Zawodnicy Znicza Pruszków po blisko czterech godzinach podróży busem dojechali w komplecie do Nowego Miasta Lubawskiego. Na stadion Drwęcy przyszło około 600 lokalnych fanów. Kibiców przyjezdnych nie odnotowano. Jak na standardy Drwęcy - frekwencja dopisała. Było to spore wydarzenie, bo Znicz szedł jak burza, ale w poprzedniej kolejce przegrał i gospodarze wierzyli w niespodziankę.
Drwęca miała przeciętny sezon. Po degradacji z 2006 roku zostały niezłe pensje, nazwiska na koszulkach zawodników, co wówczas było ewenementem oraz piłki z Ligi Mistrzów. Otoczka średnio przypominała jednak o tym, że jeszcze kilka miesięcy wcześniej była tu druga liga. Klub mieścił się w małym, bardzo starym obiekcie, wyglądającym jak wakacyjny bungalow. Z jednym biurem w środku na prawie 50 metrów kwadratowych, w którym stały puchary i sztandar.
Szatnie znajdowały się w oddzielnym budynku, a wywiady z zawodnikami przeprowadzano wówczas w korytarzu, pod drzwiami z prysznicami. Kameralny stadion mógł pomieścić maksymalnie tysiąc widzów, natomiast boisko główne od żużlowej bieżni oddzielał krawężnik (później usunięty). Jak się ktoś dobrze rozpędził ze wślizgiem, mógł wjechać nogami w betonowy chodnik.
31 marca 2007 roku Znicz walczył o awans z III ligi. Drwęca zajmowała miejsce w drugiej połowie tabeli.
Babol Gikiewicza
Drużyna Leszka Ojrzyńskiego przyjechała wygrać wysoko, ale gospodarze postawili się. "Trwało typowe badanie sił, zapoznanie z murawą. Pruszkowianie mocniej ruszyli po przerwie" - czytamy zapis relacji z tamtego spotkania.
Po pierwszej połowie było 0:0, ale po zmianie stron Lewandowski otrzymał mocne prostopadłe podanie od Mikołaja Rybaczuka. - Gdyby nie sytuacja z 55. minuty, nikt by o tym spotkaniu nie pamiętał - mówi nam były spiker Drwęcy Jerzy Resicki.
Piłka zmierzała za boisko, ale napastnik nie odpuścił Rafałowi Gikiewiczowi. Obrońcy Drwęcy nawet nie ruszyli do piłki. Byli pewni, że ta wyjdzie za chwilę za boisko.
- Brakowało może pięciu metrów i byłoby po akcji. Rafał wyszedł za pole karne, nie mógł jej złapać, a wybijać na aut nie chciał. Zasłonił ją ciałem i w ten sposób starał się odprowadzić piłkę za linię końcową. Nie spodziewał się, że "Lewy" tak dynamicznie wystartuje. Wyciągnął piłkę spod niego lewą nogą, "kiwnął" i strzelił do pustej bramki. Takich goli się nie zapomina - mówi spiker Drwęcy ze szczegółami, jakby widział tego gola wczoraj.
- "Lewy" przez cały mecz był niewidoczny, a jedna akcja przesądziła o wyniku. Na trybunach było trochę śmiechu z Rafała. Spikerem byłem kilkanaście lat, a takiej bramki nigdy nie widziałem - dodaje Resicki.
"Nie ma straconych piłek"
Znicz wygrał 1:0, a Leszek Ojrzyński odetchnął. - Tyłek mi uratowali - śmieje się po latach trener. - Po porażce ze Świtem Nowy Dwór prezesi czekali na pretekst, by mnie zwolnić. "Giki" popełnił błąd, a Robert go skarcił. Ten gol mu pomógł, wtedy "odpalił" z bramkami. Był utalentowany, ale po licznych kłopotach w życiu i kontuzjach, wcześniej nie strzelał na zawołanie. Awansowaliśmy, "Lewy" został królem strzelców, a później piął się tylko w górę - opowiada Ojrzyński.
Lewandowski w pomeczowej rozmowie z Marcinem Frączakiem opisał tamto trafienie.
- Nie zdołałem od razu przyjąć piłki po podaniu. Wydawało się, że wyjdzie ona za końcową linię, ale po raz kolejny okazało się, że nie ma straconych piłek. Cieszymy się z wygranej, bo potwierdza ona nasze drugoligowe aspiracje - podsumował.
Zaproszenie Gikiewicza
Zdjęcie z tego spotkania po czternastu latach zrobiło furorę w kraju, ale i poza Polską. Pokazały je między innymi niemieckie media, w tym oficjalny profil rozgrywek Bundesligi na Twitterze, mający milionowy zasięg. Autor Łukasz Pączkowski jest byłym dziennikarzem "Gazety Olsztyńskiej".
- Przypomniałem sobie o tym zdjęciu, gdy Robert i Rafał po raz pierwszy mieli ze sobą zagrać w Bundeslidze. Próbowałem je znaleźć, ale był problem. Pośród dziesiątek tysięcy zdjęć z różnych meczów myślałem, że zwyczajnie przepadło. Odkopałem je na płycie, w rodzinnym domu. Co ciekawe, archiwa redakcji z tego sezonu rozpłynęły się i zachowała się tylko jedna fotografia. Proszę zgadnąć, która - opowiada Pączkowski.
March 31, 2007 - Drwęca Nowe Miasto Lubawskie vs. Znicz Pruszków.
— FC Augsburg (@FCA_World) May 20, 2021
For the 8th time in their careers, Gikiewicz and Lewandowski will meet Saturday pic.twitter.com/KWaU3XzF1m
Do fotoreportera odezwało się wiele redakcji, by kupić zdjęcie, ale również bramkarz Augsburga. - Rafał obiecał, że gdy na mecze Bundesligi wrócą kibice, to ja i pan spiker mamy zaproszenie na ich spotkanie ligowe - komentuje fotoreporter. - Fajnie, że chłopaki zaszli tak daleko. Śmieję się, że u mnie bez zmian. Kredyt jest, nadwaga też. Ostatnio narzekałem, że ryby nie biorą, ale przynajmniej zaczęły - puszcza oko.
Rewanż po latach
W sobotę Lewandowski i Gikiewicz, już w nieco innych okolicznościach, znowu powalczą ze sobą. Czternaście lat po spotkaniu w Nowym Mieście Lubawskim bramkarz Augsburga zrobi wszystko, by to o nim mówiło się w Niemczech, ale nie z powodu błędu. Gikiewicz zapewnia, że stanie na głowie, by zatrzymać Lewandowskiego. A kapitanowi polskiej kadry brakuje tylko jednego gola, by pobić rekord 40 bramek w sezonie legendarnego niemieckiego napastnika Gerda Muellera.
W III lidze Gikiewicz i Lewandowski grali w nieco ponad dziesięciotysięcznym Nowym Mieście Lubawskim - prawie siedmiokrotnie mniejszym od pojemności stadionu Bayernu Monachium - Allianz Arena. Tak jak wtedy, to klub "Lewego" jest na szczycie ligi, ale Gikiewicz, wówczas rzadko grający, ma już w piłce zupełnie inną pozycję. Dla niego to rewanż za mecz sprzed czternastu lat.
Mecz Bayern Monachium - Augsburg w sobotę 22 maja o godzinie 15.30.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: to nie miało prawa się udać! Niesamowity trik gwiazdy