Jak oceniasz swój niespodziewany powrót do drużyny narodowej?
Marcin Lijewski: Moja osoba była swego rodzaju wyjściem awaryjnym. Zostałem dowołany w trakcie mistrzostw świata i pojechałem tam bez przygotowań. Moim zadaniem było odciążenie Krzyśka. Grywałem w meczach po dziesięć, piętnaście minut i uważam, że swoje zrobiłem. Może mogłem zaprezentować się trochę lepiej, trochę agresywnej, ale na tym etapie przygotowań, na którym jestem obecnie, było to niemożliwe.
Wraz z zakończeniem finałów mistrzostw świata definitywnie i ostatecznie zamykasz swoją przygodę z drużyną narodową?
- Tak, zdecydowanie. Już w Hiszpanii miało mnie nie być, pojawiła się jednak sytuacja, w której trzeba było pomóc. Wcześniej kilkukrotnie miałem okazję spotykać się z selekcjonerem i za którymś razem zgodziłem się, że jeśli zdarzą się jakieś nieprzewidziane okoliczności i Krzysiek będzie potrzebował na prawej połówce wsparcia, to ja mu pomogę.
Hiszpańskie mistrzostwa pokazały, że Marcin Lijewski wciąż jest jednak tej drużynie potrzebny.
- Ja uważam, że mój czas w tej kadrze już minął i teraz będę patrzył, jak rozwijają się inni gracze.
Z optymizmem patrzysz na swoich następców? Marek Szpera to jest zawodnik, który może w przyszłości na tej prawej połówce namieszać?
- Na pewno tak. W tej chwili potrzebuje on jednak przede wszystkim ogrania na poziomie reprezentacyjnym, bo jest to coś zupełnie innego, niż nasze ligowe podwórko. Jeśli będzie dostawał minuty i zbierał doświadczenie, to na pewno stanie się klasowym zawodnikiem i będziemy mieli z niego dużo pożytku. Na razie potrzebujemy jednak czasu.
Jak mógłbyś podsumować wasz występ na mistrzostwach świata?
- Zakładaliśmy sobie, że awansujemy przynajmniej do najlepszej "ósemki". Droga do tego nie wydawała się specjalnie trudna, ale rzeczywistość okazała się brutalna. Zebraliśmy kolejne doświadczenia, było w tej kadrze paru młodych chłopaków i jedyne, co dobre to fakt, że czegoś się oni nauczyli.
Czego twoim zdaniem zabrakło, by pokonać Węgrów?
- Szczęścia, zimnej głowy, może trochę więcej stalowych nerwów. Gdyby nie to, ten mecz wyglądałby zupełnie inaczej.
Który obraz reprezentacji Polski jest bliższy prawdy: ten ze spotkania z Serbią czy z drugiej połowy meczu z Węgrami?
- Wydaje mi się, że to pierwsze starcie było tym, które określa naszą obecną klasę. Może nie jesteśmy najlepsi technicznie, może marnujemy czyste sytuacje, ale potrafimy walczyć i dzięki temu zdobywamy gdzieś to swoje miejsce w Europie. Spotkanie z Węgrami nam kompletnie nie wyszło. Wszystko, co robiliśmy, było złe. Gdy jest jedna bramka różnicy, potem rywale znów trafiają, a następnie pojawia się strata a za nią kolejna, to podcina skrzydła. Ostatnie pięć minut meczu to było już tylko oczekiwanie na końcowy gwizdek.
Reprezentacja Polski to jest zespół, który stać na grę na poziomie najlepszej "ósemki" na świecie, ale tym razem po prostu wybitnie nie wyszedł nam jeden mecz?
- Dokładnie. Właśnie tak to wygląda.
Co za głupie gadanie : "Czego zabra Czytaj całość