"Jak długo Bóg nas będzie jeszcze doświadczał?"

Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Piotr Błaszczak
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Piotr Błaszczak

- Tak się czasami pytam szefa tam na górze, jak długo jeszcze będzie nas doświadczał, to już naprawdę ciężko wszystko znieść... - mówi załamany Piotr Błaszczak. Jego syn, po tym jak pokonał białaczkę, toczy kolejną walkę - tym razem z glejakiem.

- To są dla nas trudne chwile. Nie ma co ukrywać. Mówiąc szczerze, życie bardzo mocno nas doświadcza - mówi nam Piotr Błaszczak.

W przeszłości pan Piotr był świetnie zapowiadającym się szermierzem. Jego karierę, która miała doprowadzić go na igrzyska olimpijskie w Atlancie, przerwał tragiczny wypadek na Zakopiance, w którym zginął jeden z jego trenerów. On sam został w nim poważnie ranny.

Dziś to już tylko mgliste wspomnienie. 25 lat później ponownie jednak większość czasu spędza w szpitalu. W szpitalu, gdzie o życie walczy jego 14-letni syn Piotr.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: do rzutu wolnego podszedł... bramkarz. Zobacz, co z tego wyszło!

Najgorsza jest tęsknota

Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Pan Piotr, dzięki uprzejmości przyjaciela, który specjalnie w tym celu udaje się z nim do stolicy, ma szanse wreszcie odwiedzić synka. Chce mu wręczyć mikołajkowe prezenty. Ten krótki, ulotny moment, gdy wreszcie mógłby zobaczyć się z żoną i dzieckiem, teraz jest jednak niemal niemożliwy.

- Była szansa, by się zobaczyć. Dostaliśmy zgodę od lekarzy, bym przyjechał do Warszawy, wszedł na oddział i został z synkiem do rana. W tym momencie żona musiałaby jednak opuścić szpital. Wyjść na zewnątrz i się ze mną zamienić - opisuje procedury obowiązujące w placówce pan Piotr. - Jest jednak szansa, że Piotruś w czwartek wyjdzie do domu na święta - dodaje.

- Położyłem się i zacząłem o tym wszystkim dużo myśleć. Ostatecznie nie wszedłem na oddział, bo nie chcę stwarzać najmniejszego ryzyka, że mógłbym w tych czasach coś przynieść, co mogłoby spowodować, że nie będziemy na święta razem. Odstąpiliśmy od tego z bólem serca - mówi nasz rozmówca. - Wiem też jak Piotruś do tego podszedł, musiałem go obowiązkowo przekupić zestawem klocków Lego.

To sprawia najwięcej bólu panu Piotrowi. Jakby sama sytuacja nie była dość ciężka, to nie ma on w zasadzie możliwości zobaczyć, przytulić czy jakkolwiek wesprzeć walczącego o zdrowie syna.

- Na pewno jest duża tęsknota. My jesteśmy ze sobą bardzo mocno związani emocjonalnie... - panu Piotrowi łamie się głos. Po chwili dodaje: - To jest największy problem, mamy ten straszny czas pandemii. Widzenia są nawet nie tyle utrudnione, co po prostu nie ma takiej możliwości. Na całe szczęście z Piotrusiem jest  cały czas jego mama. Przez 24 godziny na dobę. Ja jednak, jako ojciec, nie mogę go odwiedzić, nie mogę go zobaczyć.

Choroba, która atakuje znienacka

Diagnoza, która był tak ogromnym ciosem dla rodziny Piotrusia, uderzyła nagle. Chłopiec regularnie otrzymywał dobre wyniki badań, nie było najmniejszego śladu, by miało wydarzyć się coś złego. Aż nadszedł sierpień tego roku.

- Wcześniej wszystko było w normie. Niestety, podczas rezonansu głowy wyszły pewne zmiany i podjęto decyzję o biopsji. Ta natomiast wykazała, że mamy do czynienia z nowotworem złośliwym, glejakiem, który trzeba leczyć chemią - wspomina pan Piotr. - To przebiegła choroba, wszystko było ukryte. Wcześniej wszystko było w normie - dodaje.

Przed feralnym badaniem, 14-latek był zwykłym chłopcem, a także, jak przekonuje jego tata, całkiem nieźle rokującym piłkarzem.

- Piotruś zapowiada się na super piłkarza, to nie jest tylko moja opinia. W jakim by klubie nie grał, zawsze był w kadrach swojego rocznika, to było fajne - mówi i dodaje: - On tę piłkę bardzo kochał.

Dla chłopca długotrwała walka o zdrowie to jednak nie pierwszyzna. Gdy miał zaledwie trzy lata okazało się, że zmaga się z białaczką limfoblastyczną.

- Leczył się około trzy lata. Na szczęście nie było potrzebnego przeszczepu szpiku, wystarczyła sama chemia, by wygrał z chorobą. Skończyliśmy jego leczenie w 2013 roku. Wówczas został uznany za zdrowego chłopca - wspomina jego tata.

- Po tym wszystkim zapisaliśmy go do szkółki piłkarskiej. To dla Piotrusia była niesamowita pasja. Chciał się w tym rozwijać, więc skierowaliśmy go do akademii Śląska Wrocław - mówi pan Błaszczak.

Choć nastolatek obecnie związany jest z MKS Parasolem Wrocław, to w Śląsku o nim nie zapomnieli. Na początku przyszłego roku odbędzie się specjalny charytatywny turniej piłkarski, w którym udział wezmą koledzy z boiska młodego piłkarza, którzy także chcą dołożyć cegiełkę do powrotu do zdrowia chłopca. To zaledwie jedna z wielu akcji mającej na celu wsparcie chłopca.

Przetrącona kariera

W pewnym momencie rozmowy, głos pana Piotra ponownie się załamuje. - Tak się czasami pytam szefa tam na górze, jak jeszcze długo będzie nas doświadczał, to już naprawdę ciężko wszystko znieść... - mówi z trudem. - Ale Piotruś wygra, wygra znowu. Na pewno - dodaje po chwili.

W życiu pana Piotra nie brakuje dramatów. Gdy po raz pierwszy zachorował jego syn, to dwa lata później nowotwór wykryto także u jego żony. On sam natomiast, 25 lat temu, brał udział w najtragiczniejszym wypadku w historii polskiej szermierki.

- Życie się wówczas trochę pogmatwało, tak się zakończyła moja kariera - mówi.

A karierę miał, a w zasadzie mógł mieć, naprawdę okazałą. 3 kwietnia 1995 Piotr Błaszczak, wraz piątką innych zawodników oraz sztabem szkoleniowym, wracając z zawodów Pucharu Świata w Budapeszcie, zderzył się na Zakopiance z ciężarowym Jelczem. W wypadku zginął asystent trenera kadry - Bogusław Zych. Pan Piotr natomiast został ciężko ranny.

To przekreśliło plany młodego szermierza, wicemistrza świata kadetów, brązowego medalistę mistrzostw świata juniorów, jeżeli chodzi o wyjazd na igrzyska olimpijskie w Atlancie. Po wszystkim próbował przez chwilę wrócić do sportu, ale bezskutecznie.

Zabrana pasja

Dziś po latach Piotr Błaszczak ponownie toczy trudną walkę na szpitalnych salach. Tym razem o zdrowie syna.

- Piotruś obecnie przyjmuje chemię, później czeka go radioterapia. To, co będzie możliwe, będzie robione w Polsce, natomiast klinika będzie też chciała nawiązać kontakt z kliniką w Stanach. Na ten moment jednak nie wiadomo jeszcze, jak to będzie wyglądało. To początkowa faza. Trzeba jednak działać szybko, bo choroba postępuje - mówi były szermierz.

Młody, wysportowany, szczupły piłkarz, obecnie zmienił się nie do poznania. Chłopiec od dwóch miesięcy bierze sterydy, przez zwiększone łaknienie znacznie przybrał na masie. Najtrudniejsze jest jednak nie to co na zewnątrz, a co w środku.

- Najgorsza jest niemoc zobaczenia swojego taty, siostrzyczki, babci, dziadka czy nawet kotka, a co najgorsze - zabrano mu jego pasję - piłkę nożną - podkreśla pan Piotr.

Piękne serca

W walce z chorobą Piotrusia pomagają wszyscy. Bardzo szybko zadziałali przyjaciele rodziny, którzy stworzyli zbiórkę na portalu zrzutka.pl. Pan Piotr długo nie był świadomy tego, co dzieje się w serwisie.

- Na Facebooku zobaczyłem ostatnio informacje o takiej zbiórce. Byłem gdzieś poza tym. Początkowo było to na sprawy bieżące. Wiadomo, żona obecnie nie pracuje, jest na zwolnieniu. Ja jestem pod opieką psychiatry, wspomagam się lekami, również na ten moment nie chodzę do pracy. Chodziło o sprawy przyziemnie, jak chociażby opłacenie jakiegoś noclegu na miejscu, w Warszawie. Ta zbiórka jednak przerosła nasze najśmielsze oczekiwania - relacjonuje.

- Wydaje mi się, że jesteśmy dobrymi ludźmi i może ludzie też to zauważają i tak to ruszyło lawinowo - dodaje po chwili.

Pan Piotr sprawia wrażenie wyraźnie zakłopotanego skalą pomocy, jaka pojawiła się wokół jego rodziny. Gdy jesteśmy już po rozmowie, przysyła SMSa, bo zapomniał podać nazwisko jednego z trenerów, który włączył się w pomoc. "Nie chciałbym, aby którekolwiek było pominięte. Ludzie znajomi, nieznajomi, to oni mają piękne serca" - napisał. Osób dobrej woli jest jednak już tak dużo, że na wymienienie ich trzeba by oddzielnego akapitu. Albo dwóch.

- Ja w tym wszystkim też czuję się niezręcznie. Staram się być osobą szczerą, uczciwą i tak naprawdę chciałbym, aby tej zbiórki nie było. Aby po prostu Piotruś był zdrowy... - mówi pod koniec rozmowy pan Piotr.

- Lekarze mówią, że leczenie może potrwać nawet rok czasu. Ta droga do zwycięstwa będzie długa, ale zrobimy to - zapewnia pełen wiary.

Czytaj także: 
Mbappe przejdzie do Realu Madryt? Dyrektor sportowy PSG odpowiada
Niesamowity rekord Liverpoolu

Komentarze (0)