Czarny charakter, który uratował karierę Roberta Lewandowskiego

Trener Andrzej Blacha uchodził za zdolnego. Skusiła go szybka ścieżka kariery i za udział w procesie korupcyjnym został dożywotnio zdyskwalifikowany. Ale do historii przejdzie też jako ten, który uratował karierę Roberta Lewandowskiego.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Andrzej Blacha Newspix / TOMASZ JAGODZINSKI / Na zdjęciu: Andrzej Blacha
Co by było, gdyby Robert Lewandowski nie spotkał go na swojej drodze? Tego nigdy się nie dowiemy. Wiadomo jednak, że do 18-letniego Lewandowskiego, kontuzjowanego, zniszczonego psychicznie, rękę wyciągnął Andrzej Blacha. Dziś, ten znakomicie zapowiadający się kiedyś trener, jest poza strukturami związku. 13 lat temu otrzymał od PZPN dożywotni zakaz wstępu do polskiej piłki.

Mało kto pamięta jego nazwisko. - Owszem, jest mi miło, gdy Robert zgarnia kolejne nagrody i ktoś do mnie dzwoni z pytaniem o Lewego. Jednak przy takich okazjach wymienia się najczęściej innych ludzi. O mnie wspomnieć wręcz nie wypada – żali nam się Blacha.

Młody, przebojowy, chociaż chuderlak

Z powodu udziału w procesie korupcyjnym mówili o nim "Mały Fryzjer", co zdaniem Blachy jest mocno krzywdzące. I choć nie można bagatelizować jego udziału w tym najczarniejszym okresie polskiej piłki, to z drugiej strony dał nam najcenniejszy dar. Złożoność futbolu.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: długo się nie zastanawiał. Zobacz kapitalnego gola!

Robert Lewandowski miał 18 lat, gdy pojawił się w Zniczu Pruszków. – Był w tragicznym stanie psychicznym, dlatego bardzo powoli wprowadzałem go do zespołu. Emanował brakiem pewności siebie, apatycznością i rozkojarzeniem. Gdy trzeba było podejmować szybkie decyzje, on był myślami gdzie indziej – wspomina trener.

Lewandowskiego znał wcześniej. - Będąc trenerem Hutnika Warszawa, chciałem go sprowadzić. Młody, przebojowy, chociaż chuderlak. Wyróżniał się łatwością grania jeden na jednego, podejmowaniem prawidłowych decyzji, nawet jeśli był słabszy fizycznie od rywala. Wybrał jednak Deltę, gdzie były większe pieniądze i lepsze perspektywy, bo to było bezpośrednie zaplecze Legii. Hutnik nie miał grosza, a Delta dała wówczas za niego 10 tysięcy złotych – mówi Blacha.

Z Delty Lewandowski trafił do Legii Warszawa, gdzie został odrzucony, co już zostało opisane w dziesiątkach a może i setkach artykułów. Wtedy właśnie Andrzej Blacha wyciągnął do niego rękę.

Nikt tego nie przewidział

– Zadzwonił do mnie Marek Krzywicki z Varsovii i powiedział, że Lewandowski jest do wzięcia. Wówczas nikt go nie chciał. Ja miałem tą przewagę, że bywałem chyba na każdym meczu w Warszawie. Żyłem piłką i wszystkie weekendy spędzałem na stadionach. W ten sposób przygotowywałem się do zawodu trenera – wspomina trener. - Trudno powiedzieć, że Lewy wówczas już zapowiadał się na dobrego grajka, ale był na pewno indywidualnością. Grał w rezerwach Legii, więc ktoś uznał go za rozwojowego. Ja starałem się brać zawodników, którzy mają szansę się rozwijać. Mówiono, że Lewandowski nie będzie grał w piłkę na najwyższym poziomie, bo miał problemy z nogą i długo borykał się z kontuzją mięśnia dwugłowego. Uważałem jednak, że stać go na Ekstraklasę. Gdybym jednak powiedział teraz, że przewidziałem, iż znajdzie się wśród najlepszych piłkarzy świata, że będzie najlepszym z najlepszych… no nie, tak nie było.

Lewandowski był wtedy w bardzo trudnej sytuacji sportowej i życiowej. Oferta ze Znicza Pruszków była dla niego jak nieoczekiwany świąteczny prezent. - Pojechał z pierwszą drużyną Legii na obóz i tam doznał kontuzji. W tym samym okresie zmarł jego tata. Robert przechodził kryzys psychiczny. Zadzwoniłem do Sylwiusza Muchy-Orlińskiego, prezesa Znicza. Wtedy miałem w Pruszkowie dwóch napastników - Bartka Wiśniewskiego i Damiana Wojtulewicza. Potrzebowaliśmy jeszcze trzeciego. Nie mogę powiedzieć, że to była jednostronna przysługa. On potrzebował nas, my też go potrzebowaliśmy. Wszyscy skorzystali - opowiada Blacha.

Lewy, biegnij do szatni i na trening

Blacha mówi, że największym problemem było dotrzeć do zawodnika, do jego głowy.
- Wszedłem do pokoju prezesa klubu i zobaczyłem Lewandowskiego z mamą, z którą wspólnie negocjowali warunki kontraktu. Chwilę posłuchałem i wreszcie powiedziałem spokojnie, ale zdecydowanym głosem: "Lewy, nie ma czasu. Mama sobie poradzi, a ty biegnij do szatni, przebieraj się i na trening". On potrzebował bodźca, szybkiego działania. Kluczem była głowa. Musiał uwierzyć, że może grać, dobrze grać. Wcześniej dostał strzał między oczy i bał się, że już nie wejdzie na wyższy poziom – wspomina trener.

Lewandowski po kontuzji nie mógł przez jakiś czas do siebie dojść. Mimo że nic mu nie dolegało. - On biegał jak sarna, kulał. Miał pseudonim "Sarenka". Miał zaleczoną kontuzję, ale miał jakby poczucie, że coś się może wydarzyć. Ja robiłem mu masaż, mówiłem, że tam już nic nie ma, wszystko jest wyleczone. Trzeba było tłumaczyć mu racjonalnie. Pewne jest, że się nie poddawał. Od początku było widać jego pełne zaangażowanie. Zostawał po treningu, coś jeszcze chciał zrobić – opowiada były szkoleniowiec Znicza.

Skorża nie chciał Lewego

Lewandowski krok po kroku zaliczał postęp, trenerzy widzieli, że jego limit możliwości jest im nieznany. - Trudno mówić o przełomowym momencie, ale krok po kroku zaczął stwarzać w treningu coraz więcej sytuacji, potem w meczu, choć wchodził z ławki. Na początku jeszcze nie strzelał bramek. Z czasem to się zmieniło. Uwierzył, że to, co mówimy, sprawdza się. Uwierzył w siebie – opowiadał Blacha.

Wkrótce trener poszedł do Dyskobolii Grodzisk Wlkp.. – Wziąłem z Pruszkowa kilku chłopaków na testy, między innymi Radka Majewskiego, który został w Groclinie, oraz Bartka Wiśniewskiego i Igora Lewczuka. W późniejszych latach wszyscy trzej potwierdzili, że miałem dobre rozeznanie i robiłem z piłkarzami dobrą robotę. Chciałem też zabrać do Grodziska Lewandowskiego. Mówiłem o nim Maćkowi Skorży i prezesowi Drzymale. Obaj śmiali się, że ciągnę za sobą cały Znicz, dlatego odpuściłem, a on wtedy był do wyjęcia za 200 tysięcy złotych. Szkoda, bo potem, gdy byliśmy z trenerem Skorżą w Wiśle, Lewy kosztował już krocie. Wszyscy go chcieli. Ostatecznie poszedł do Lecha. Moim zdaniem wybrał idealnie – wspomina.

Błędy młodości

Trenera Blachę można czasem spotkać na meczach w Warszawie. Został skazany w procesie korupcyjnym i dostał dożywotni zakaz działalności w piłce. Pojawiają się różne opinie. Ci, którzy mieli z nim do czynienia, twierdzą, że był trenerem znakomitym, z wielką intuicją. On sam nie chce jednak o tym rozmawiać. "Wiem, że gdybym pracował jako trener, byłoby dobrze, bardzo dobrze, tyle mogę powiedzieć". Niestety dla niego, kilku dziennikarzy zajmujących się sprawami korupcji, określa jego udział w aferze jako duży.

- To były błędy młodości. Czasem analizuję i nie wiem, jak mogłem dać się wciągnąć w to wszystko. Sam przecież walczyłem z patologią, niejednokrotnie pisałem protesty po meczach. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że to nie ma sensu, że to wszystko, co się dzieje, jest rzeczywistością polskiej piłki. Wielkich pieniędzy z tego nie miałem. 10 tysięcy złotych? To nie były duże pieniądze, bo nie robiłem tego dla pieniędzy. Chciałem robić karierę. Gdybym na tym naprawdę zarabiał, dom bym postawił, a dalej mieszkam w wynajmowanym. Wtedy uważałem, że to jedyna pewna ścieżka. Trenerzy, których obserwowałem w szkole trenerów, byli wysoko w hierarchii, a wiedziałem, że jestem od nich lepszy. Byłem jednak człowiekiem znikąd. Miałem obietnicę, że jak ja pomogę, to mnie też pomogą, wypchną wyżej – tłumaczy się.

Nie wypchnęli. - Niestety był czas karencji, trzeba było porozmawiać ze śledczymi. A ja tego nie zrobiłem. Dziś jestem 13 lat poza strukturami PZPN – mówi Blacha. Ma pretensje, że inni, skazani tak jak on, mogli pracować, a jemu nie pozwolono.

- Inni mieli takie same zakazy, a jednak pracowali i wokół nich panowała cisza. To byli jednak znani ludzie, a ja byłem nikim, łatwym celem. To niesprawiedliwe, że jeden może a inni nie. Dziś nie mam zakazów sądowych, ale dla PZPN jestem zdyskwalifikowany dożywotnio. Wiele osób ma podobne problemy, tylko oni mają już swoje lata. Są emerytami, a ja mam dopiero 47 lat. Kilkakrotnie próbowałem, ale bezskutecznie – zawiesza głos.

Wkład w historię o Lewandowskim

Kilka late temu w Krakowie, w trakcie kolacji tuż przed meczem reprezentacji Polski i USA, Maciej Skorża, ówczesny trener Wisły, przedstawił Blachę selekcjonerowi Leo Beenhakkerowi i dyrektorowi kadry Janowi de Zeeuwowi: "Kiedyś jeszcze o nim usłyszycie". Dzień później po młodego trenera przyszli do domu śledczy.

Dziś pracuje indywidualnie z zawodnikami. Do historii polskiego futbolu dla jednych przejdzie jako ten od "procesu korupcyjnego". Dla innych jako ten, który uratował karierę najlepszego być może piłkarza w historii polskiego futbolu.

On sam mówi: - Na pewno jestem dumny z tego, że miałem pewien wkład w rozwój kariery Lewego, ale myślę, że może ciut dłużej, ale w końcu dałby sobie radę i na jakimś wysokim poziomie i tak by grał. Pytanie tylko na jakim...

Adam Nawałka: Miałem plan na Lewandowskiego



Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×