Natalia Starosta: Ten mecz był do wygrania, tymczasem Pana podopieczni kolejny raz uraczyli swoich sympatyków porażką. Dlaczego?
Marek Książkiewicz: Na dzień dzisiejszy nie pomaga nam nawet atut własnej hali. Czemu przegraliśmy? Na gorąco mogę jedynie powiedzieć, że po raz drugi z rzędu zawiódł Grzegorz Piotrowski. Miał być filarem tej drużyny, jako najbardziej doświadczony zawodnik, człowiek, który przyszedł po to, żeby ten zespół pociągnąć, pokazać młodzieży, jak się gra w piłkę ręczną, tak naprawdę drugi mecz z rzędu nie pokazuje praktycznie nic. Wygląda na to, że na boisko wychodzi za karę. Zawiodła kolejna nasza "strzelba", czyli Bartek Koprowski. Niby zrobił swoje, ale zabrakło celnych rzutów w końcówce.
Najsłabszym punktem AZS-u była chyba w tym meczu obrona.
- Zdecydowanie obrona dziś zawiodła. Jeśli w szatni, przed meczem, mówię, jak zachowują się poszczególni przeciwnicy, i co mają robić obrońcy, tłumaczę im, że człowiek idzie w lewo i tam mają stanąć, a oni uparcie robią swoje, to dochodzi do takich sytuacji, że sprawdzam, czy oni w ogóle wiedzą, która to jest prawa ręka, a która lewa, bo momentami zachowują się, jakby nie wiedzieli. Nie wiem, czy to było wynikiem nerwowości, jaka panowała podczas tego spotkania, czy zwyczajnie nie potrafią wykonać prostych poleceń.
Momentami można było odnieść wrażenie, jakby Pana podopieczni w ogóle bali się dotknąć piłki, mocniej rzucić...
- Bardzo potrzebujemy tych punktów, tak samo zresztą, jak Poznań. Rozmawialiśmy przed meczem w szatni, chłopcy doskonale zdają sobie sprawę, w jakiej sytuacji jesteśmy i dobrze wiedzieli, że to będzie trudny mecz. Nie wszyscy niestety odnaleźli się w tej sytuacji, niektórzy zawodnicy wyszli chyba z założenia, że nie biegając, nie angażując się w grę, też można wygrać mecz. Większość na szczęście podeszła do tego bardziej ambitnie, zwłaszcza ci niżsi gracze, którzy dawali dziś z siebie naprawdę wszystko. Niestety, do zwycięstwa potrzeba zaangażowania całej drużyny.
Zamiast bezpiecznego miejsca w tabeli, w Elblągu czeka was kolejny mecz o życie.
- Moi zawodnicy od początku sezonu są świadomi tego, w jakiej znajdują się sytuacji. Wiedzą doskonale, że finanse klubu nie są zbyt wysokie i nie wiadomo, jakie będą w przyszłym roku. Zdają sobie sprawę, że bez dobrej gry, bez zwycięstw może dojść do takiej sytuacji, że w grudniu, po zakończeniu rundy, będziemy musieli się rozstać.
A co z drugą częścią sezonu?
- W odwodzie mamy juniorów, z którymi dokończymy grę. Jeśli spadniemy, to trudno, wówczas spokojnie będziemy budować zespół, za drobne pieniądze i grać bez większych obciążeń. Z drugiej strony wcale nie musi być tak, że z tymi chłopcami spadniemy z ligi. Może się przecież okazać, że ci młodzi będą mieli większe ambicje, niż niektórzy aktualnie grający koledzy.