Po sobotnim meczu Legii z Cracovią na piłkarzy i trenera warszawskiego klubu spadła w pełni zasłużona krytyka. Sam początek ligi, bardzo słaby rywal, a do tego spotkanie w Warszawie. Każdy logicznie myślący fan piłki nożnej bez chwili zastanowienia wskazałby jednego faworyta. Jednak rzeczywistość okazała się inna i zamiast kompletu punktów, Legia już na starcie ma trzy oczka straty do krakowskiej Wisły. Niby nic wielkiego, a jednak tych straconych punktów może zabraknąć w końcowym rozrachunku. Problem staje się poważny kiedy prześledzi się ilość takich wpadek w ostatnich sezonach i miejsce stołecznej jedenastki na finiszu ligi.
Ubiegłe rozgrywki były dziwne. Przez długi czas dla trzech zespołów tytuł mistrzowski wydawał się być na wyciągnięcie ręki. Kolejne niespodzianki w meczach faworytów w tym wyścigu sprawiały wrażenie, jakby nikt nie chciał się schylić po leżące na ziemi złote medale. Ostatecznie, udaną końcówką Wisła Kraków przechyliła szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Jednak równie dobrze ten tytuł mógł powędrować do Poznania, lub Warszawy. Legii do upragnionego celu zabrakło trzech punktów. Te trzy oczka to chociażby porażki w wyjazdowych spotkaniach z Polonią Bytom, czy Odrą Wodzisław. Lub jak kto woli, remisy przy Łazienkowskiej z Górnikiem Zabrze (najsłabszy zespół ekstraklasy), czy Polonią Warszawa (wiele niewykorzystanych okazji i dwie głupio stracone bramki).
Jeszcze gorzej było w sezonie 2007/2008. Co prawda nasza - wówczas jeszcze Orange - ekstraklasa została zdominowana przez piłkarzy Wisły Kraków, ale i pozostałe ekipy niespecjalnie jej w tym przeszkadzały. W tym również Legia. Podopieczni Jana Urbana po ostatniej kolejce byli gorsi od swojego rywala aż o czternaście oczek, ale na siłę i tę różnicę zniwelowałoby się wygrywając mecze, których z zasady przegrać się nie powinno. Wystarczy wspomnieć tylko mecze na własnym obiekcie - porażki z Odrą Wodzisław (wyjątkowo trudny rywal dla warszawiaków) i Lechem Poznań, oraz remis z Jagiellonią Białystok. Z kolei ze spotkań wyjazdowych, najbardziej w pamięci zapadła porażka ze zdecydowanie najsłabszym w całej lidze Zagłębiem Sosnowiec. Podopieczni Jana Urbana przegrali to spotkanie 1:2 mimo, że do przerwy prowadzili.
Jeszcze poprzednie rozgrywki Legia zakończyła na trzeciej pozycji, przegrywając u siebie z: GKS Bełchatów, Groclinem Grodzisk Wielkopolski i Zagłębiem Lubin. Jeszcze gorzej wiodło się im na wyjeździe gdzie tracili punkty w dziesięciu z piętnastu rozegranych spotkań, przegrywając aż siedem z nich. Trzeba przyznać, że był to wyjątkowo słaby sezon stołecznych piłkarzy, ale gdyby tylko nie tracili punktów ze zdecydowanie niżej notowanymi rywalami, również tabela wyglądałaby zupełnie inaczej.
Ostatni raz Legia na tronie mistrzowskim zasiadła w 2006 roku. Oczywiście, w tamtym sezonie również nie zabrakło drobnych wpadek, ale było ich zdecydowanie mniej. Przede wszystkim jedenaście zwycięstw w ostatnich trzynastu kolejkach mogło robić wrażenie. Co najważniejsze Legia pokonała wówczas wszystkie teoretycznie słabsze zespoły, a przegrała tylko z krakowską Wisłą. Tamten sezon potwierdził starą piłkarską prawdę, iż ligę wygrywa się nie tracąc punktów ze słabeuszami, a nie zdobywając je z potentatami. Co z tego, że dziś stołeczni piłkarze potrafią pokonać Wisłę, czy Lecha, gdy za tydzień stracą punkty w Wodzisławiu? Bilans wychodzi na zero i tak, jakby tych zwycięstw z największymi rywalami nie było.
W Warszawie w każdym roku wymagania są ogromne. Być może i z tego faktu wynika podejście niektórych piłkarzy, którzy sami przyznają, że potrafią zlekceważyć rywala. Dopóki nie wyeliminują takich zachowań, nie będą regularnie zdobywać tytułów, o czym wszyscy w stolicy marzą. - Za szybko zaczęliśmy rozdawać prezenty - powiedział po meczu z Cracovią trener Urban. Wiadomo, że dwa punkty straty do lidera na samym początku rozgrywek to niemal nic, jednak każda kolejna wpadka oddala warszawiaków od ich celu. I trudno nie zgodzić się ze szkoleniowcem Wojskowych. Takie wyniki i taka gra jak w sobotę są prezentami dla konkurentów w walce o tytuł. A do Świąt przecież jeszcze daleko...