Smutny klaun. Przegrał karierę, ale wygrał życie

Getty Images / Etsuo Hara / Na zdjęciu: Sebastian Deisler
Getty Images / Etsuo Hara / Na zdjęciu: Sebastian Deisler

- Dla innych byłem gwiazdą, ale czułem się jak żarówka wisząca samotnie pod sufitem. Nagi i widoczny dla wszystkich - mówi Sebastian Deisler. Największy niemiecki niespełniony talent, który przegrał karierę, ale wygrał życie.

Jeden z dziennikarzy hanowerskiego dziennika "Neue Presse" napisał, że każdy kibic Hannoveru 96 zawsze będzie pamiętał, gdzie był i co robił w momencie, gdy dowiedział się o samobójczej śmierci Roberta Enkego.

Nie było w tym grama przesady. Mimo iż od tragedii upłynęło już dwanaście lat, dalej jest niezmiennie gorąco wspominany. Jego śmierć była szokująca - dla klubu, dla kolegów z drużyny, dla kibiców, dla miasta, dla kraju. Nabożeństwo pogrzebowe na stadionie transmitowała telewizja ARD, obrazki z tego wydarzenia do tej pory przyprawiają o ciarki. Miasto Hanower było dumne, że ma takiego idola.

Listy z pogróżkami

Z problemem depresji zmagali się i zmagają piłkarze, trenerzy, sędziowie. To choroba cywilizacyjna. Trenerzy Ralf Rangnick i Ottmar Hitzfeld byli wyniszczeni i wypaleni zawodowo. Niedawno do walki z chorobą przyznał się Martin Hinteregger, piłkarz Eintrachtu Frankfurt. W 2011 próbę samobójczą podjął hanowerski sędzia Babak Rafati, odratowano go w hotelowej wannie dosłownie w ostatniej chwili.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niesamowity pocisk! Bramkarz stał jak zamurowany

Jedni dają radę wrócić do normalnego życia, inni nie. Rafati do sędziowania nie wrócił, ale przezwyciężył chorobę i jest obecnie mówcą motywacyjnym. Pomaga uwrażliwiać ludzi na stres i presję w pracy. Niedawno ponownie został ojcem.

Każdy przypadek jest inny, każdy nadaje się do głębszego przeanalizowania, bo ilu ludzi, tyle różnych przyczyn. Oto historia piłkarza, który przyznał się do depresji długo przed tragedią na przejeździe kolejowym w Neustadt am Ruebenberge. Historia piłkarza, który przegrał z chorobą karierę piłkarską, ale wygrał życie.

Sebastian Deisler był niemieckim talentem stulecia. Uli Hoeness mówił o nim, że jest jednym z najlepszych piłkarzy w historii Niemiec, na boisku czarował i zachwycał. - Byłem na szczycie, przed drzwiami stał nowy mercedes. Ale nic z tego mnie nie uszczęśliwiało - mówił.

Wszystko odebrała mu depresja i kontuzje. Gdy w 1999 roku trafił z Borussii Moenchengladbach do Herthy, świat stał przed nim otworem. Zrobił się wokół niego szum, momentalnie został twarzą kampanii reklamowej. Klubowe fanshopy były szturmowane przez kibiców, a koszulki z jego nazwiskiem sprzedawały się na pniu.

Deisler czarował grą i wpasowywał się powoli do wielkiego piłkarskiego świata. Gdy dwa lata później ogłoszono, że odejdzie do Bayernu Monachium, miłość kibiców przerodziła się jednak w nienawiść, a pozornie idealny świat się zawalił. To był początek końca jego kariery. - To właśnie schrzaniło mi radość z gry - opowiadał po latach.

Do niechęci trybun doszły seryjne kontuzje. Kontuzje, podczas leczenia których cierpiał w samotności. W 2003 roku ogłoszono, że ma depresję. Cztery lata później oficjalnie zakończył karierę. Żeby zrozumieć presję, z jaką się mierzył, trzeba cofnąć się o ponad dwadzieścia lat. Wówczas w Bundeslidze nie było takich piłkarzy jak on, niemiecką piłkę kształtowali 30-latkowie. Aż nagle pojawił się Basti Fantasti, jak zaczęto o nim szybko mówić.

Na mundialu U-17 został drugim piłkarzem turnieju - tuż za Ronaldinho. W czasach, gdy na światowych arenach rządzili tacy magicy jak Ronaldo czy Zidane, w Niemczech rządził stetryczały Rumpelfussball i desperacko potrzebowano kogoś, kto choć trochę by ich przypominał, wniósł do gry technikę, szybkość, pomysłowość. Tym kimś był Deisler. Został chłopakiem z plakatu, zastępując Mehmeta Scholla.

Kontrola nad piłką, zaskakujące, nieszablonowe ruchy, ogromna dynamika, fenomenalna technika, świetne stałe fragmenty sprawiały, że elektryzował. Jego pierwszy gol w Bundeslidze nosił znamiona geniuszu. Solowy rajd w meczu z monachijskim TSV i porównania do Guentera Netzera. Trener Friedel Rausch mówił: - W pewnym momencie zostanie wymieniony jednym tchem obok Waltera, Seelera i Beckenbauera.

Licytowała się o niego połowa Europy. Życie w Berlinie go jednak przytłoczyło, a już zwłaszcza zgiełk, jaki się wokół niego wytworzył. Próbował się dostosować, żyć jak inni zawodowi piłkarze. Drogie zegarki, ubrania. - Wieczorami jeździliśmy po sklepach, poznawaliśmy kobiety, co znanemu graczowi nie przychodziło z trudem. Uczestniczyłem w tym cyrku, śmiałem się i jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że nie jestem szczęśliwy - mówił.

Chciał koncentrować się na piłce, ale zewsząd atakowały go bzdury: gdzie Deisler kupuje kosmetyki czy dżinsy. - Przeklinałem swój talent. Byłem zbyt dobry, by nie zwracać na siebie uwagi.

Gdy przestał pokazywać się z partnerką publicznie, zaczęto rozpuszczać plotki, że jest gejem... Dwa lata po transferze do Herthy w mediach gruchnęła wiadomość, że z końcem sezonu przenosi się do Monachium. Bayern był jego wymarzonym klubem, a trenerem był Ottmar Hitzfeld - szkolny kolega jego ojca. Dodatkowo miał nadzieję, że pośród gwiazd nie będzie już tak się wyróżniał.

Menedżer berlińskiego klubu Dieter Hoeness prosił go, by nie upubliczniał decyzji o transferze. Ale 13 października 2001 roku przez wyjątkową niedyskrecję banku tabloid "Bild" na pierwszej stronie opublikował formularz czeku na kwotę dwudziestu milionów euro z nazwiskiem Deisler. Tyle miał dostać do ręki od Bayernu za zobowiązanie się do transferu.

Gdy mleko się rozlało, Hoeness zamiast wesprzeć podopiecznego, rzucił go na pożarcie, umywając ręce. Rozpętało się piekło, w dniu publikacji doznał kolejnej kontuzji, nie mógł nawet bronić się grą. - Klub zażądał ode mnie przeprosin. Za niepoinformowanie fanów, że skłamałem. Zaniemówiłem. Dieter Hoeness powinien był powiedzieć, że jego marzeniem było, żeby nikt się nie dowiedział. Zamiast tego patrzył, jak dostaję listy z pogróżkami - opowiadał.

Podczas gdy był operowany w Stanach Zjednoczonych, berlińska opinia publiczna go osądzała, a "Bild" podkręcał atmosferę. - Czułem się w Berlinie jak smutny klaun. Hertha była tak samo niekompletna jak ja. Byli szczęśliwi, że mogą wystawić mnie w witrynie sklepowej. Miałem nadzieję, że ktoś mi pomoże.

W tym czasie jego siostra zrezygnowała z pracy w szpitalu i wprowadziła się do niego, aby nie był sam. Wyprowadzka do Monachium z perspektywy opinii publicznej wydawała się świetnym ruchem. Pokolenie Effenbergów i Elberów już opuściło klub lub było na ostatniej prostej. Deisler miał poprowadzić Bawarczyków w nową erę. Ale nikt nie wiedział, że lądując na południu Niemiec, był już głęboko niepewnym i złamanym człowiekiem. - Dziś wiem, że właśnie wtedy miałem to rzucić - twierdził.

Nie mieć czasu na myślenie

Karl-Heinz Rummenigge mówił o nim: - Jako piłkarz robił rzeczy, których nikt inny nie potrafił. Ale chce tylko trenować, grać i wracać do domu. W Bayernie to nie wystarczy.

Deisler w Monachium nie grał przez pierwsze osiem miesięcy. Wiele osób miało do niego żal, że nie spłaca wysokiej pensji na boisku. Edmund Stoiber, ówczesny premier Bawarii, określił go mianem jednej z największych stratnych transakcji w historii klubu.

Kolejne kontuzje, opuszczone mistrzostwa świata w 2002 roku... W sezonie 2003/2004 wydawało się, że odżył. Nareszcie przypominał chłopaka, którym zachwyciły się kilka lat temu całe Niemcy, na boisku siał postrach. W wygranym 4:1 meczu z Borussią Dortmund był najlepszy na boisku. Dziesięć dni później trafił jednak do szpitala, a klub na jego życzenie upublicznił walkę z chorobą, wyjmując temat depresji z kategorii tabu.

To był szok. Opinia publiczna była całkowicie zdezorientowana, a reakcje na trybunach skandaliczne. Wyzywano go od wariatów - tego obawiał się później Enke. Wrócił, ale nie był tym samym piłkarzem. Jego rola ulegała degradacji. - Zidane potrafił jednocześnie tańczyć i być silnym. Łączył fizyczność i sztukę. To było moim marzeniem. Utopijnym. Jako piłkarz i człowiek żyłem z intuicji i uczuć. To, co powodowało, że tak dobrze grałem, to właśnie intuicja, moja kreatywność, moja wyobraźnia - mówił w wywiadzie dla "Die Zeit".

Mimo iż Juergen Klinsmann trzymał dla niego miejsce w kadrze na mistrzostwa świata w roku 2006, Deisler opuścił turniej z powodu kolejnej kontuzji.

Miał jeszcze jeden przebłysk, gdy w listopadzie 2006 roku, w meczu z HSV, w którym Bayern przegrywał, pojawił się na boisku po przerwie i praktycznie sam odwrócił losy spotkania, idealnie asystując Makaayowi i Pizarro. - Mogłem swobodnie grać tylko wtedy, gdy zostałem wrzucony na boisko niespodziewanie, gdy nie miałem czasu na myślenie.

Dwa miesiące później, 16 stycznia 2007 roku, zakończył karierę, wyszedł z klubu, nie żegnając się nawet z kolegami. Urodził się za wcześnie i był zmuszony radzić sobie sam z problemami. Chciwy sportowy biznes dopadł bezbronną osobę. Hitzfeld mówił potem: - To, że Deisler przegrał z niemieckim futbolem, powinno nam dać do myślenia.

Przegrana walka

W ubiegłym roku Uli Hoeness brał udział w panelu dyskusyjnym w Hanowerze, w jedenastą rocznicę śmierci Enkego. Był referentem Deislera, opowiedział jego historię.

- Sebastian powiedział mi przez telefon: panie Hoeness, już nie mogę. Razem z Hitzfeldem pojechaliśmy do jego domu, spotkaliśmy kogoś, kto był zupełnie zdezorientowany. Nie wiedzieliśmy, co robić. Na szczęście w Monachium była klinika, która nam pomogła (...) Podczas zgrupowania w Dubaju rozmawialiśmy codziennie. W ostatni wieczór zapukał w moje drzwi i potem rozmawialiśmy do czwartej nad ranem.

- Panie Hoeness, to już nie jest możliwe. Nie mogę dalej. - Jutro wracamy do domu, do twojej żony i dziecka. - To dobrze. Położył się, a gdy wstał rano był w niespotykanym humorze, trenował jak szatan. Pomyślałem, że go odzyskaliśmy. Gdy przylecieliśmy do Monachium, umówił się ze mną na następny dzień. Myślałem, że jest w euforii, że chce powiedzieć, że będzie lepiej. Zamiast tego powiedział jedno zdanie: Chcę przestać grać w piłkę. Był jednym z najlepszych. Dlatego jest to tak niezrozumiałe. Ale przegraliśmy tę walkę.

- Byłem pusty. Byłem stary i zmęczony. Dobiegłem tam, gdzie poniosły mnie nogi, dalej nie mogę - mówił Deisler. Był zmuszony do życia wbrew swojej naturze. Przypomniał wyjazd z młodzieżową reprezentacją do Grecji. Podczas gdy inni grali w autokarze w pokera, on zachwycał się widokami zza okna. Widokami, które do tej pory widział tylko na zdjęciach. - W tym biznesie trzeba być twardym. Zbyt długo wierzyłem, że brak twardości zdołam zrekompensować lepszą grą.

Po zakończeniu kariery całkowicie odseparował się od świata. Nawet długoletni towarzysze, choćby były trener Hitzfeld, nie wiedzą, jak sobie radzi. Szkoleniowiec znał Deislera od dawna - obaj pochodzą z małej miejscowości Loerrach. Rok temu w wywiadzie dla "TZ" opowiadał: - Rozpytywałem w Loerrach i od czasu do czasu do niego pisałem. Bez odpowiedzi. Nikt nic nie wiedział lub przynajmniej nikt nie chciał mi nic powiedzieć. Sebastian nie chciał mieć więcej do czynienia z piłką nożną.

Powrót do życia

Ostatniego wywiadu udzielił w 2009 roku, krótko przed wydaniem autobiografii. Nie poradził sobie ze skutkami ubocznymi futbolu. Na jego nieszczęście był wówczas jedynym supertalentem w kraju, więc miał odbudować niemiecką piłkę. W pojedynkę. Był samotny. Teraz jest wielu młodych piłkarzy, którzy dzielą uwagę mediów. Deislerowi nie dano czasu. Chciano go tu i teraz, ale nie podołał.

- Dla innych byłem gwiazdą, ale czułem się jak żarówka wisząca samotnie pod sufitem. Nagi i widoczny dla wszystkich.

Każdy kto rozumie jego historię i to z czym się zmagał, zadaje sobie pytanie: jak w ogóle udało mu się dotrzeć do tego momentu? Wprawdzie przegrał karierę, ale wygrał życie. A jak sam powiedział na pożegnanie: - Futbol to bardzo dużo, ale nie wszystko.

Od czasu rezygnacji w 2007 roku, w piłkę zagrał raz. W Nepalu. Tam nikt go nie znał.
Przy pisaniu tekstu korzystałem z autobiografii Sebastiana Deislera "Zurueck ins Leben" oraz wywiadu-rzeki przeprowadzonego przez Henninga Sussebacha i Stefana Willeke w "Die Zeit" nr 41/2009.

Maciej Iwanow

Komentarze (1)
avatar
Legionowiak 3.0
17.11.2021
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Bardzo ciekawa historia!