W tym artykule dowiesz się o:
Najnowszy i dość głośny przypadek na Wyspach Brytyjskich. Dzień przed incydentem Kyle Walker zachęcał kibiców Manchesteru City, by pozostali w domach, więc tym bardziej można mieć do niego pretensje. Anglik i jego przyjaciel zaprosili na całą noc do domu piłkarza dwie prostytutki. Zapłacili 2200 funtów.
- Z jednej strony zaprasza nieznajome kobiety do swojego mieszkania na seks, a z drugiej poucza wszystkich o potrzebie zachowania bezpieczeństwa w czasie pandemii. Walker jest hipokrytą i naraża ludzi na ryzyko - powiedziała brytyjskim mediom jedna z zaproszonych dziewczyn.
Walker zdążył już przeprosić za zaistniałą sytuację, ale i tak stracił zaufanie kibiców i mocno nadszarpnął swój wizerunek. Swoim zachowaniem naraził siebie, przyjaciela i zaproszone dziewczyny na niebezpieczeństwo. Według dziennikarzy z Wysp trener "The Citizens" Pep Guardiola jest wściekły na Walkera, a klub wymierzy mu surową karę.
Kolejny przejaw hipokryzji w Premier League. Jack Grealish, największa gwiazda Aston Villi, bardzo mocno zachęcał fanów do pozostania w domach. "Zostańcie w domach. Wspierajcie służbę zdrowia. Chrońcie życia" - napisał na Facebooku. Dzień później sam wyszedł z domu. Udał się na imprezę i rozbił samochód, będąc pod wpływem alkoholu.
Anglik nie potrafił wymanewrować swoim samochodem i uderzył w trzy inne auta zaparkowane w okolicy. Wszystkie uszkodzenia wyceniono łącznie na 80 tys. funtów. Przeprosił na swoje nieodpowiedzialne zachowanie, ale kary nie uniknął.
Grealish ostatecznie dobrowolnie zapłacił za dokonane zniszczenia, więc sprawa nie została zgłoszona na policję. Jednak musiał jeszcze opłacić karę w wysokości aż 150 tys. funtów za złamanie rządowych zasad dotyczących wychodzenia z domu. Cała grzywna nie trafiła jednak do kasy państwa, tylko do budżetu jednego ze szpitali w Birmingham.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Piłkarze przeznaczyli fortunę na walkę z epidemią. "Ci wielcy stanęli na wysokości zadania"
Następny przypadek z Premier League. Po tym, jak gracz Chelsea Callum Hudson-Odoi został zakażony, pozostali zostali wysłani na kwarantannę do swoich domów. Dwóch tygodni bez wychodzenia z własnych czterech ścian nie wytrzymał Mason Mount. Anglik złamał zasady i wyszedł... grać w piłkę.
Zagrał ze znajomymi mecz na jednym z londyńskich boisk. Wśród grających był m.in. Declan Rice z West Hamu United, ale wówczas drużyna "Młotów" nie miała nakazu kwarantanny.
Mount swoim dziecinnym postępowaniem naraził swoich kolegów oraz piłkarza z innej drużyny Premier League na niebezpieczeństwo. Powinien stosować się do zaleceń klubu. Za nieroztropne zachowanie powinna spotkać go kara. Brytyjskie media twierdzą, że mocno źli byli na niego włodarze "The Blues" i trener Frank Lampard.
Gwiazdor "Kogutów" został przyłapany przez brytyjskie media w jednym z londyńskich klubów, gdzie zamawiał drinki i szoty. Był ze swoją dziewczyną, Kylem Walkerem, Riyadem Mahrezem z Manchesteru City, Benem Chilwellem i Jamesem Maddisonem z Leicester City. Portale na Wyspach skupiły się jednak na Allim, który bawił się najgłośniej.
Postępowanie młodych piłkarzy oburza opinię publiczną w Wielkiej Brytanii. Zamiast uświadamiać o zagrożeniu, próbować pomagać i stawać się wzorem do naśladowania, zachowują się skrajnie nieodpowiedzialnie i narażają wszystkich dookoła na niebezpieczeństwo, w tym samych siebie.
Pandemia koronawirusa bardzo mocno dotknęła Hiszpanię. W związku z tym władze Celty Vigo nakazały swoim zawodnikom bezwzględne pozostanie w domach. W przeciwnym razie piłkarze mogą zostać ukarani. Za nic zakazy miał sobie Pione Sisto, który bez niczyjej zgody i wiedzy pojechał samochodem do Danii.
Skrzydłowy ekipy z Galicji sam pokonał trasę 3 tys. km. Dopiero po dotarciu do celu poinformował klub. Hiszpańskie media twierdziły, że Celta go ukarze, ale władze klubu nie chciały się wypowiadać na ten temat.
Piłkarz Realu Madryt postanowił opuścić Hiszpanię na czas zawieszenia rozgrywek La Ligi i poleciał w rodzinne strony. Lecąc samolotem w tłumie ludzi, istniało ryzyko, że może podróżować z osobą zakażoną, ale miał ku temu powód.
Dostał od lekarzy pozwolenie na powrót do domu mimo kwarantanny w klubie. Okazało się, że Jović ma objawy depresji i zalecono mu, aby ten trudny czas spędził z najbliższymi, w tym z dziewczyną, z którą spodziewa się dziecka. Hiszpańskie media podkreślają, że w Madrycie Serb czuje się samotny, co pogłębia jego stany.
W Belgradzie, zamiast zostać w domu z rodziną, poszedł jeszcze imprezować na mieście, za co został skrytykowany. Po wszystkim wyraził skruchę w social mediach.
"Bardzo mi przykro, że niektórzy ludzie wykonali swoją pracę nieprofesjonalnie i nie dali mi prawidłowych instrukcji, jak zachowywać się podczas kwarantanny. W Hiszpanii pozwolono mi wybrać się do apteki czy supermarketu, ale tu jest inaczej. Przepraszam wszystkich, których mogłem w jakiś sposób narazić na niebezpieczeństwo" - stwierdził w poście na Instagramie.
Na jego szczęście dwa testy na koronawirusa dały wynik negatywny. Premier Serbii zagroził jednak, że jeśli sytuacja się powtórzy, to będzie aresztowany.
Przypadek sprzed kilku dni, który też miał miejsce w Serbii. Były piłkarz Legii Warszawa wrócił na czas przerwy w lidze saudyjskiej do domu, ale nie miał tyle szczęścia co Jović. Policja zatrzymała go w związku ze złamaniem godziny policyjnej, która została wprowadzona na czas pandemii koronawirusa.
Prijović siedział wieczorem w hotelowym barze z żoną i znajomymi. Choć miał prawo w nim przebywać jako gość hotelu, to jednak złamał przepisy o nielegalnym zgromadzeniu (przebywał w grupie większej niż pięć osób).
Przed sądem przyznał się do winy i dostał karę trzech miesięcy aresztu domowego. Taki sam wyrok usłyszała jego żona. Obojgu groziło nawet więzienie.
Amine Harit był wyprowadzany późnym wieczorem z baru przez policję. Był na imprezie urodzinowej przyjaciela, która odbywała się po godzinach pracy lokalu (zgodnie z nowymi przepisami miał być zamknięty o godz. 18:00). Oprócz Harita obecnych było dziewięciu innych gości oraz pracownicy baru.
Napastnik Schalke tłumaczył policji, że nie wiedział nic o ograniczonych godzinach pracy barów i zakazie organizacji przyjęć. On i jego znajomi dostali pouczenia, natomiast właścicielowi lokalu policja wystawiła mandat.
Harit odbył poważną rozmowę z kierownictwem klubu. W rozmowie z portalem sport1.de dyrektor sportowy Schalke Jochen Schneider wyznał, że zawodnik obiecał, że sytuacja więcej się nie powtórzy.