MMTS Kwidzyn tak źle w tej jesieni jeszcze nie grał

MMTS po słabiutkim meczu przegrał z Azotami różnicą jedenastu bramek. W tym sezonie wyżej drużynę Krzysztofa Kotwickiego pokonało tylko Vive, a przecież kwidzynianie jechali do Puław walczyć o miejsce na ligowym podium.

Przed rozpoczęciem trzynastej serii spotkań obie drużyny w tabeli dzieliła jedynie różnica bramek, do trzeciej Stali MMTS i Azoty traciły po oczku, a biorąc pod uwagę terminarz (mielczanie przed świętami zagrają jeszcze w Kielcach, a Chrobry u siebie podejmie Wisłę) można było przypuszczać, że zwycięzca środowego spotkania jesienną część rozgrywek PGNiG Superligi zakończy na najniższym stopniu ligowego podium.

Bezpośrednie starcie dwóch kandydatów do walki o medal mistrzostw Polski zakończyło się bezdyskusyjną wygraną gospodarzy, kwidzynianie od samego początku nie mieli nic do powiedzenia. - Gratulują zespołowi Azotów. Jak to się mówi w boksie, trafili na punkt w narożniku, my w ogóle nie podjęliśmy walki - nie ma wątpliwości trener Kotwicki. Jego zawodnicy snuli się po parkiecie, w obronie dali się nabierać na banalne zwody, a pod bramką przeciwnika konsekwentnie obijali Macieja Stęczniewskiego, który udział w meczu rozpoczął od obronionego rzutu karnego i dwóch triumfów w sytuacjach jeden na jeden ze skrzydłowymi MMTS-u.

- Nie ma co wiele mówić, nie podjęliśmy walki od samego początku, ani w obronie, ani w ataku, defensywa nie pomagała bramkarzowi - przyznaje zmartwiony Kamil Krieger. Sebastian Suchowicz piłki odbite w pierwszej części gry mógł policzyć na palcach jednej ręki, podobnie jak Krzysztof Szczecina, który wsławił się jedynie obronionym rzutem karnym. Dmytro Zinczuka i Piotra Masłowskiego nie potrafili powstrzymać Przemysław Rosiak i Michał Waszkiewicz, dziurawe były obie flanki i gdyby dwukrotnie więcej krwi zachował Wojciech Zydroń, Azoty już do przerwy prowadziłby różnicą dziesięciu trafień.

W drugiej połowie gospodarze kontrolowali przebieg meczu, a kwidzynian stać było jedynie na wykańczanie szybkich ataków po stratach i niecelnych rzutach rozluźnionych puławian. Kłopotów ze skutecznością nie miał Michał Peret, kilka akcji na bramki zamienił Michał Daszek, drużynie Kotwickiego - osłabionej brakiem Michała Adamuszka - zabrakło jednak armat w drugiej linii, a jedynym, którego stać było na rzuty zza obrońców, okazał się Robert Orzechowski.

- Mecz się skończył tak, jak się skończył. To było nasze najsłabsze spotkanie w tym sezonie - nie ma wątpliwości Kotwicki. Porażka boli tym bardziej, że do starcia z Azotami jego zespół przystępował podbudowany serią czterech zwycięstw w pięciu ostatnich ligowych meczach. - Spisaliśmy się kiepsko, wcale nie ujmuje to jednak wartości tego, co zagrał przeciwnik - podkreśla Kotwicki.

Który moment, zdaniem doświadczonego szkoleniowca, był kluczowy dla losów całego meczu? - Przełomowym był sam początek, gdy nie rzuciliśmy trzech-czterech czystych pozycji, z czego poszły kontry, za którymi nie zdążyliśmy wrócić - wyjaśnia. - Mecz ułożył się na naszą niekorzyść. Przespaliśmy pierwszych kilkanaście minut w obronie, grając bez żadnej agresji. Przeciwnik rzucał nam treningowo, z czystych pozycji, rozgrywający wchodzili jak w masło i ciężko było ich gonić - podsumowuje Kotwicki.

Dla MMTS-u była to druga porażka z Azotami w tym sezonie i na dziewięć kolejek przed końcem sezonu kwidzynianie w tabeli zajmują piątą lokatę. Tej jesieni zagrają jeszcze z Powenem i Miedzią, a ligowe boje wzbogaci dwumecz Pucharu Polski z Tauron Stalą Mielec.

Źródło artykułu: