Zadanie nie zostało wykonane. Polacy przegrali z Węgrami i nie możemy wykluczyć, że nie będziemy rozstawieni w barażach do Mistrzostw Świata 2022. Dodatkowo nasza gra pozostawia wiele do życzenia.
Nasza drużyna zaczęła mecz bardzo solidnie, grała agresywnym pressingiem i widać było, że Węgrzy mają z tym spory problem. Ale po jakimś czasie naszym się znudziło, a może to Węgrzy opanowali sytuację. I niestety okazało się, że nie mamy wiele do zaoferowania.
Nie można powiedzieć, że było tragicznie. Utrzymywaliśmy się przy piłce, podejmowaliśmy jakieś próby, ale im bliżej pola karnego, tym mniej kreatywności. W sumie potwierdziło się to, co wiemy, że nie potrafimy grać jeden na jednego, mamy wielki problem z szybką, kombinacją grą na małej przestrzeni. A to było niezbędne, bo Węgrzy naprawdę byli świetnie zorganizowani z tyłu.
ZOBACZ WIDEO: Koniec piłki nożnej, jaką znamy? Robert Lewandowski nie wróży dobrej przyszłości
Generalnie nie było w naszej grze żadnej myśli przewodniej. Indywidualnie zawodnicy nie grali źle, ale nie tworzyli drużyny. Rozczarowali ci, którzy mieli ciągnąć wózek. Bardzo słabo w ataku zagrał Krzysztof Piątek, który nie potrafił przyspieszyć i wykończyć akcji. Raczej bezużyteczny był Mateusz Klich. Zawodnik Leeds może być jednym z kilku pomocników, ale nie jest w stanie prowadzić gry. Solidnie w pomocy zagrali Jakub Moder (choć miał niestety udział przy pierwszej bramce dla Węgrów) i Piotr Zieliński, który go zmienił w przerwie. Ale to za mało.
Węgrzy grali piłkę wyrachowaną, opartą na żelaznej defensywie i szybkim przejściu z obrony do ataku (oraz z powrotem). Pierwszą bramkę strzelili ze stałego fragmentu gry. Nasi wyrównali również ze stałego fragmentu gry. Ostatnie słowo należało jednak do rywali. Dwie bramki dla Węgrów padły ze środka (dośrodkowanie i strzał z kilkunastu metrów). Może przypadek, może nie, ale myślę, że mając w środku Kamila Glika, nie stracilibyśmy przynajmniej jednej z nich. Dziś każdy obrońca powinien wiedzieć, że najwięcej bramek pada z odległości między 6 a 11 metrów. I ta przestrzeń jest bez krycia. Przy okazji zachowanie Tymoteusz Puchacza przy drugiej bramce (a zawalił też przy pierwszym golu) to kryminał. Wracał rekreacyjnym tempem, jakby biegł schować się przed deszczem pod przystanek autobusowy.
Nie chciałbym być złym prorokiem, ale może się okazać, że decyzja o posadzeniu na ławce Roberta Lewandowskiego (bo Robert chciał odpocząć przed powrotem do piłki ligowej), kosztowała nas rozstawienie. Jego następcy zawiedli. Dlaczego najlepszy snajper świata nie był na ławce choćby jednak w gotowości do gry? Jeśli z tej przyczyny trafimy w barażach od razu na Włochów, Szwedów czy Portugalię, będzie to wielki błąd selekcjonera Paulo Sousy. Oby się to na nas nie zemściło.