"Aniołem nie byłem, ale znałem granice". Polak o tym, jak zachwycał Szkotów

- Aniołem nie byłem, ale znałem granice - przekonuje Dariusz Dziekanowski. Były reprezentant Polski grał w Celticu Glasgow przez trzy lata, ale i tak zapisał się w historii wielkiego klubu. Pamiętają tam o nim do dziś.

Tomasz Skrzypczyński
Tomasz Skrzypczyński
Dariusz Dziekanowski PAP / Na zdjęciu: Dariusz Dziekanowski
 - Nie byłem księdzem. Ale nie byłem też diabłem! - przekonuje.

Znany brytyjski komentator John Motson opisywał jego umiejętności, jako "coś z innej planety". Nazywano go też "polskim Georgem Bestem". Z kolei brytyjscy dziennikarze pisali, że jest świetny na boisku, ale jeszcze lepszy poza nim.

Kariera Dariusza Dziekanowskiego w Celticu Glasgow (1989-1992) nie jest jednoznaczna. Były reprezentant Polski potrafił strzelić cztery gole w jednym meczu w europejskich pucharach, jednak do dziś pojawiają się w Szkocji opinie, że powinien osiągnąć zdecydowanie więcej.

ZOBACZ WIDEO: Piłkarze z zakazem gry w reprezentacji Polski? "Dałbym im szansę"

- Na pewno zabrakło zdobycia trofeum. Był to jednak czas kryzysu Celticu, klub nie miał dużego budżetu. A na dodatek Rangersi byli wtedy niezwykle mocni - połowa ich podstawowego składu to byli reprezentanci Anglii - rozpoczyna rozmowę z nami Dziekanowski.

"Nie miałem żadnego wpływu"

Miał być Inter Mediolan, zachwycony umiejętnościami Dziekanowskiego pokazanymi w towarzyskim meczu Polska - Włochy (1:0) w 1985 roku. 23-latek strzelił wtedy piękną bramkę i tak kręcił rywalami, że w przerwie meczu Zbigniew Boniek usłyszał od Antonio Cabriniego, by Dziekanowski się uspokoił, bo "ten w końcu nie wytrzyma".

Na transfer nie wyraziło jednak zgody wojsko, które zarządzało Legią Warszawa. Odrzucono także późniejszą ofertę z Pescary, podobnie jak propozycję Bayeru Leverkusen. Do Warszawy przyjechali ludzie z Niemiec, słynny Rainer Calmund i trener Erich Ribbeck, którzy negocjowali transfer. Legenda głosi, że pod tym pierwszym, ważącym 130 kg, złamało się krzesło w gabinecie i uderzył głową w kasę pancerną. Na tym negocjacje się skończyły

- Niestety, nie miałem na to żadnego wpływu, o wszystkim decydował klub. Podobnie jak na transfer do Celticu, który był dla mnie zaskoczeniem, wszystko było już załatwione wcześniej przez Centralny Ośrodek Sportu - wspomina.

Dziekanowski chciał grać w najlepszych ligach świata, trafił do szkockiej, kosztował około 600 tysięcy funtów, na Łazienkowską trafił też podobno sprzęt prosto z magazynu Celticu. Przeskok organizacyjny i finansowy był jednak i tak ogromny w porównaniu z Polską. - Trudno to nawet porównywać - komentuje.

Początek był rewelacyjny. Już w swoich pierwszych derbach Glasgow z Rangersami (1:1) to właśnie on trafił do siatki. - Gol był wprawdzie przypadkowy, bo odbiła mi się od kolana. Było trochę szczęścia, ale bramka bardzo wartościowa.

Popis i cztery gole w pucharach

Największy popis nowy nabytek Celticu dał kilka tygodni później. W rewanżowym meczu I rundy Pucharu Zdobywców Pucharów z Partizanem Belgrad Dziekanowski na zawsze zapisał się w historii klubu, strzelając aż cztery gole! Niestety dla niego, wynik 5:4 ostatecznie dał awans gościom (w pierwszym meczu wygrali 2:1).

- Pierwsze dwa lata były bardzo fajne, wspominam je dobrze. Zawsze jednak wartość gry piłkarza podkreślają sukcesy z klubem. Tego brakowało, choć było wiele bardzo dobrych momentów. Takich jak spotkanie z Partizanem, choć po spotkaniu nie czułem dużej radości. W końcu to my odpadliśmy - wspomina Polak, który szybko zyskał przydomek "Jacki".

Dziekanowski grał w pierwszym składzie, w pierwszym sezonie został najlepszym strzelcem Celticu, trafiając do siatki we wszystkich rozgrywkach 16 razy. Prasa zachwycała się jego umiejętnościami technicznymi, dryblingami. Właśnie wtedy John Motson mówił o "możliwościach z innej planety".

Mimo udanych występów, zwłaszcza w polskich mediach rozpisywano się o występach napastnika poza boiskiem. Czytaj: w nocnych klubach.

Dziekanowski miał według tych historii lepiej spisywać się na parkiecie, niż na murawie. Pojawiła się też plotka, że w jednym z klubów Polak ma nawet wykupioną swoją lożę.

- Nigdy nie byłem aniołem, ale znałem granice. A głupoty w polskich gazetach się pojawiały, chyba odległość powodowała śmiałość. O tej loży napisał jeden dziennikarz, którego potem goniłem po redakcji i chciałem to wyjaśnić. Tłumaczył, że przedrukował to ze szkockiej gazety, ale nigdzie tego nie było. Kończąc temat zapytam tak - czy kiedykolwiek słyszał pan lub czytał, by Celtic ukarał mnie za mój niby niesportowy tryb życia? No właśnie.

Wyłudzenie pieniędzy

Dziekanowski nie ukrywa, że piłkarze Celticu mogli już wtedy liczyć na zniżki w restauracjach czy w sklepach. - Klub mógł być w kryzysie, jednak nie zmieniało to zainteresowania, które było ogromne. Miasto było, i nadal jest, podzielone na pół.

Co ciekawe, raz Polak stał się ofiarą wyłudzenia pieniędzy właśnie ze strony jednego z kibiców. Człowiek ten najpierw sprowokował stłuczkę na jednej z ulic.  - Strat nie było prawie żadnych, a kierowca, gdy wyszedł i zobaczył mnie, powiedział: "Ooo, Jacki, jestem fanem Celticu, nic się nie stało, żaden problem. Miło było cię spotkać". Podaliśmy sobie ręce i pojechaliśmy każdy w swoją stronę.

- Ale po treningu zostałem wezwany do biura, w którym siedział właśnie ten kierowca. Opowiedział władzom klubu, że spowodowałem wypadek, po którym jego żona trafiła do szpitala i ma kłopoty z kręgosłupem. Nie mogłem w to uwierzyć, ale postawiono mi wybór: albo płacę tyle, ile domaga się ten człowiek, albo czeka mnie medialna afera.

Kariera Dziekanowskiego w Celticu skomplikowała się, gdy w czerwcu 1991 roku miejsce trenera Billy'ego McNeilla zajął Liam Brady, promujący defensywny styl gry. W nim nie było miejsca dla fantazji Polaka, który trafił na ławkę. I choć wcześniej był zdecydowany na podpisanie nowego kontraktu z klubem, po sezonie postanowił odejść do Bristol City.

Trzy lata, 66 meczów, 22 gole. Do dzisiaj jednak w Celticu o Dziekanowskim dobrze pamiętają.

- W 2017 roku zorganizowano w Glasgow mecz legend, w którym wzięły udział drużyny Lubomira Moravcika i Henrika Larssona. I zostałem zaproszony, podobnie jak Artur Boruc. To było bardzo miłe. Co ciekawe, spotkanie odbyło się dzień po finale Pucharu Szkocji Celtic - Aberdeen. I na trybunach zjawiło się 60 tysięcy ludzi! Duże przeżycie.

"Trzeba to wykorzystać"

W czwartek w Glasgow mecz rozegra reprezentacja Polski. Spotkanie ze Szkocją będzie pierwszym sprawdzianem dla nowego trenera Biało-Czerwonych Czesława Michniewicza, a zarazem ostatnim przed meczem barażowym o awans do mistrzostw świata w Katarze (29 marca, Stadion Śląski w Chorzowie).

Dużym znakiem zapytania stała się kwestia występu Roberta Lewandowskiego. Nie brakuje opinii, by oszczędzać najlepszego napastnika świata. Zwłaszcza, jeśli przeciwko niemu mają stanąć agresywni szkoccy obrońcy.

- Żaden zawodnik nie powinien myśleć, że coś może się stać w czasie meczu. Przecież do kontuzji częściej dochodzi podczas treningów. Lewandowski jest w formie, nie ma co się o niego obawiać. On to pokazuje co trzy dni w Bayernie. To inni muszą pokazać, że są w stanie grać razem z nim! - apeluje Dziekanowski.

- Pamiętajmy, że turniej w Katarze może być dla wielu naszych zawodników ostatnią szansą na występ w mistrzostwach świata. Wierzę, że wszyscy włożą 100 procent zaangażowania i tam awansujemy. Mamy atut meczu na własnym boisku, to trzeba wykorzystać - kończy.

Początek spotkania na Hampden Park o godz. 20:45.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×