Pozostaje lekki niedosyt - wywiad z Wiktorem Malinowskim, zawodnikiem AZS-u Uniwersytet T-H Radom

Po zakończeniu zremisowanego (28:28) meczu z Olimpią Piekary Śląskie przeprowadziliśmy wywiad z Wiktorem Malinowskim, jednym z najskuteczniejszych zawodników gospodarzy.

Piotr Dobrowolski: Jesteś zadowolony z końcowego rezultatu sobotniego spotkania?

Wiktor Malinowski: Mamy remis, ale w moim odczuciu można było powalczyć o coś więcej, dlatego pozostaje lekki niedosyt. Trochę brakowało nam szczęścia, ponieważ nie wykorzystaliśmy kilku dogodnych okazji sam na sam, trafialiśmy również w słupki i poprzeczki.

Dlaczego więc nie udało się postawić kropki nad "i"?

- Mogliśmy jeszcze bardziej przycisnąć Olimpię w defensywie, takie też były zalecenia trenera. Gracze z Piekar dość łatwo "przesuwali" naszych obrońców. Powinniśmy lepiej spisać się w tym elemencie gry.

W tym starciu w szeregach Olimpii zabrakło jednego z jej liderów, Mariusza Kempysa...

- Na pewno to osłabienie rywali, ale nie skupialiśmy się na tym najbardziej. Z każdą drużyną chcemy zaprezentować się z jak najlepszej strony i walczyć o zwycięstwa. Nie patrzymy na nazwiska, na to, kto występuje w danym zespole, bo piłka ręczna to sport drużynowy i liczą się wszyscy.

Po wcześniejszym, przegranym meczu zapewne chcieliście się zrehabilitować...

- Tak, jak najbardziej. Żal tego spotkania w Świdnicy, ale to już przeszłość, zapomnieliśmy o tym i skupialiśmy się tylko na starciu z Olimpią. Nie ma co do tego wracać, trzeba myśleć o tym, co przed nami.

Teraz, przynajmniej w teorii, czekają na was łatwiejsi rywale...

- Zgadza się. Terminarz nie był do tej pory dla nas zbyt łagodny, ale nie powinniśmy się tym tłumaczyć. Teraz będziemy grać z teoretycznie słabszymi rywalami i trzeba walczyć o jak najlepsze wyniki, piąć się w górę tabeli, bo póki co nasza pozycja nie jest zbyt dobra.

Od pewnego czasu borykasz się z urazem...

- Mam problem z pachwiną, trwa on już od dłuższego czasu. Staram się wzmacniać mięsień, w tym celu codziennie odbywam ciężkie, indywidualne zajęcia na siłowni. Mam nadzieję, że dzięki temu dolegliwość może nie zniknie do końca, bo to dość dokuczliwy uraz, ale będzie mniej odczuwalna.

Te częste wizyty w siłowni zapewne mają na celu coś więcej?

- Muszę nabrać masy mięśniowej, wzmocnić ciało, ponieważ piłka ręczna to mocno fizyczny sport, w dużym stopniu oparty na przygotowaniu atletycznym. Jestem zawodnikiem młodym, jeszcze nie do końca rozwiniętym pod tym względem, a rywalizuję z potężnymi mężczyznami, z którymi kontakt jest nieunikniony.

Do Radomia przeszedłeś z Kielc...

- Trafiłem do Kielc do pierwszej drużyny, ale mój pobyt nie trwał długo. Nie chciałem występować w drugoligowym zespole rezerw, ponieważ przyjechałem do Polski po to, aby grać na dobrym poziomie. Chciałem podjąć walkę o miejsce w ekipie mistrza kraju, jednak zdawałem sobie sprawę, iż przy graczach o tak bogatym doświadczeniu i umiejętnościach bardzo ciężko będzie mi przekonać do siebie trenera, a nie chciałem przesiadywać cały czas na ławce rezerwowych.

Miałeś jakieś informacje na temat AZS-u?

- Słyszałem dużo dobrego na temat drużyny z Radomia, która w mocno okrojonym składzie bardzo dzielnie walczyła w drugiej rundzie poprzedniego sezonu. Z tego co mi wiadomo, klub borykał się z dużymi problemami finansowo-organizacyjnymi, ale teraz jest pod tym względem lepiej. Występuje tu wielu ogranych zawodników na poziomie pierwszoligowym, więc mam od kogo się uczyć.

Duże znaczenie w tej sytuacji miało również to, że trenerem zespołu został twój ojciec, Aleksander Malinowski?

- Poza granicami swojego kraju przebywałem przez 15 lat, grałem w Niemczech i Danii. Normalne, że po tak długim okresie czasu chciałoby się pobyć bliżej rodzinnych stron, spędzić więcej czasu z bliskimi. Tata doskonale znał tutejsze realia, przecież wcześniej dwa razy prowadził drużyny z Radomia. Wiedziałem, iż tutaj będę miał szansę rozwoju, dlatego zdecydowałem się na ten krok.

Jesteś bardzo młody, a większość życia spędziłeś poza domem. Po tak długim okresie czasu obecny stan jest chyba dla ciebie bardzo komfortowy?

- Tak, bo nie dość, że mieszkam z rodzicami, to jeszcze trenuje mnie tata. Bardzo miło jest wtedy, gdy po treningu wracam do domu i czeka na mnie mama z obiadem (śmiech). A tak na poważnie, to ich obecność bardzo mi pomaga, czuję się dużo lepiej, a przez to mogę skupić się tylko na grze i treningach.

Jakie widzisz różnice pomiędzy szczypiorniakiem w kraju nad Wisłą a poza jego granicami?

- Piłka ręczna poza granicami Polski trochę różni się od tutejszej. Po pierwsze, poziom jest na Zachodzie dużo wyższy, zawodnicy są lepiej przygotowani technicznie, samo szkolenie rozpoczyna się dużo wcześniej. Poza tym, w Niemczech jest dużo więcej drużyn. Ilość zespołów w poszczególnych regionach zachodnich sąsiadów robi wrażenie. Nie ma chyba miejsca, gdzie nie gra się w piłkę ręczną. To bardzo popularny sport w tym kraju.

Jako syn szkoleniowca możesz liczyć na jakąkolwiek taryfę ulgową, czy raczej pierwszy otrzymujesz reprymendę?

- Na pewno nie ma wobec mnie żadnej taryfy ulgowej. Jeżeli jest chwalenie całej drużyny, to wszystkich, bez wyjątku, również mnie. Tak samo w przypadku reprymendy. Nie czuję, abym był traktowany jakoś ulgowo, a wręcz przeciwnie - staram się pracować jeszcze ciężej i więcej, żeby w sportowej rywalizacji wywalczyć sobie miejsce w składzie.

Komentarze (0)