Kamil Kołsut: MMTS pokonaliście pewnie i wysoko, rywale trochę bawili się jednak w świętego Mikołaja. Tylu prezentów, co w środowym meczu, dawno od przeciwnika nie dostaliście.
Marcin Kurowski: Nigdy nie ma łatwo. Kwidzyn to solidny zespół i owszem, może trochę gorzej weszli w mecz, ale zazwyczaj gra się tak, jak przeciwnik pozwala. My po tym meczu jesteśmy zadowoleni bez względu na to, jak prezentował się rywal, bo przede wszystkim zagraliśmy bardzo skutecznie w ataku, co było naszą bolączką od początku sezonu. Nie chcę tutaj zapeszać, bo jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale troszeczkę przynajmniej chłopaki się podbudują.
W ataku wreszcie zagraliście skutecznie, padło dużo bramek. Taki mecz powinien pozytywnie wpłynąć na zespół.
- Ten przełom musiał kiedyś w końcu nastąpić. Późno, bo późno, ale jest. Skuteczność i gra w ataku czasami po prostu wołała o pomstę do nieba. Na treningach próbowaliśmy różnych sposobów, żeby to poprawić, i w psychice, i w technice... Teraz wreszcie coś drgnęło i oby to nie był jedyny taki mecz w sezonie.
Co robiliście przez tych kilka dni dzielących mecz z Bjelovarem i spotkanie z MMTS-em? Skąd taka zmiana w waszej grze?
- To już moja słodka tajemnica (śmiech). Spróbowaliśmy troszeczkę odmiany i to się sprawdziło. Oby to nie był tylko jeden mecz.
Marcin Kurowski wreszcie dotarł do swoich podopiecznych, ale - jak sam mówi - jedna jaskółka wiosny nie czyni
Chorwaci w sobotę przeciwstawili wam wysoką i agresywną obronę, z którą mieliście mnóstwo problemów. MMTS spotkanie zaczął płasko, dzięki temu łatwiej było wam więc chyba wejść w mecz i złapać odpowiedni rytm.
- Oczywiście, aczkolwiek w drugiej połowie Kwidzyn wyszedł obroną cztery-dwa, co dotychczas też sprawiało nam naprawdę sporo problemów, tym razem potrafiliśmy sobie jednak z tym poradzić. Z ataku mogę być więc naprawdę zadowolony, choć fakt faktem jeszcze kilka bramek mogliśmy zdobyć. Było sporo niewykorzystanych sytuacji, ale na szczęście nie tak dużo, jak w poprzednich meczach.
Na rewanżowe spotkanie trzeciej rundy Challenge Cup wybieracie się więc w dobrych humorach.
- Jedziemy tam po to, żeby przywieźć korzystny wynik i awans, a jedna bramka nie pozwala nam na dekoncentrację. Wybierając się na rewanż z czterema czy pięcioma trafieniami przewagi wydaje się, że jest to jakaś zaliczka, w piłce ręcznej nie jest to jednak prawdą, o czym mieliśmy się już okazję w tym sezonie przekonać chociażby w Lubinie. Wynik pierwszego meczu na pewno nie zdekoncentruje chłopaków i będziemy walczyć od początku do końca, by wejść do kolejnej rundy.
Zwłaszcza, że w poprzednim sezonie na wyjazdach - i w Macedonii, i w Norwegii - prezentowaliście się naprawdę nieźle.
- Dokładnie tak było. Chciałbym w tym miejscu przypomnieć słowa trenera Kowalczyka, który po pierwszym przegranym u siebie meczu z Tikvesh mówił, że czasami właśnie lepszy jest wynik na styku, bo przy kilkubramkowej przewadze następuje rozluźnienie i to może okazać się zgubne. Teraz jedziemy żeby wygrać i zagrać dobry mecz, to jest najważniejsze.
Azoty tej jesieni grają naprawdę dobrze. Czy uda im się awansować do 1/8 finału Challenge Cup?
Na tym jednak grudniowe wyzwanie się nie kończą. W lidze zagracie jeszcze z Warmią i Jurandem, jest więc spora szansa, by do przerwy zimowej przystąpić jako trzeci zespół tabeli.
- Taka szansa oczywiście jest i będziemy próbować ją wykorzystać. Liga w tym sezonie jest jednak wyjątkowo wyrównana, zdarzają się zaskakujące wyniki, jak chociażby zwycięstwo Warmii u siebie z Wisłą, także każdy mecz jest inny i do każdego trzeba podejść z pełną koncentracją. Nie ma co patrzeć na tabelę, bo każdy zespół szuka punktów zwłaszcza u siebie. W Olsztynie będzie więc ciężko, a Jurand to także niewygodny przeciwnik, którego nie można zlekceważyć. Na pewno będziemy starali się wygrać te mecze, po to się w końcu wychodzi na parkiet, ale nie będzie to dla nas łatwe.
Brakuje wam dwóch zwycięstw, by wyrównać wynik z poprzedniego sezonu, gdy w fazie zasadniczej wywalczyliście 19 oczek. Skąd taka zmiana w waszej grze? Chodzi nie tyle o styl, co o skuteczność zdobywania punktów.
- W okresie przygotowawczym główny nacisk położyliśmy na obronę i - owszem, może nie jest to ładne dla oka - ale właśnie solidna gra w tej formacji przynosiła nam punkty. Dopiero z MMTS-em zagraliśmy naprawdę dobrze z przodu, poprzednie spotkania to były męczarnie w ataku pozycyjnym. Przede wszystkim cieszy mnie jednak to, że po przestoju gry obronnej w meczach z Nielbą i Vive, po których byliśmy troszeczkę zaniepokojeni, potrafiliśmy się zebrać. Dalej trzeba jednak pracować i poprawiać wszystkie elementy.
Za kilkanaście dni staniecie przed szansą awansu do Final Four Pucharu Polski, w którym Azoty nigdy jeszcze nie grały. Z jakim nastawieniem podchodzicie do tego dwumeczu? Jak wiadomo, te rozgrywki nie zawsze były traktowane w Puławach poważnie...
- Teraz będzie zupełnie inaczej. Zamierzamy awansować do Final Four i to nie jest żadna kurtuazja z mojej strony, chcemy tego dokonać. Wiadomo, że najważniejsza jest liga, ale pucharu też nie odpuszczamy.