brakuje w klubie mentalności zwycięzców, i że za mało w tym względzie zrobił Nenad Bjelica.

Rutkowski deklarował żarliwie: - Ja się nigdy nie poddam, będę walczył dalej. Będę dźwigał odpowiedzialność. Będziemy robić zmiany, bo muszą być.

I faktycznie - w tym jednym postanowieniu jest do bólu konsekwentny. Nieustannie wymienia piłkarzy, trenerów, ale sam trwa na stanowisku. Teraz ma nowy sposób na motywację zespołu - kary finansowe. To działanie na pokaz, obliczone na poklask najbardziej populistycznych kibiców, którzy dostają sygnał, że może drużyna nie gra na odpowiednim poziomie, ale przynajmniej nieudolni piłkarze dostaną po kieszeni. Kary nic nie dadzą, bo ich skala jest niewielka (klub nie może nagle obniżyć zawodnikom lukratywnych kontraktów), poza tym nie uderzają w sedno problemu. Rutkowski chce wyciągać konsekwencje wobec tych, o których sprowadzeniu na Bułgarską w dużej mierze sam decydował. To nie oni od lat tworzą w "Kolejorzu" klimat, który nie sprzyja sukcesom.

Klub już nie wychowuje piłkarzy, by stanowili o sile zespołu, lecz po to, by każdego, który jest wart większych pieniędzy, sprzedać przy pierwszej okazji. Za gotówkę sprowadza się na Bułgarską przede wszystkim obcokrajowców. Procent transferowych niewypałów jest jednak tak wysoki, że żaden z zatrudnianych w Lechu trenerów od sześciu lat nie jest w stanie stworzyć drużyny na miarę mistrzostwa Polski.

Właśnie dlatego odejście Dariusza Żurawia na nikim nie zrobiło wrażenia. Kibice domagają się dymisji dyrektora sportowego Tomasza Rząsy. O odejście Rutkowskiego nie wnioskują, bo dobrze wiedzą, że do takiego ruchu nie dojdzie. Prezes przecież nigdy się nie podda.

Piotr Rutkowski jest pod ścianą. Krytyka spada na niego lawinowo, atmosferę w klubowych gabinetach z pewnością można ciąć nożem. Dlatego słychać głosy, że latem Maciej Skorża dostanie całkowicie wolną rękę w "czyszczeniu" szatni. Tyle że poprzedni taki ruch miał miejsce całkiem niedawno - dwa lata temu. Pożegnano dziesięciu piłkarzy, zastępując ich młodzieżą i kolejną grupą obcokrajowców. Efektów jak nie było, tak nie ma.

Być może trener Skorża wyrzuci z zespołu kogo tylko zechce. Problem w tym, że jeśli na Bułgarską spłyną lukratywne oferty, może też stracić Mikaela Ishaka, Tymoteusza Puchacza, czy nawet Jakuba Kamińskiego. W ich miejsce klub sprowadzi następnych obcokrajowców, na trzy albo cztery transfery wypali jeden i błędne koło się zamknie. Po jeszcze jednym zawalonym sezonie nadejdzie czas rozliczeń i głową w pierwszej kolejności zapłaci - a jakże! - trener.

"Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów" - powiedział niegdyś Albert Einstein. Władze Lecha od kilku lat próbują tę tezę nieskutecznie obalić, przekraczając kolejne granice obciachu.

Aktualnie "Kolejorz" zajmuje 10. miejsce w tabeli z nikłymi szansami na wskoczenie do pierwszej ósemki. Po raz ostatni niżej kończył rozgrywki w 2003 roku (11. pozycja) - jeszcze przed erą Amiki, gdy był beniaminkiem ekstraklasy. To nie koniec, po raz pierwszy od 50 lat nie będzie najlepszy nawet w swoim mieście. To miano odebrała mu Warta, która wróciła do elity po ćwierćwieczu nieobecności.

Szymon Mierzyński

Źródło artykułu: