Obie drużyny przed meczem miały zupełnie inne cele. Zagłębie pod wodzą Jerzego Szafrańca ruszyło z kopyta, w trzech meczach wywalczyło trzy oczka i wygrana z Puławach zapewniała Miedziowym - niezależnie od wyników innych spotkań - utrzymanie w PGNiG Superlidze. Sytuacja puławian rozstrzygnęła się już dwa tygodnie wcześniej i sobotnie spotkanie miało być tylko solidnym przetarciem przed ćwierćfinałową rywalizacją ze Stalą Mielec.
Przyjezdni na parkiet wyszli mocno zmobilizowani, od początku grali jednak nerwowo, a trzema kolejnymi skutecznymi interwencjami spotkanie rozpoczął Piotr Wyszomirski. Miedziowi popełniali błędy w obronie i niepotrzebnie spieszyli się w ataku - nie minęło dziesięć minut, a miejscowi prowadzili już różnicą czterech bramek. Podopieczni Marcina Kurowskiego grali spokojnie, do pewnej piłki, a przez defensywę rywali z łatwością przedzierał się Dmytro Zinczuk.
Zespół Szafrańca na wejście w mecz potrzebował kwadransa, gra gości nakręcała się z każdą kolejną zdobytą bramką i już w 19. minucie na tablicy świetlnej pojawił się wynik remisowy. Wojciech Gumiński skutecznie wyłączył z gry Zinczuka, a dobra obrona owocowała skutecznym kontratakiem. Skrzydłowy Zagłębia w ogóle przed przerwą był na parkiecie postacią kluczową: Pawła Kowalika mijał z dużą łatwością, rzucił osiem bramek, a mógł jeszcze więcej, przegrał jednak dwa pojedynki z Wyszomirskim.
Drugą część gry Miedziowi rozpoczęli mocnym akcentem, w pewnym momencie prowadzili już nawet różnicą czterech bramek. Przyjezdni przejęli kontrolę nad meczem, a Gumińskiego w rzucaniu bramek wyręczać zaczęli koledzy z drugiej linii. Pożądanego skutku nie przyniosło wejścia Kirila Kolreva (odbił dwie z dwunastu piłek), a pozytywny impuls dał kolegom dopiero Maciej Stęczniewski.
Kurowski tasował składem i szukał rozwiązań, w drugiej części meczu na parkiecie pojawili się także Michał Szyba oraz Krzysztof Łyżwa. Obaj zaprezentowali się z dobrej strony, ostatnie minuty należały jednak do bramkarzy. Świetnie prezentowali się i Stęczniewski, i Michał Świrkula, a losy meczu na korzyść swojego zespołu skutecznymi interwencjami ostatecznie przeważył ten pierwszy, broniąc w kluczowym momencie rzut karny Radosława Fabiszewskiego.
Azoty Puławy - Zagłębie Lubin 30:29 (14:15)
Azoty: Wyszomirski, Kolev, Stęczniewski - Przybylski 1, Witkowski 6, Masłowski 2, Płaczkowski 2, Zinczuk 5, Kus 3, Gowin 1, Grzelak, Kowalik 1, Tylutki, Łyżwa 5, Szyba 3.
Zagłębie: Świrkula - Gumiński 10 (2/3), Paluch, Piotr Adamczak 4, Starzyński, Kozłowski 1, Fabiszewski, (0/1) Orzłowski, Stankiewicz 4, Paweł Adamczak 3, Szymyślik 6, Kuźdeba 1.
Kary: Azoty - 10 min. (Zinczuk, Grzelak, Kus, Masłowski, Płaczkowski - 2 min.) oraz Zagłębie - 8 min. (Paluch, Stankiewicz, Paweł Adamczak, Piotr Adamczak - 2 min.)
Widzów: 650.
Sędziowie: I. Dębski, A. Rodacki (Kielce).
Mecz bardzo słaby. Nie wiem czy zawodnicy z Lubina znali wynik z Wągrowaca czy nie ale prowadząc 3 bramkami zamiast grać spokojnie to rzucali w Stęczniewskiego.