Według mnie to porównanie jest używane zbyt często, jednak nie sposób nie zgodzić się z nim w przypadku meczu pewnych dwóch drużyn. Chodzi o spotkania Legii Warszawa z Odrą Wodzisław. Dokładniej, o mecze rozgrywane w Wodzisławiu. Szczególnie do sobotniej rywalizacji obu klubów historia ta pasuje jak ulał. Wielokrotnie próbowałem sobie wytłumaczyć jak to możliwe, że warszawska drużyna od kilku sezonów ma tak ogromne problemy z wygrywaniem z - jakby nie patrzeć - wciąż prowincjonalnym klubem. Dopiero po ostatnim spotkaniu obydwu zespołów i ponownej lekturze opisu walki Dawida z Goliatem dopasowałem sobie wszystkie elementy układanki.
Goliat, wielki i wspaniały wojownik armii Filistyńczyków, którego bali się wszyscy. Pewny siebie dumny i opryskliwy. Dawid, młody, niewysoki harfiarz i pasterz, któremu ojciec zakazał udziału w wojnie. Jednak równocześnie odważny i wierzący, jak mało kto. Legia, klub utytułowany, z ogromnymi aspiracjami, z "nazwiskami" w składzie, z możnym sponsorem, z wielkiego miasta i z nowoczesnym stadionem w budowie. Odra, klub bez wielkich tradycji, głównie walczący o utrzymanie, trzymający swój poziom dzięki sprzedaży najlepszych piłkarzy i szkoleniu ich następców, z małej miejscowości i bez większych nadziei na piękny stadion. Nie sposób nie zauważyć podobieństw.
Ale przejdźmy już do sobotniego spotkania. Tyle okazji strzeleckich, co w Wodzisławiu, Legia nie stworzyła sobie we wszystkich poprzednich grach obecnego sezonu razem wziętych. Goliat w walce z Dawidem też miał czym atakować. Odziany w niezniszczalną zbroję i uzbrojony w potężny miecz, wydawał się nie do pokonania dla Dawida, który do walki stanął jedynie z pasterską torbą, kijem i procą. Goliat widząc to, odsłonił swe czoło, zapominając o obronie i ruszył wściekły na swego rywala. Wtedy Dawid wyjąwszy kamień ze swej torby i naładowawszy nim swą procę, wycelował nim w sam środek czoła olbrzyma, powalając go na ziemię. Brzmi znajomo? Tak, tak, właśnie tak ułożyło się spotkanie Legii z Odrą. Podopieczni Jana Urbana rzucili się na piłkarzy z Wodzisławia, ale nie potrafili wykorzystać swoich szans. Natomiast gospodarzom wystarczyła jedna klarowna okazja strzelecka, aby powalić rywala i wprawić w osłupienie nie tylko kibiców zgromadzonych przy Bogumińskiej, ale też tych sprzed telewizorów.
A teraz poważniej i już bardziej realistycznie. Odra jest wyjątkowo ciężkim rywalem dla Legii. Z ostatnich pięciu ligowych potyczek, piłkarze z Wodzisławia zwycięsko wychodzili trzykrotnie. Sobotnia porażka Wojskowych, była drugą z rzędu na stadionie przy Bogumińskiej. Gdzie więc tkwi fenomen tej drużyny, że potrafi osiągać tak dobre wyniki w meczach ze stołeczną ekipą? Otóż nigdzie. Przyczyny takiego stanu rzeczy dopatrywałbym się zupełnie gdzie indziej. Podobnie, jak w poprzednim sezonie, w tym również mecz w Wodzisławiu odbył się na początku rozgrywek. I podobnie, jak przed rokiem, te warszawiacy zaczęli słabo.
Obraz obecnej formy ekipy Urbana mogą mydlić choćby wygrane w sparingach, niezła postawa w dwumeczu z Broendby Kopenhaga i dwa wygrane spotkania na początku ligi. Ale nie od dziś wiadomo, że sparingi to jedno, a mecze o stawkę to drugie. Dwumecz z Duńczykami? Przecież to też porażka i nie ma się tu co chwalić postawą zespołu. Wygrane w pierwszych dwóch kolejkach? Jak się później okazało, Zagłębie dostaje "czwórkę" od niemal każdego rywala, a zwycięstwo z Arką uratował przebłysk geniuszu Macieja Rybusa. Biorąc pod uwagę to spotkanie, legioniści nie zdobyli bramki z gry już w trzecim meczu z rzędu, a drużynie aspirującej do mistrzostwa to nie przystoi.
Nie do końca prawdą są też słowa trenera Wojskowych, iż jego zespół gra dobrze, ale brakuje mu doświadczenia, szczęścia i skuteczności. Przecież rok temu kibice słyszeli to samo, a obecnie jego zawodnicy są bardziej doświadczeni, właśnie o ubiegły sezon. Po porażce w Wodzisławiu trener Urban chyba pierwszy raz skrytykował swoich piłkarzy. - Nie mam zamiaru dopatrywać się tutaj braku szczęścia. To jest brak umiejętności - mówił, dodając, iż wstydzi się za grę swoich podopiecznych.
Odkąd przed pięcioma laty warszawski klub przejął zamożny inwestor, nadzieje na dobre wyniki zostały rozpalone do czerwoności. Legia po trzech latach miała wygrać ligę (udało się po dwóch), a następnie kontynuując zdobywanie mistrzostw, miała się stać chociaż europejskim średniakiem. Obecnie daleko jest choćby do tego pierwszego celu i idę o zakład, że i w tych rozgrywkach będzie im niezwykle trudno zdetronizować Białą Gwiazdę. W Warszawie wciąż popełniane są błędy, o których długo by jeszcze mówić, ale nie tylko strzelecka niemoc z ostatniej kolejki jest ich dowodem. Jest nim także obecna forma piłkarzy Legii, która na początku rozgrywek znów nie zachwyca. A przecież to nie tak miało wyglądać.