Antoni Piechniczek był selekcjonerem kadry w latach 1981-1986 i 1996-1997. Podczas pierwszej kadencji dwukrotnie wywalczył z nią awans do mistrzostw świata, a w 1982 roku doprowadził do jednego z największych sukcesów w dziejach polskiego futbolu - 3. miejsca na mundialu w Hiszpanii.
Szymon Mierzyński, WP SportoweFakty: Dwa mecze, jedenaście zdobytych bramek i sześć punktów. Po spotkaniach z Albanią i San Marino możemy mówić wyłącznie o pozytywach?
Antoni Piechniczek: Przede wszystkim obydwa mecze zostały wygrane w sposób przekonujący - szczególnie z San Marino. Z Albanią było o wiele trudniej i momentami rywale mieli dużą przewagę. Stworzyli więcej sytuacji i na pewno zasłużyli na lepszy wynik niż porażka 1:4. Później potwierdzili dobrą formę przeciwko Węgrom, wygrali 1:0 i wciąż na nas naciskają.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: bramka-marzenie! Można oglądać do znudzenia
W tym kontekście Anglia może być dla nas przeszkodą nie do przejścia?
Niekoniecznie. Przede wszystkim Paulo Sousa ma już rozeznanie, na kogo postawić i jak dobrać taktykę. Łatwiej mu będzie wybrać optymalny skład. Dzięki zwycięstwu w dwóch meczach, mamy nie tylko więcej pewności siebie, ale też przećwiczyliśmy sporo elementów i jesteśmy zdecydowanie lepiej przygotowani.
Czy to wystarczy, żeby zapunktować? Jeśli Albania sprawiła nam tak duże problemy, trudno liczyć, że będziemy w stanie skutecznie rywalizować z wicemistrzami Europy.
Wszystko w światowej piłce się zmienia. Albańczycy też się rozwijają, więc nie traktujmy ich jak dostarczyciela punktów. To byłoby uzasadnione 10 albo 15 lat temu, a nie teraz. Fakty są takie, że w starciu z nami robili momentami lepsze wrażenie.
To ich siła, czy nasza słabość?
Jedno i drugie, natomiast ich organizacja gry i sposób poruszania się po boisku były w niektórych fragmentach imponujące. My jednak pokazaliśmy wyjątkowo dobrą skuteczność, a to dobrze o nas świadczy. To za gole dostaje się punkty, a nie za wrażenia artystyczne. Wynik jest najbardziej obiektywnym czynnikiem przy ocenie. Nie szedłbym w takim kierunku, że dopisało nam szczęście. Wolę oceniać sytuację rzeczowo.
Momentów słabości mamy jednak sporo. Popełniamy też błędy, a lepszy przeciwnik może nas za to mocno pokarać.
Każdy zespół popełnia błędy i tak samo Anglicy będą je popełniać. Roztrząsamy teraz pomyłkę Kamila Piątkowkiego i Michała Helika w meczu z San Marino, lecz tak naprawdę bardzo podobnie pogubili się Anglicy w spotkaniu z nami na Wembley. W efekcie Jakub Moder doprowadził do wyrównania. Nikt tego wtedy nie rozbierał na czynniki pierwsze. Druga połowa meczu z San Marino była słabsza w naszym wykonaniu, ale głównie dlatego, że przy prowadzeniu 4:0 nastąpiły zmiany. Pojawiło się też samouspokojenie, przekonanie, że już nie ma się czego obawiać, a następne gole są tylko kwestią czasu. Stąd kiepskie 20 minut.
Naprawdę powinniśmy przechodzić do porządku dziennego nad tym, że San Marino oddaje w krótkim czasie kilka celnych strzałów i wbija nam gola?
Wyglądało to tak dlatego, że rezerwowi spędzili całe pierwsze 45 minut na ławce, potem 15 w szatni, a na boisko weszli z marszu. W efekcie potrzebowali dłuższej chwili, żeby się dogrzać i przestawić z roli biernego obserwatora na uczestnika wydarzeń. Gdy się rozkręcili, to końcówkę zagraliśmy bardzo skutecznie. Nie możemy żądać, żeby w takim spotkaniu utrzymywać najwyższy rytm przez pełne 90 minut.
Nie martwi pana, że traciliśmy bramki w ośmiu spotkaniach z rzędu?
Oczywiście, że martwi. Jednak właśnie w defensywie Paulo Sousa eksperymentuje najczęściej. Zmienia ustawienie, dokonuje najwięcej roszad. To wszystko kosztuje, bo nim zostanie opanowane, pojawiają się błędy. Tu oczekiwałbym większej precyzji w analizie. W meczu z San Marino Kamil Piątkowski miał 15 podań do tyłu, a pierwszą połowę grał bliżej ławki Sousy i nikt mu nawet nie krzyknął, żeby przestał to robić. Powinna pójść sugestia, by przyjmował piłkę tak, żeby grać do przodu. Gdyby ktoś go zrugał w odpowiednim momencie, może podejmowałby inne decyzje i błędu na gola na 1:4 by nie było. Wystarczyło podać do przodu, nawet niecelnie, bo i tak nie byłoby zagrożenia. Oczywiście Helik też nie jest bez winy, ale on był absolutnie zaskoczony podaniem kolegi. Gdyby dostał piłkę do nogi, nie pomyliłby się. Tymczasem zagranie było na wolne pole, gdzie większą kontrolę miał piłkarz z San Marino.
A może niektórym zawodnikom brakuje w kadrze koncentracji i tu tkwi przyczyna ogromnych problemów z wykorzystaniem potencjału kadry?
Sądząc po sposobie gry, można takie wnioski wyciągać. Jednak na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy poświęcono na tę kwestię tak wiele czasu, że tylko człowiek ograniczony nie przywiązałby wagi do pilnowania odpowiedniego poziomu mobilizacji. Choć miewamy słabsze fragmenty, wydaje mi się, że zawodnicy wychodzą na boisko mocno naładowani. W dwóch spotkaniach strzeliliśmy jedenaście bramek. Z jednej strony mamy osiem meczów z rzędu bez czystego konta, ale jesteśmy przy tym bardzo skuteczni z przodu i to trzeba odebrać jako duży pozytyw. Potrzeba nam jeszcze odrobiny zaufania i cierpliwości, bo lepsze wyniki prędzej czy później przyjdą. Mecz z Anglią jest idealną okazją, by to zaufanie u kibiców wypracować. Ci, którzy wybiegną na boisko, na pewno będą mieć świadomość powagi sytuacji. Zwycięstwo zredukowałoby przewagę Anglików do dwóch punktów. Inna sprawa, że moim zdaniem, bez względu na wynik, Anglia tę grupę wygra. My musimy się umacniać na 2. miejscu.
Mówi pan o cierpliwości i zaufaniu. Wciąż ma pan zaufanie do Paulo Sousy?
Oczywiście, że tak. W federacji, którą cechuje zdrowy rozsądek, i która chce uchodzić za nowoczesną, pojedynczy wynik nie może decydować o losach selekcjonera. Skoro się na niego zdecydowaliśmy, trzeba dać mu komfort. Sousa ma umowę do końca eliminacji. Jeśli przegra, wtedy można się pożegnać, ale nie wcześniej. Poza tym pamiętajmy, że wypadł nam Arkadiusz Milik, Krzysztof Piątek, Jakub Świerczok, Bartosz Kapustka, a mimo to sztab znalazł zastępców i nagle pojawił się Adam Buksa, który pierwszego hat-tricka w karierze ustrzelił w reprezentacji. To też powód do dumy. Zbyt rzadko akcentujemy takie pozytywy, zamiast tego stale szukamy problemów. To tak jakby kadra siatkarska, po wygranej 3:1 z Grecją, zbierała pretensje za to, że oddała rywalom jednego seta. Mieli taki luksus i mogli sobie na to pozwolić - tak jak piłkarze mogli sobie pozwolić na stratę gola z San Marino.
Sęk w tym, że Paulo Sousa pokonywał dotąd tylko słabe drużyny. Nie rozegrał jeszcze wielkiego meczu z reprezentacją.
Taki sam zarzut padał w kierunku Jerzego Brzęczka. Ja odnosiłem duże sukcesy, ale też zdarzały mi się porażki. Wygrywałem jednak z kadrą te najważniejsze mecze. Mieliśmy wyjść z grupy na mundialu, to wyszliśmy. Mieliśmy zdobyć 3. miejsce, to je zdobyliśmy. Gdybyśmy pojechali do domu z 4. pozycją, nikt by tego nie pamiętał.
Paulo Sousa z grupy na Euro 2020 nie wyszedł i to jest zasadnicza różnica.
Ponieśliśmy ryzyko, bo zatrudniliśmy nowego selekcjonera za pięć dwunasta. Należało się liczyć z takim scenariuszem, gdyż Sousa musiał szukać i eksperymentować. Popełnił tak naprawdę jeden podstawowy błąd: nie zatrudnił w sztabie ani jednego polskiego trenera, który by go ustrzegł przed kilkoma pomyłkami. Np. na Węgrów należało od początku wystawić Kamila Glika, który wprowadziłby większy spokój. Tego nie był w stanie dać Michał Helik.
Teraz selekcjoner ma już większe doświadczenie. Są więc powody do optymizmu przed meczem z Anglią?
Z takim rywalem na dziesięć meczów wygramy jeden, dwa zremisujemy i siedem przegramy. Takie są realia i nigdy nie wiadomo, kiedy się trafi to jedno szczęśliwe spotkanie.
Mecz eliminacji MŚ 2022 Polska - Anglia odbędzie się w środę o godz. 20.45. Transmisja w TVP 1, TVP Sport, a także Polsacie Sport Premium 1.
Czytaj także:
Zamieszanie wokół Dawida Kownackiego. Zagrał w klubie, choć nie pojechał na kadrę. Znamy przyczynę
Robert Lewandowski w tęczowej opasce? Kapitan reprezentacji Polski zajął jasne stanowisko