Dariusz Tuzimek: Trująca narracja szkodzi Legii [OPINIA]

WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Aleksandar Vuković
WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Aleksandar Vuković

Legia Warszawa znów goni za marzeniami i zamiast docenić Aleksandara Vukovicia, chce zatrudnić Kostę Runjaicia. A "Vuko", który dźwignął zespół z największego kryzysu w historii, o wszystkim dowiaduje się z mediów tuż przed najważniejszymi meczami.

Trener Aleksandar Vuković, jak nikt w Legii - która ostatnimi czasy była chora na wszystko - zasługuje na ogromny szacunek i podziw za to, co zrobił z drużyną w raptem trzy miesiące. A jednak wygląda na to, że klub nie da mu szansy poprowadzenia zespołu w następnym sezonie.

Trudno zrozumieć - tak po ludzku - czym się przy Łazienkowskiej kierowali, podejmując taką decyzję. A już zupełnie niepojęte jest, że te kwestie wypływają teraz, gdy przed Legią najtrudniejsze mecze.

Kiedy 13 grudnia ubiegłego roku Vuković ponownie został pierwszym trenerem Legii, drużyna, którą obejmował nie dość, że zajmowała miejsce spadkowe w lidze, była rozbita i pobita. Pobita dosłownie. Nie tylko na boisku, gdzie lał ją każdy kto chciał, ale także fizycznie, w czasie ataku kiboli na piłkarzy w klubowym autokarze. Wtedy trudno było wskazać przeciwnika, z którym Legia byłaby w stanie wygrać. Była w stanie przegrać z każdym.

ZOBACZ WIDEO: Jaka przyszłość Krychowiaka w kadrze? "Stary wilk nie wyleniał"

Dość szybko z klubu uciekli dwaj pobici piłkarze - Luquinhas i Mahir Emreli. Tym samym w ofensywie Legia straciła połowę potencjału. Vuković nie narzekał, nie skarżył się. Robił swoje. Zaczął od porządków w szatni i ciężkich treningów na zimowym zgrupowaniu. Legia nie odpaliła efektownie na początku rundy, raczej dusiła się, krztusiła i rzęziła jak stary trabant.

Vuković musiał podejmować kolejne trudne decyzje, m.in. o odsunięciu od drużyny Artura Boruca, legendy klubu, albo o posadzeniu na ławce Filipa Mladenovicia - jeszcze niedawno gwiazdy całej ligi. Bo u "Vuko" zawsze na pierwszym miejscu jest drużyna. Zawodników traktuje sprawiedliwie: grają ci, którzy na to zasługują.

Dlatego w bramce postawił na Cezarego Misztę. Z puszczającego "szmaty", roztrzęsionego chłopaka, jakim ten był jeszcze jesienią, Vuković zbudował bramkarza, który dawał pewność drużynie. Serbowi udało się w krótkim czasie odbudować zapuszczonych wcześniej Pekharta, Wszołka, Slisza, a z przeciętniaków: Johanssona, Rose'e i Rosołka zrobił wyróżniających się piłkarzy. A z Josue najlepszego zawodnika PKO Ekstraklasy.

Jeszcze w połowie lutego, po przegranym meczu z Wartą, widmo degradacji zaglądało Legii w oczy. Ale powoli drużyna zaczęła piąć się w górę. Vuković w ostatnich ośmiu meczach wygrał sześć razy, miał dwa remisy i ani jednej porażek. Nieźle jak na drużynę, która broni się przed spadkiem.

Można by pomyśleć, że Vuković zasługuje, żeby dać mu poprowadzić Legię także w następnym sezonie. Tym bardziej, że Serb przyszedł ratować Legię bez dodatkowej gratyfikacji finansowej. Legia i tak musiałaby nadal mu płacić, bo obowiązujący kontrakt wygasa dopiero w czerwcu 2022 roku. Vuković mógł nic nie robić, nie ryzykować swojej reputacji, patrzeć jak Legia w konwulsjach spada z ligi. I kasować co miesiąc pieniądze za siedzenie na kanapie.

Ale jego bolało serce, bo - jak powiedział na swojej pierwszej konferencji prasowej - "pali się jego dom, więc on się rzuca go ratować". Vuković niczego nie kalkulował. Nie zażądał od klubu zapewnienia, że jeśli utrzyma Legię w lidze to dostanie kontrakt na kolejny sezon. Uznał, że jak się wykaże, to wtedy go docenią. I tu się chyba pomylił.

Od dawna wróbelki ćwierkały, że Legia zagięła parol na trenera Pogoni Szczecin Kostę Runjaicia. Sygnałów, że tak się stanie było coraz więcej. Ale kiedy 10 dni temu Runjaić ogłosił na konferencji prasowej, że odchodzi z Pogoni, w środowisku uznano to za mocny dowód na to, że idzie do Legii. Sam niemiecki trener nie podał swojego nowego miejsca pracy. Przy Łazienkowskiej też nabrali wody w usta, tak jakby taka taktyka miała jakikolwiek sens.

Aleksandar Vuković wyciągnął Legię z największego kryzysu w historii
Aleksandar Vuković wyciągnął Legię z największego kryzysu w historii

Jeśli ktoś chciałby sam sobie strzelić w kolano, powinien uczyć się od Legii, bo nie sposób tego zrobić lepiej. W momencie, kiedy drużyna w ogóle nie przegrywa, kiedy są już zalążki efektownego stylu gry, gdy Vuković praktycznie wypełnił swój cel, czyli utrzymanie w lidze, gdy Serb zostaje wybrany Trenerem Miesiąca, idzie do drużyny przekaz, że tego szkoleniowca to w waszej szatni niebawem już nie będzie.

Czemu to służy? Bo na pewno nie dobru i jedności zespołu. Ta "trująca" narracja pojawia się w momencie, gdy Legia ma do zagrania najważniejsze i najtrudniejsze mecze: półfinał Pucharu Polski z Rakowem w Częstochowie (06.04) i ligowy mecz z Lechem w Poznaniu (09.04).

Oczywiście nie wiadomo na pewno, czy Runjaić trafi na Łazienkowską, bo Legia tego oficjalnie nie potwierdza. Ale przecież gdyby chciała uciąć plotki i pomóc drużynie, mogła to łatwo zdementować, napisać w oświadczeniu, że trener Vuković nadal cieszy się zaufaniem zarządu, itd. Z jakiegoś powodu klub tego nie zrobił. A milczenie Legii też jest - wbrew pozorom - zajęciem stanowiska.

Dlaczego w Legii tak spodobał się Runjaić, a wcześniej trener Rakowa Marek Papszun? Bo obaj mają sukcesy, o jakich Legia może aktualnie jedynie pomarzyć. Więc jak sięgnąć po takie sukcesy? Proste: kupić ich autora. To łatwe. Niestety, budowanie (drużyny, trenera, zawodnika) nigdy nie było silną stroną Legii, zawsze brakowało cierpliwości.

W osobie Runjaicia (czy wcześniej Papszuna) Legia widzi nie tylko dobrego trenera. W Warszawie gonią za wizją szkoleniowca, który świetnie funkcjonuje w poukładanym klubie. Tyle, że Pogoń takim klubem jest, a Legia nie jest. Runjaić jest trenerem w Szczecinie całe 5 lat. Papszun w Rakowie aż sześć! W tym samym czasie Legia dokonała aż... dwunastu (sic!) roszad na stanowisku pierwszego trenera!

Skąd więc wiara, że wystarczy do chorego na wszystko organizmu, przeszczepić tylko jeden organ, żeby od razu było lepiej? Nie wiadomo. Nie wiadomo też, w imię czego uznano, że gdy już udało się uratować umierającego pacjenta, to najlepiej będzie zmienić lekarza...

Nie będę państwu tego wyjaśniał, bo w tym kraju na piłce i medycynie znają się wszyscy.

Dariusz Tuzimek

Źródło artykułu: