Nękany urazami Jakub Błaszczykowski odwleka decyzję o przejściu na emeryturę, ale Peter Hyballa już marginalizuje jego rolę w Wiśle Kraków. 108-krotny reprezentant chciał odejść w blasku jupiterów, tymczasem jego gwiazda gaśnie z miesiąca na miesiąc.
Pęknięcie kości śródstopia, naciągnięcie mięśnia przywodziciela uda i mięśnia dwugłowego uda, kontuzja mięśnia łydki i uraz ścięgna Achillesa - to długa lista schorzeń, z którymi od powrotu do Wisły zmagał się Jakub Błaszczykowski. Ponadto, jesienią z silnymi objawami przechodził COVID-19. Tymi problemami można obdzielić kilku zawodników, a wszystkie spadły na 108-krotnego reprezentanta Polski.
Od stycznia 2019 roku "Kuba" więcej czasu spędził w gabinetach lekarzy i fizjoterapeutów niż na boisku. Z powodu urazów i choroby nie trenował łącznie przez ponad 8 miesięcy, czyli w zasadzie przez jeden sezon. W bieżącym wystąpił w 44 proc. spotkań i rozegrał raptem 18 proc. możliwych do rozegrania minut. Od pierwszego gwizdka zagrał tylko trzykrotnie, a po raz ostatni prawie pół roku temu, bo 8 listopada - jeszcze przed zatrudnieniem Petera Hyballi.
Marginalizacja
Na początku pracy w Krakowie lubiący nakładać na piłkarzy katorżnicze obciążenia treningowe Hyballa zapewniał, że żaden z jego podopiecznych - nawet Błaszczykowski, który jest współwłaścicielem klubu i najważniejszą dziś osobą przy Reymonta 22 - nie może liczyć na taryfę ulgową. Niedawno zmienił zdanie.
"Kuba nie ma już 20 lat. Ma za sobą długą karierę i wiele wybieganych kilometrów. Do końca maja na pewno nie będzie obecny na każdym treningu, bo jest podatny na kontuzje, ale ma dużo zajęć indywidualnych"Peter Hyballa
Błaszczykowski nie jest jednak traktowany na specjalnych zasadach. Pracuje mniej od innych piłkarzy, ale ma to swoje konsekwencje. 35-latek odgrywa już w zespole marginalną rolę. Za kadencji Hyballi zagrał tylko w 5 z 15 spotkań i spędził na boisku raptem 112 minut. Za każdym razem wchodził do gry z ławki. Przy ustalaniu "11" Niemiec w ogóle nie bierze go już pod uwagę.
- Kuba opuścił w tym sezonie wiele treningów, a my gramy dość szybką piłkę i fizycznie musimy być na najwyższym poziomie. W tym momencie widzę go bardziej w roli jokera - tłumaczy trener Białej Gwiazdy.
Niewygodny szpagat
Były kapitan reprezentacji Polski miał prawo marzyć o zakończeniu spektakularnej kariery w blasku jupiterów, ale los znów z niego boleśnie zadrwił. Cel, dla którego przedłużał piłkarskie życie, rozpłynął się w powietrzu, a jego gwiazda blaknie z miesiąca na miesiąc. Wszystko wskazuje na to, że drugi najlepszy polski piłkarz tego stulecia zejdzie ze sceny po cichu.
Dwa lata temu wjechał na Reymonta 22 na białym koniu i uratował klub przed upadkiem. Nie tylko pomógł mu finansowo i uwiarygodnił swoją reputacją całą misję ratunkową, ale był też liderem zespołu na boisku. Podobnie było w poprzednim sezonie: nie grał dużo, ale z 7 golami i 5 asystami i tak był najbardziej efektywnym piłkarzem drużyny. W bieżących rozgrywkach z postaci pierwszoplanowanej stał się jednak epizodystą.
Od powrotu do Krakowa stoi w rozkroku między byciem zawodnikiem a współwłaścicielem klubu i działaczem. Szpagat jest niewygodny, bo nie pozwala mu oddać się w stu procentach ani grze, ani zarządzaniu. A ponad dwa lata dźwigania na barkach podwójnej odpowiedzialności za 115-letni klub odbija się na Błaszczykowskim, co dostrzegł ostatnio Hyballa: - Jest dla nas ważnym zawodnikiem, liderem, ale musi zdecydować o swojej karierze piłkarskiej i dalszej przyszłości.
Koniec na jaki nie zasłużył
Po pierwszym sezonie w Wiśle przedłużył karierę, bo marzył o występie na Euro 2020, które miało być zwieńczeniem jego tyleż bogatej, co pechowej kariery reprezentacyjnej. Udział w mistrzostwach Europy pod wodzą wujka byłby też pięknym finałem rodzinnej historii.
Jerzy Brzęczek do końca zapewniał, że jeśli tylko Błaszczykowski będzie zdrowy, zostanie powołany na turniej. Tymczasem w styczniu Zbigniew Boniek jedną decyzją zakończył dwie reprezentacyjne kariery: selekcjonerską Brzęczka i piłkarską Błaszczykowskiego. W drużynie Paulo Sousy dla weterana nie ma miejsca.
"Kuba" stracił już szansę na pożegnanie się z drużyną narodową na wielkiej scenie Euro 2020, a nieustępująca pandemia odbiera mu możliwość zakończenia kariery na wypełnionym po brzegi stadionie Wisły. Nie zasłużył na to, by odejść przy pustych trybunach. Jeśli zdecyduje się na dalszą grę, to głównie po to, by kibice Białej Gwiazdy zgotowali mu pożegnanie godne legendy. Że potrafią to robić, pokazali w maju 2018 roku, doprowadzając do łez Pawła Brożka i Arkadiusza Głowackiego.