Kamil Kołsut: Plan na lato został wykonany?
Marcin Kurowski: Generalnie wszystko, co sobie założyliśmy, udało się zrealizować, aczkolwiek trochę za dużo mieliśmy urazów, które eliminowały zawodników z poszczególnych spotkań. Praktycznie w żadnym meczu sparingowym nie graliśmy w optymalnym składzie i stąd wynika pewien niepokój, jak to będzie funkcjonowało, kiedy oni wrócą, bo może wówczas brakować trochę zgrania. Jednak dzięki temu, że nie zawsze miałem wszystkich zawodników, mogłem sprawdzać różne ustawienia, bo w lidze też przecież zdarzają się kontuzje i jakoś trzeba sobie radzić. Nie ma więc tego złego, coby na dobrze nie wyszło. Mamy przećwiczone różne warianty.
W sparingach spisywaliście się znakomicie. Drugie miejsce w Kwidzynie, wygrana w Dzierżoniowie... Nie pamiętam, kiedy ostatni raz w okresie przygotowawczym Azotom wiodło się tak dobrze.
- To prawda, aczkolwiek to wszystko są tylko sparingi i podchodzę do tego z dystansem. W każdym meczu kontrolnym zespół realizuje sobie swoje cele i założenia, a wszystko weryfikuje dopiero liga. Tam nie ma już czasu na sentymenty i testowanie różnych rozwiązań, tylko jest twarda i bezwzględna walka o każdy centymetr boiska. Dopiero wówczas okaże się, czy cały okres przygotowawczy był dobrze przepracowany. To, co chcieliśmy zrobić, jest dograne i czekamy na ten pierwszy ligowy mecz.
Na dobrą sprawę jedyne, czego można się obawiać, to postawa prawego rozegrania. I Rafał Przybylski, i Michał Szyba długo zmagali się z urazami.
- Właśnie w Dzierżoniowie musieliśmy sobie radzić bez obu leworęcznych graczy. Rafał miał trochę przerwy i minie trochę czasu, zanim wejdzie w pełne obciążenia treningowe, ale myślę, że wszystko jest na dobrej drodze.
Latem szeregi Azotów zasiliło kilku nowych graczy. Który z nich zrobił na panu najlepsze wrażenie?
- Na pewno obydwaj skrzydłowi, Przemek Krajewski i Paweł Ćwikliński. Może pod względem liczby zdobytych bramek ten drugi wypadł troszeczkę słabiej, ale jest bardzo pożyteczny dla zespołu zwłaszcza w ataku szybkim, gdzie potrafi ostatnim podaniem otworzyć drogę do bramki. Jankowski na pozycji obrotowego w kilku spotkaniach pokazał, że jest w ataku naprawdę solidnym zawodnikiem i czeka go rywalizacja z naszymi dotychczasowymi kołowymi, co zawsze jest dobre dla zespołu. Przybylski do momentu odniesienia urazu też sprawiał bardzo korzystne wrażenie i dzięki temu pojawiła się na prawej stronie konkurencja dla Szyby, obaj zaczęli w zdrowy sposób rywalizować o miejsce w podstawowym składzie. Świetnie uzupełniają się także bramkarze, gdyż w każdym meczu któryś z trzech rozgrywał naprawdę dobre zawody i jeżeli jednemu nie szło, to drugi wchodził i miał skuteczność w okolicach pięćdziesięciu procent.
Wygląda na to, że udało się wam zbudować w Puławach drużynę bez słabych punktów.
- Na pewno jakieś słabe punkty są, tego się nie uniknie, ale najbardziej cieszy mnie fakt, że na niektórych pozycjach jest po dwóch, a nawet trzech równorzędnych graczy. Oczywiście, niektórzy zawodnicy muszą jeszcze udowadniać swoją przydatność do zespołu w każdym spotkaniu, gdyż mając ogromne możliwości czasem tego nie wykorzystują, paląc się psychicznie, podejmują jednak rywalizację, nie odpuszczają i sytuacja na zajęciach wygląda dużo lepiej. Gdy jest walka, to jakość treningu od razu się podnosi i to jest dodatkowa korzyść.
Latem rozstaliście się z dwoma charyzmatycznymi postaciami, Puławy opuścili Wojciech Zydroń i Grzegorz Gowin. Kto przejmie po nich schedę i w szatni będzie liderem zespołu?
- Na pewno będzie to Maciek Stęczniewski, który został obdarzony zaufaniem zawodników, jednogłośnie będąc wybranym do roli kapitana. Myślę więc, że to właśnie on z racji doświadczenia, wieku i charyzmy stanie się takim liderem.
Zespół Azotów jest konsekwentnie odmładzany. Nie boi się pan, że w pewnym momencie obróci się to przeciwko wam, w ważnym momencie komuś zagotuje się głowa, zabraknie doświadczenia?
- Na pewno to jest niebezpieczeństwo tego młodego wieku, aczkolwiek większość z tych chłopaków to są już zawodnicy doświadczeni, bo każdy z nich rozegrał w różnych klubach po kilka sezonów w ekstraklasie i myślę, że to zaprocentuje. Ponadto będziemy mieli na boisku Dmytro Zinczuka, który jest w stanie wnieść trochę spokoju w poczynania kolegów. Mam tu zwłaszcza na uwadze turniej w Dzierżoniowie, gdzie w trudnych momentach, gdy były problemy, potrafił krzyknąć na chłopaków i ustawić grę tak, by wróciła na odpowiednie tory.
Jest w waszym zespole ktoś, kto może jesienią niespodziewanie zaskoczyć? W meczach sparingowych wysoką formę z końcówki poprzedniego sezonu potwierdzał Krzysztof Tylutki. Mam wrażenie, że na dobre się przełamał.
- U niego największym problemem była psychika, bo na pewno ma warunki ku temu, by w każdym meczu zdobywać po kilka bramek, lecz zdarza mu wycofywać z grania i załamywać jednym czy dwoma niepowodzeniami w akcji ofensywnej. Myślę jednak, że ten etap ma już za sobą i teraz potrafi wziąć ciężar gry na swoje barki. Jeśli utrzyma taką dyspozycję w lidze, to będziemy mieli z niego naprawdę pożytek.
Celem jest medal? Jedni mówią o tym ciszej, inni głośniej.
- Na razie nie chcę jeszcze rozmawiać na temat celów. Będziemy realizować założenia, jakie postawi przed nami zarząd.
Zapytam więc inaczej: na co stać w przyszłym sezonie szczypiornistów Azotów Puławy?
- Na pewno na walkę w górnej części tabeli. Nie zapominajmy, że inne drużyny też się powzmacniały. Już w tamtym roku było widać, że jest w lidze kilka ekip na podobnym poziomie, teraz niektóre z nich jeszcze się wzmocniły, a do stawki dołączyła Pogoń Szczecin. Dopiero pierwsze mecze pokażą, na co nas tak naprawdę stać.