- Pochodzę z robotniczej rodziny. Od małego byłem nauczony pracy. Rodzice mieli zawsze jakąś zarobkową pracę i ja w tej pracy pomagałem. Potem studiowałem, grałem i pracowałem. Byłem nauczycielem i trenerem. Właściwie przez całe życie pracowałem na dwa etaty. I to daje mi przewagę. Ta ciężka praca jest dla mnie naturalna - mówi nam Marek Papszun, trener Rakowa Częstochowa.
Pięć lat temu miejscowy milioner, właściciel sklepu x-kom, ale też piłkarski wizjoner, Michał Świerczewski, zatrudnił go jako trenera II-ligowego wówczas Rakowa. Ich wspólna wizja doprowadziła do stworzenia kolejnego mocnego gracza na polskim rynku. Raków jest aktualnie wicemistrzem Polski, zdobywcą Pucharu Polski, a w sobotę zmierzy się w meczu o Superpuchar Polski z Legią Warszawa. Początek meczu o godz. 20. Transmisja w Polsacie Sport, relacja tekstowa na WP SportoweFakty.
Marek Wawrzynowski, WP SportoweFakty: Słynny trener Liverpoolu, Bill Shankly, mówił, że dobry trener dostosowuje strategię do tych zawodników, których ma. Z tego co widzę, pan uważa, że jest odwrotnie.
Marek Papszun: To zależy od klubu. Akurat u nas jest odwrotnie. My szukamy ludzi do koncepcji, ale nie zawsze jest to możliwe. Te zmiany w Rakowie trwały naprawdę długo, to był proces. Szybko wprowadziliśmy skauting pod konkretną koncepcję.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: przyjął piłkę na własnej połowie, a potem... Coś nieprawdopodobnego!
Chyba ma pan pewien luksus, że myślicie z właścicielem w podobny sposób.
Z tego co mówił, poszukiwał trenera grającego trójką obrońców już sześć lat temu. Poszukiwał szkoleniowca do konkretnej koncepcji. Do tego charakter, osobowość i mamy współpracę. Mamy czasem różnicę zdań, ale co do zasady jest spójność myśli, strategia budowania drużyny i dzięki temu od sześciu lat pracujemy razem.
To jest luksus dla trenera.
Tak. Przede wszystkim wiemy, co chcemy zrobić. Mamy ściśle sprofilowanych zawodników i staramy się tego trzymać. Oczywiście jeśli nie mamy profilu jeden do jednego, musimy się naginać, czyli np. prawonożnego zawodnika dać na lewą stronę. Ale to nawet na poziomie reprezentacji nie jest łatwe, co widzimy w Polsce. To oczywiście przykład hipotetyczny.
To wam się opłaciło finansowo, bo okazało się, że podobnie szukał Red Bull Salzburg, który zapłacił wam 6,5 mln euro za Kamila Piątkowskiego.
Oczywiście, patrzymy na większe kluby i staramy się pewne rozwiązania wprowadzać. Mamy inne możliwości skautingowe, działamy na trudnym rynku.
Czyli przegrywamy na poziomie fundamentów?
O tym rozmawiamy od kilkunastu lat, bijemy pianę i nic wielkiego z tego nie wynika. Trochę poprawia się ta jakość szkolenia, infrastruktura. Ale inni też nie stoją. Mam wrażenie, że cały czas jesteśmy 10 lat do tyłu. My robimy duży skok, ale inni też robią. Nie jest tak, że nie robimy postępu. Robimy. Ale nie jesteśmy w stanie dogonić. Inna sprawa, że możemy sobie pogadać o szkoleniu, a również ważne są skauting i selekcja. Pytanie brzmi, czy my nie mamy problemu w identyfikacji talentu. Proszę zobaczyć na małe kraje. Czechy, Belgia, Dania. Dziennikarze piszą: "Jak to jest, że oni mają kilka milionów ludzi i potrafią stworzyć system, a my 40 milionów i nie potrafimy".
I jak to jest pańskim zdaniem?
Nas jest za dużo i nie potrafimy stworzyć struktury. Inna sprawa jest taka, że małe dzieci mają być indywidualnościami, a nie tworzyć drużyny. A jeśli robimy drużyny, to znaczy, że decyduje fizyczność. A potem dopiero dochodzi szkolenie. Widzę, jak to wszystko wygląda w klubach, piłkarze są regularnie odpalani, u nas też. A potem może się okazać, że z tych odpalonych zawodników z akademii mogłoby wyjść więcej piłkarzy niż z tych, którzy się przebili. Ale tego się nie dowiemy, bo oni często odchodzą od sportu.
Gdzieś faktycznie ten problem musi być. Z jednej strony "idziemy do przodu", z drugiej ciężko znaleźć w niższych ligach zawodnika do klubu na poziomie Rakowa.
Tak, bardzo ciężko. Możesz znaleźć zawodnika do rozwoju. Nawet Kamil Piątkowski był takim projektem, musiał się dostosować do szybkości, intensywności, fizyczności.
To też coś, co mi zawsze bardzo imponuje w Rakowie - umiejętność pracy indywidualnej z zawodnikiem. Przykład Piątkowskiego, też Marcina Cebuli, który zawsze miał potencjał, ale dopiero transfer do Rakowa pozwolił go wydobyć.
To się wpisuje w strategię klubu. Pod tym kątem budujemy sztab. Dziś to około 20 osób. Nasza strategia mocno opiera się o rozwój indywidualny. Jest u nas dużo zajęć indywidualnych związanych z rozwojem mentalnym, motorycznym i przede wszystkim techniczno-taktycznym. Tego naprawdę jest dużo. Marcin miał zawsze łatkę wiecznego talentu. Pamiętałeś jego kilka akcji, ale takich petard, że za głowę się łapałeś, że tak w ogóle można. Jednak piłka nożna to powtarzalność w dobrych działaniach. Każdy wiedział, że on umie zrobić coś ekstra, jednak skauting, również u nas, odrzucił go. Bo nie ma powtarzalności, bo nie uczestniczy w innych fazach, źle broni i tak dalej. Ale ja patrzę na to inaczej. Jak zdefiniować talent. I potem musisz go rozwinąć.
Ale to nie jest chłopak, który ma 18 lat, więc dla wielu jest skreślony.
Ale nie dla nas. Jeśli zawodnik ma nawet 25 lat i spory potencjał do rozwoju, to warto w niego zainwestować. Gdy przyszedłem do Rakowa, był u nas Piotrek Malinowski. Spadł z Ekstraklasy do II ligi, miał 32 lata. Większość już by odcinała kupony. A po 4 latach, Piotrek wrócił z Rakowem i mając 36 lat, był w stanie rywalizować w Ekstraklasie. A Marcin Cebula to chłopak z doświadczeniem, ma ponad 130 meczów w Ekstraklasie i to wielki plus dla drużyny. Przeżył sporo, wie, że czas ucieka. Ma świadomość i łatwiej go poprowadzić. Zaufał nam, dał wiarę w proponowane metody pracy. Rozwój zawodników to nasz największy sukces. Oczywiście, że jesteśmy zadowoleni z osiągnięć drużyny, ale dla mnie jako trenera rozwój indywidualny daje wielką satysfakcję.
A jak to było z Piątkowskim?
Na pewno nie oceniłem, że to będzie zawodnik na reprezentację Polski, natomiast uznałem, że stosunkowo szybko, w ciągu pół roku, może grać w Ekstraklasie. Udało się szybciej, u młodych zawodników nie ma reguły. Każdy jest inny, jeśli chodzi o intelekt, przyswajanie, ale i odporność na stres, umiejętność przetrwania.
Tu już powiało grozą.
Wszyscy wiedzą, że dużo wymagam. Ale też są inni ludzie, którzy oddziałują inaczej na otoczenie, więc trochę to się wyrównuje.
Pan jest zawsze tym złym policjantem?
Może aż tak to nie. Wyznaję zasadę, że trener musi się też dostosować do zmian cywilizacyjnych. Nie możesz żyć tym, co było 10 lat temu. Tak samo jak zmienia się taktyka i musisz za tymi zmianami nadążać. I tak samo jest z mentalnością. Musisz umieć nawiązać kontakt z młodymi ludźmi. A to są inni chłopcy niż ich rówieśnicy sprzed 15 lat. Zły i dobry policjant to są ogólniki.
Trener musi mieć konto na tik-toku?
Nie, choć powinien wiedzieć, co to jest. Ale musi, moim zdaniem, znać sytuacje życiowe, rodzinne, rozumieć, co się dzieje wokół zawodnika. To są ważne rzeczy. Szkoła, rodzina, jak masz spokój, to inaczej pracujesz. To są ludzie, mają żony, dzieci, partnerki. Nie możesz podejść do zawodnika w ten sposób, że on przychodzi tutaj i ma być zawsze nastawiony do pracy na 100 procent bez względu na to, co się dzieje. Musisz jako trener pomóc, rozumieć, coś zorganizować.
Leo Beenhakker opowiadał nam kiedyś historię, że jeden z jego zawodników, Julio Cruz, miał poważny kryzys. Leo nie rozmawiał z nim, ale z jego żoną. Ona musiała zrozumieć, że mąż przynosi pieniądze, musi mieć w domu spokój.
I o to właśnie w tym chodzi. Tłumaczę chłopakom, że muszą być zdrowymi egoistami. Ja sam mam w domu taki układ, że dziś wypłacam z tego banku rodzinnego, ale kiedyś będę musiał zacząć wpłacać. Tak samo jest z zawodnikami. Dziś żona, partnerka, musi zrozumieć, że wszystko ma być podporządkowane karierze zawodnika. Jeśli tego nie rozumie, nie ma szans na dużą karierę. Musi być cierpliwa. Proszę sobie wyobrazić, że zawodnik wraca po treningu i żona mówi: wynieś śmieci, zrób, zakupy, wyjdź z psem, odbierze dziecko. No nie. Pierwszą rzeczą, którą ma zrobić, to odpocząć. Niestety tak to wygląda. Może to brutalne, ale tak jest. Oczywiście czas trzeba poukładać, żeby znaleźć czas dla żony, dziecka, ale priorytetem jest to, że jesteś piłkarzem. I rodzina musi to rozumieć, nawet jeśli to jest brutalne. Jeśli odwrócisz priorytety, to może to zaważyć na karierze. Źle to brzmi?
Trochę.
Ale przecież to nie jest wyjątek. Ojcowie siadają za kierownicą TIR-a i jadą do Francji, Anglii, nie ma ich miesiąc, potem wracają na trochę i znowu jadą. To jest życie. Nie róbmy z siebie męczenników, że mamy tak trudno. Pytanie, co chcesz z tej kariery wyciągnąć. Na jakim poziomie chcesz zabezpieczyć byt rodzinie, ile czasu będziesz mógł im potem poświęcić. Oczywiście wszystko jest kwestią wyboru. Czasu się nie wróci. Będziesz miał więcej czasu dla dziecka, które ma 10 lat, ale nie miałeś go dla dziecka, które ma 2 lata. W życiu nie możesz mieć wszystkiego. Możesz grać też w 2., 3. lidze i mieć czas dla rodziny, bez zgrupowań. Tyle że zamiast 50 tysięcy miesięcznie będziesz miał 5. Wybierz świadomie. A zaraz skończysz karierę, nie masz zawodu, nie masz możliwości, idziesz do pracy fizycznej na dwie zmiany. Dopiero zaczynają się problemy, nie ma cię w domu, nie masz na wczasy, na dobry samochód, na lepsze ubrania. A do tego dochodzi poczucie straconej szansy życiowej. Co wybierasz? No i jednak pozycja męża piłkarza buduje od razu pozycję żony. I to są te niematerialne zyski, których nie sposób nie przecenić.
Trener musi rozumieć młodych ludzi.
Choćby wiedzieć, jak ich motywować.
Kibice i eksperci często powtarzają, że profesjonalnych zawodników nie trzeba motywować.
To są bajki. Piłkarz to w pierwszej kolejności człowiek. A każdy człowiek potrzebuje motywacji, żeby ten poziom zaangażowania nie spadał. Ja na przykład mam motywację wewnętrzną i mnie nie trzeba motywować. Ale nie każdy tak ma. Ludzie potrzebują czasem motywacji zewnętrznej, bodźcowania. A są też tacy, którzy idą za daleko i trzeba ich hamować.
Chodzi o przetrenowanie?
Nie, bardziej o taki przesadzony perfekcjonizm, nakładanie zbyt dużych wymagań na siebie. Potem jest problem, jak coś się nie uda. Mam takie podejście, że nie możesz wymagać od zawodnika więcej, niż on może osiągnąć. Czasem zawodnik robi wszystko jak należy, robisz wszystko znakomicie, ale nie możesz pewnego poziomu osiągnąć. I takich ludzi też miałem. Musiałem się ich z żalem pozbyć. Fantastyczni ludzie, profesjonaliści, maksymalnie zaangażowani. Ale osiągali pułap możliwości i dalej nie mogliśmy już razem iść. Pociąg z napisem "Raków" jechał zbyt szybko.
Brutalny biznes.
Tak. Ale też bez przesady. Po prostu każdy ma jakieś możliwości. Czasem jest tak, że możesz zrobić wszystko jak należy, mieć poukładane w domu, przestrzegać diety, być maksymalnie zaangażowanym. Ale w kadrze narodowej nie zagrasz. Po co więc to robisz? Bo możesz zagrać w Ekstraklasie, a nie w II lidze. Będziesz grał w I lidze, a nie w III, ale nie zagrasz w Ekstraklasie. I tak dalej.
Sukces Rakowa jest kolosalny, wicemistrzostwo Polski, Puchar Polski. A jednak zastanawiam się, czy z pańskiej perspektywy drugie miejsce to zwycięstwo, czy jednak porażka?
Piłka nożna jest piękną grą ze względu na to, że biedny może wygrać z bogatym. I my z wieloma bogatymi wygraliśmy, ale z tym najbogatszym nie. Patrząc z perspektywy czasu, była szansa na tytuł. Myślę, że zaczęło się psuć od meczu z Pogonią (w 15. kolejce - przyp. red.), gdzie nie dostaliśmy karnego w pierwszej połowie, ostatecznie przegraliśmy. Potem przegrana z Legią, z Lechią i zrobił się bardzo trudny moment. Chwała drużynie, że się dźwignęła z tego, ale ten falstart rundy wiosennej kosztował nas tytuł. Nie było w tym przypadku. Przygotowywaliśmy się do gry na świetnych boiskach w Turcji. Raków chce grać. W Polsce warunki były jednak takie, że zamiast grać, musieliśmy kopać.
I nici z polskiego Leicester.
Tak, ale też trzeba spojrzeć na historię klubu. Gdyby to zrobił Górnik, toby był mistrzem po raz 15. A Raków? W stuletniej historii klubu najwyżej zajął 8. miejsce w lidze i doszedł do finału Pucharu Polski w 1967 roku. I to wszystko. A my jeszcze graliśmy cały sezon poza Częstochową. Mieliśmy sytuację, gdzie jechaliśmy do Białegostoku, na finał Pucharu Polski i do Mielca. 10 dni na zgrupowaniu poza domem, trzy mecze. Wyzwanie fizyczne i mentalne. Więc ja powiedziałem moim chłopakom: "Panowie, wy mentalnie jesteście na najwyższym poziomie".
Nie ma w tym przypadku?
Nie. Mamy trenera mentalnego, który bierze udział w procesie skautingowym.
Bardzo trudnym procesie.
Tak, bo często nie bierze się pod uwagę środowiska. Jak zawodnik funkcjonuje tu, a jak będzie funkcjonował tam. Czy gdzieś miał dużo luzu, a tu go nie dostanie, bo tu się ciężko pracuje.
Organizacja pracy - to słyszę często w odniesieniu do Rakowa i to od byłych zawodników, których pożegnaliście.
To, w czym jesteśmy mocni, to planowanie, organizacja pracy. Jak masz 20 ludzi w sztabie, to musisz dobrze tym zarządzać. To dla mnie coraz większe wyzwanie. Musisz się orientować w dziesięciu specjalizacjach.
Daje pan swobodę czy kontroluje?
Po to zatrudniamy najlepszych ludzi na rynku, żeby dać im swobodę w działaniu. Sztab mam znakomity, bo to dla nas jest kluczowe. Uważam, że w Polsce mamy problem z jakościowymi ludźmi, trenerami i dlatego my tak wielką wagę przywiązujemy do tego, żeby tu nie było przypadku. Wiadomo, że wiem, co się dzieje, ale nie pytam trenera bramkarzy, dlaczego zawodnicy skakali przez pięć płotków, a nie przez dziesięć.
To naturalny talent?
Kwestia wychowania. Pochodzę z robotniczej rodziny. Mama była magazynierką, a tata aparatowym w zakładach Pollena. Od małego byłem nauczony pracy. Rodzice mieli zawsze jakąś zarobkową pracę i ja w tej pracy pomagałem. Uprawa działki z warzywami i tak dalej. Potem studiowałem, grałem i pracowałem. Potem byłem nauczycielem i trenerem. Właściwie przez całe życie miałem jakąś dodatkową pracę. Zawsze były dwa etaty, nauczyłem się dobrej organizacji pracy. Zwłaszcza w małych klubach, gdzie musisz być magazynierem, greenkeeperem, trenerem mentalnym, przygotowania fizycznego. Byłem wszystkim, więc musiałem ciężko pracować, żeby się wyrobić. I to daje mi przewagę. Ta ciężka praca jest dla mnie naturalna. Ale musi być też jakość pracy. Powiem szczerze, że zazdroszczę czasem ludziom, którzy kończą robotę po 8 godzinach. Ja zawsze mam poczucie, że jestem 12 godzin do tyłu. Najbardziej jestem szczęśliwy, jak jestem w miarę o czasie.
Nie chciałbym pana martwić, ale to się nazywa pracoholizm.
Jeśli pracoholizm to zaburzenie czasu między życiem prywatnym a "biurowym", to tak można powiedzieć.
Analitycy drużyn przeciwnych mówią, że Raków jest dość przewidywalny, wiadomo, jak zagra.
Wszyscy wiedzą, jak zagramy, a mieliśmy serię 16 meczów bez porażki, w tym 3 remisy.
Czyli jesteście przewidywalni jak Arjen Robben ze swoim zwodem.
Tak można powiedzieć. Nie można zapominać, że na końcu decydują ludzie, wykonawcy. Taktyka pomaga w realizacji celów, ale to ludzie podejmują decyzje na boisku. Taktyka nie gra. Element zaskoczenia jest mały, ale dla mnie najważniejsza jest jakość.
Ale wy też mocno przygotowujecie się pod przeciwnika.
Tak, bardzo dużo, ale z zastrzeżeniem, że przeciwnik przygotowuje się pod nas, więc może się zdarzyć, że wiele godzin pracy pójdzie na śmietnik. Piłkarz musi myśleć, analizować.
Można tego się nauczyć?
Uważam, że tak. Dla wielu chłopaków, którzy przychodzą, jest to trudne. Dostają tyle informacji, że czasem głowa może od nich pęknąć. Zawsze robili, co chcieli a teraz dostają opcje.
Sterowanie jak w piłce dzieci w latach 90.?
Nie. Zawodnicy dostają rozwiązania i priorytety. To jak test z siedmioma możliwymi odpowiedziami, i musi dokonać wyboru. Bo to klucz, żeby zawodnik podejmował świadome decyzje. Dzielę boisko na trzy tercje. Obrony, środkowa i ataku. Im bliżej bramki przeciwnika, tym więcej masz swobody w działaniu. W trzeciej tercji coraz bardziej decydują zawodnicy, to oni muszą robić różnicę, grać jeden na jeden, przyspieszać grę. Tak jak zagrali Polacy ze Słowakami przy bramce. Fantastyczna akcja.
Stresują pana puchary europejskie? W najbliższy czwartek debiut z Litwinami z Suduvy. Polscy trenerzy mawiają, że puchary to pocałunek śmierci i gwarancja zwolnienia.
Etap strachu o pracę jest za mną. Wcześniej nałożyłem na siebie presję wewnętrzną. Niby mówiłem, że nie mam marzeń związanych z pucharami, ale zawsze nakładam na siebie presję, żeby zrobić w danym sezonie w danej lidze jak najwięcej. Czyli mania wygrywania. To musi być, żeby w sporcie coś osiągnąć.
A ma pan wyobrażenia związane z pucharami?
Nie myślę o tym, że muszę być w fazie grupowej albo dalej. Ale jak przyjdzie mecz, to będzie "ogień", będzie presja na zwycięstwo.
Zobacz także:
Przełom ws. Cristiano Ronaldo. Piłkarz postawił warunek Juventusowi
"Nikt nie dzwonił". Bohater Euro 2020 bezrobotny