Gdy chce się dobitnie uwypuklić przewagę jednej drużyny nad drugą, to mówi się o rywalizacji z "kelnerami". Gracze San Marino pełnili w niedzielę właśnie taką rolę. Nasi zawodnicy rozsiedli się wygodnie, a przeciwnicy biegali od stolików do kuchni i z powrotem. Co jednak zaskakujące - w pewnym momencie role się odwróciły. Paulo Sousa wystawił w Serravalle drugą drużynę, zostawiając na boisku tylko trzech graczy pierwszego składu. Najlepiej bawił się i tak jej najważniejszy zawodnik - Robert Lewandowski.
Po kilku minutach "Lewy" otworzył wynik. Nie była to może akcja marzeń, wcześniej źle dośrodkował Tymoteusz Puchacz, ale Karol Linetty uratował sytuację i głową wstrzelił piłkę w pole karne. Lewandowski szybko zgarnął ją z wysokości pierwszego piętra i spokojnym uderzeniem obok bramkarza dał Polsce prowadzenie. W tym momencie Adam Buksa mógł już się rozgrzewać przed wejściem na drugą połowę.
Pierwsza połowa poprawna
Po piętnastu minutach Biało-Czerwoni prowadzili 2:0. Jakub Moder dobrze przyspieszył akcję prostopadłym podaniem po ziemi, Puchacz wypatrzył Karola Świderskiego, a ten z kilku metrów pokonał Elię Benedettiniego. Napastnik PAOK-u Saloniki ma naprawdę niezłe statystyki w kadrze. W ósmym meczu w reprezentacji strzelił trzeciego gola, w poprzednim spotkaniu z Albanią miał asystę. Świderski za każdym razem wnosi coś pozytywnego na boisko.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nie można się nie wzruszyć. Reakcja ojca znanego piłkarza mówi wszystko
Polacy przeważali, co było oczywiste. Rywale nie są profesjonalistami, tylko kilku z nich gra na poziomie trzeciej lub czwartej ligi włoskiej, dlatego cała drużyna San Marino odstawała technicznie i szybkościowo. Tym bardziej dziwiły jednak liczne straty naszej drużyny. Gdy piłkarze Sousy starali się rozgrywać akcję, podając bez przyjęcia, często oddawali piłkę rywalom. Zdarzały się również proste błędy w przyjęciu, brakowało choćby prób dryblingu. Polscy piłkarze nie byli w stanie ograć rywala inaczej, niż ścigając się z nim przy linii, co tylko pokazuje, jak słabo wyszkoleni są nasi zawodnicy. W takim spotkaniu drużyna Sousy powinna rozsmarować rywali jak masło, a wyginała nóż na zmrożonej kostce.
Ale jeżeli chodzi o gole, tu wszystko się zgadzało. Lewandowski zdobył swoją drugą bramkę po przytomnym podaniu Damiana Szymańskiego. Pomocnik mógł strzelać, ale szukał "Lewego" w polu karnym, a kapitan kadry z bliska podwyższył na 3:0. Piłkarz Bayernu przed przerwą dołożył jeszcze asystę. Przerzucił piłkę nad obroną gospodarzy i akcję dobrym strzałem do boku zakończył Karol Linetty. To był drugi gol Linettego w drugim kolejnym spotkaniu.
Polacy po pierwszych 45 minutach spokojnie mogli prowadzić wyżej. Piątkowski nie trafił do pustej bramki, Puchacz uderzył w słupek, a Świderskiego świetnie zatrzymał bramkarz San Marino.
Wstydliwa druga połowa
Sousa ściągnął w przerwie kilku reprezentantów, między innymi Lewandowskiego, i szybko zaczęliśmy żałować, że w piłce na trawie nie ma zmiany powrotnej. Już na początku drugiej części skompromitowali się Kamil Piątkowski i Michał Helik. Jeden podał za lekko do drugiego, Helik za długo zbierał się do przerwania akcji i Polacy stracili gola. Nicola Nanni, jeden z nielicznych graczy gospodarzy żyjący z futbolu, wyszedł sam na sam z Łukaszem Skorupskim i pewnym uderzeniem pokonał bramkarza. Napastnik wypożyczony do trzecioligowej Ceseny długo denerwował się, że nie dostaje piłek, ale w końcu nadszedł jego moment. Otrzymał dobre podanie od rywala. San Marino znowu strzeliło gola Polsce, jak w ostatnim meczu - osiem lat temu. W tym roku dla piłkarzy Franco Varrelli to dopiero druga zdobyta bramka.
Co gorsze, nie był to tylko wypadek przy pracy drużyny Sousy. Gospodarze szybko się rozkręcili i założyli Polakom pressing! W krótkim odstępie czasu oddali kilka strzałów. Sytuacja na boisku zaczęła wyglądać naprawdę dramatycznie dla naszej drużyny. To był czysty wstyd, mieszanka zlekceważenia przeciwnika z brakiem koncentracji. A nasi gracze przecież sami mówili przed meczem, żeby na to uważać.
Do końca to spotkanie przypominało podwórkową kopaninę. Nasi tracili, rywale wybijali piłkę. W tym chaosie świetnie odnalazł się Adam Buksa. Napastnik New England Revolution zdobył hat-tricka. Najpierw zachował się jak w NBA - wyskoczył wysoko jak do "wsadu" i strzelił gola głową. W doliczonym czasie gry Buksa znowu dołożył głowę i miał dwa gole. A chwilę później wykończył świetną akcję Nicoli Zalewskiego i ustalił wynik na 7:1.
Debiut Zalewskiego też jest warty odnotowania. Jeden z diamentów naszej kadry wszedł na boisko bez kompleksów: pokazał świetne panowanie nad piłką i wysokie umiejętności techniczne. Przy akcji bramkowej dośrodkował "słabszą" lewą nogą - tak, że Buksa mógł tylko dopełnić formalności. Wygląda na to, że 19-latek z Romy dużo da reprezentacji w przyszłości.
Polacy wygrali z San Marino, ale nawet z przedostatnim zespołem rankingu FIFA, jedną z najgorszych drużyn na świecie, nie potrafili w pełni kontrolować meczu. Oczywiście czołowi piłkarze odpoczywali, ale to spotkanie pokazało, że mamy słabe zaplecze. Po Lewandowskim jest dziura, jak po wybuchu bomby atomowej.
San Marino - Polska 1:7 (0:4)
0:1 - Robert Lewandowski 4'
0:2 - Karol Świderski 16'
0:3 - Robert Lewandowski 21'
0:4 - Karol Linetty 44'
1:4 - Nicola Nanni 47'
1:5 - Adam Buksa 67'
1:6 - Adam Buksa 90+2
1:7 - Adam Buksa 90+4
San Marino:
Elia Benedettini - Alessandro D'Addario, Filippo Fabbri (66. Giacomo Conti), Cristian Brolli (46. Michele Cevoli), Dante Rossi (38. Fabio Tomassini) - Andrea Grandoni, Lorenzo Lunadei, Enrico Golinucci, Marcello Mularoni, Nicola Nanni (73. Mirko Palazzi) - Matteo Vitaioli (46. Jose Hirsch).
Polska: Wojciech Szczęsny (46. Łukasz Skorupski) - Tomasz Kędziora, Michał Helik, Kamil Piątkowski, Tymoteusz Puchacz (66. Nicola Zalewski) - Jakub Kamiński, Damian Szymański, Karol Linetty (79. Przemysław Frankowski), Jakub Moder (46. Bartosz Slisz) - Karol Świderski, Robert Lewandowski (46. Adam Buksa).
Żółte kartki: Nanni, Mularoni, Lunadei, Tomassini
Sędziował: Mattias Gestranius (Finlandia).