Sławomir Bromboszcz: Spotkanie z Zagłębiem Lubin było dla pana wyjątkowym występem. W meczu tym zdobył pan swoją jubileuszową 1000 bramkę w ekstraklasie. Jak wyglądało to historyczne trafienie i jakie uczucia towarzyszyły panu przy okazji zdobycia tej bramki?
Remigiusz Lasoń: Tak, chociaż nie myślałem, że uda się tego dokonać już w pierwszym meczu play-offów. Brakowało mi 10 bramek, naprzeciwko bardzo dobry zespół Zagłębia Lubin, a w głowie jeszcze problemy z kontuzjami wcześniej barku i kolana, a obecnie ze złamaną kością śródstopia. No, ale udało się dzięki kolegom z drużyny za co bardzo im dziękuję. Dziękuję też kolegom z poprzednich klubów z Zabrza i Piekar Śląskich. A sama bramka padła już w końcówce dogrywki, nie bardzo pamiętam jak, ale wiem, że to ona przypieczętowała nasze zwycięstwo i z tego się cieszyłem najbardziej. Dopiero po spotkaniu dotarło do mnie, że to było to jubileuszowe trafienie. Chciałbym je zadedykować moim rodzicom - Teresie i Andrzejowi, za to jak bardzo mnie wspierają od początku przygody z piłką ręczną.
Pamięta pan swoją pierwszą bramkę zdobytą w ekstraklasie?
- Nie pamiętam niestety w jaki sposób ją zdobyłem, ale wiem w jakim spotkaniu. Było to w barwach Powenu Zabrze przeciwko Vive Kielce w roku 2003.
Jakie pan teraz stawia sobie indywidualne cele? Drugi 1000 czy może jednak spróbuje pan swoich sił na zagranicznych parkietach?
- To sport drużynowy, tutaj jak ktoś stawia sobie cele indywidualne to możliwe, że robi to ze szkodą dla zespołu. Ja od zawsze wychodzę z założenia, że lepiej nic nie rzucić, ale pomóc kolegom w zwycięstwie dobrymi zagraniami. Problem potem w tym, że dużo ludzi tego podejścia nie docenia, gdyż dla nich liczą się głównie bramki, ale to już problem chyba każdego piłkarza ręcznego. Gra za granicą? Miałem już kilka propozycji wyjazdu, ale nigdy nie były aż tak przekonywujące żeby zostawić ojczyznę. Chociaż życie sportowca pisze różne scenariusze i nikt nie wie co się stanie w przyszłości.
Przed zespołem Azotów historyczna szansa awansu do półfinału mistrzostw Polski. Mecz w Lubinie na pewno nie będzie łatwy? Co należy zrobić, aby tam wygrać?
- Wiadomo, że Miedziowi przygotują się do tego spotkania bardzo dobrze. Żeby tam wygrać, musimy wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności i poprawić każdy element naszej gry w porównaniu z ostatnim spotkaniem. Jeśli to zrobimy i dodatkowo będziemy mieli trochę szczęścia powinno się udać.
Nawet w przypadku porażki jesteście w uprzywilejowanej pozycji, bowiem ewentualne trzecie spotkanie zostanie rozegrane w Puławach. Trener Bogdan Kowalczyk wspominał ostatnio, iż własny parkiet to atut co najmniej pięciu trafień. Czy podziela pan tę opinię?
- Na pewno fajnie byłoby gdybyśmy swoje mecze w Puławach zaczynali od tego, że sędziowie dopisują nam 5-0 na tablicy, ale tak nie jest i w play-offach, gdzie każdy mecz jest o być albo nie być każde zwycięstwo trzeba wydrzeć walką do upadłego. Mimo tego, że u nas w Puławach kibice zawsze stają na wysokości zadania i świetnie nas dopingują to mecz ostatni pokazał, że w play-offach zdarzyć się może wszystko. Przy tak wyrównanym poziomie drużyn decydują niuanse. Dlatego każdy zespół może wygrać praktycznie wszędzie. I my na to liczymy w niedzielę.
Jeśli Azotów zabrakłoby w najlepszej czwórce, jak taki wynik zostałby odebrany w puławskim klubie?
- W naszym kraju jest moda na przedsezonowe spekulacje. Ludzie patrzą na papier, na nazwiska i od razu wieszają zawodnikom medale Mistrzostw Polski. Potem często rzeczywistość okazuje się zupełnie inna i następują nerwowe posunięcia. A przecież nawet największy laik sportowy wie, że sukcesy buduje się latami. Sam Bogdan Wenta przychodząc do Kielc w pierwszym roku otwarcie studził gorące głowy niektórych ludzi i mówił, że zaczynają budować drużynę i potrzeba na to czasu. Z takim podejściem zdobyli w Polsce dublet, bo nikt nie wywierał na nich presji. Na nas ciąży przedsezonowa presja 4. miejsca i robimy wszystko żeby to spełnić. Natomiast nie wyobrażam sobie sytuacji, że jeśli odpadniemy z walki o medale to ktoś zarzuci nam, że nie zrobiliśmy wszystkiego żeby to osiągnąć.
Skoro już wspomnieliśmy o nowym trenerze... Jak pan oceni jego pracę, porówna go do poprzedniego opiekuna Azotów. Początki nie były udane...
- Zawodnicy nie mają prawa oceniać pracy trenera, od tego jest zarząd klubu, są kibice czy sponsorzy. Porównywanie poprzedniego szkoleniowca z obecnym nie ma zbytnio sensu. Różni ich praktycznie wszystko, od obciążeń treningowych po podejście mentalno-psychologiczne. Każdy trener ma swój warsztat pracy, poparty doświadczeniem i na tym się skupia.
W poniedziałek trener Bogdan Wenta ogłosił skład kadry na turniej na Węgrzech oraz w Norwegii. Wśród powołanych zawodników zabrakło miejsca dla dwójki kluczowych szczypiornistów Azotów Puławy: Wojciecha Zydronia oraz pana. Czuje się pan zawiedziony?
- Nie absolutnie, tak szczerze to ogromnie bym się zdziwił, gdybym dostał powołanie. Są dziesiątki lepszych zawodników ode mnie i im się należą powołania. Natomiast mi jako koledze szkoda Wojtka Zydronia, że nie dostaje powołań do kadry. Jest wielkim profesjonalistą i wszystko wykonuje z pełnym zaangażowaniem. No i wydaje mi się, że przy obecnej formie pokazałby w kadrze na co go stać.
Uważa pan, iż o braku powołań mogła zadecydować metryka?
- Nie absolutnie, w reprezentacji gra kilku starszych zawodników ode mnie. Tutaj decydują umiejętności i przydatność do zespołu narodowego, a nie metryka.
Marzeniem chyba każdego polskiego szczypiornisty jest gra z orzełkiem na piersi. Czy liczy pan, iż uda się kiedyś zyskać uznanie w oczach Bogdana Wenty, czy może jednak są to nieco za wysokie progi?
- Oczywiście, że moim marzeniem jest rozegrać choć jeden mecz w biało-czerwonych barwach z orłem na piersi w pierwszej reprezentacji, bo jeśli chodzi o reprezentacje młodzieżową to dostąpiłem tego zaszczytu kilka razy. Ale trzeba mierzyć siły nad zamiary. Na mojej pozycji w Polsce jest dużo bardzo dobrych zawodników, więc konkurencja jest bardzo mocna.
Wśród powołanych zawodników znaleźli się dwaj gracze Azotów Puławy: Piotr Wyszomirski i Michał Szyba. Dla młodego bramkarza będzie to kolejny sprawdzian w pierwszej drużynie. Czy po powrocie z Austrii zmieniło się jego podejście do treningów oraz meczów?
- Tak zmieniło się, ale na lepsze. Wyszu dobrze wie, że za zasługi powołań się nie dostaje. Trzeba udowadniać codziennie, że zasługuje się na grę z orłem na piersi i on to robi znakomicie. W pierwszym sezonie w Puławach, kiedy się poznaliśmy powiedziałem mu, że widzę go w reprezentacji, najpierw jako zmiennika Sławka Szmala, a potem jako pierwszego bramkarza. Jak na razie moje słowa się sprawdzają