Przez pięćdziesiąt pięć minut mecz w Puławach toczył się w rytmie bramka za bramkę. Gospodarze postawili mistrzom Polski bardzo trudne warunki, ostatnie słowo w sobotnie popołudnie należało jednak do podopiecznych Bogdana Wenty. - Chłopaki z Puław zapowiadali, że chcą z nami powalczyć i od samego początku musieliśmy pokazać dobrą grę w obronie - relacjonuje Tomczak. - To nam się udało, choć rywale prezentowali się nieźle. Przespaliśmy trochę moment przy prowadzeniu 7:3, gdy mogliśmy odskoczyć, ale w decydującym momencie pokazaliśmy już, kto jest górą i zapewniliśmy sobie zwycięstwo.
Od stanu 27:28 kielczanie zaliczyli pięć trafień z rzędu, pieczętując zdobycie dwóch oczek. - Myślę, że po naszej grze było widać, że przez cały mecz byliśmy pewni tego, że uda nam się wygrać. Taki był nasz cel i nie braliśmy pod uwagę innej sytuacji, niż wywalczenie kompletu punktów. Wiadomo, że hala w Puławach jest specyficzna i musieliśmy sobie radzić przy pełnych trybunach, ale udało się i jesteśmy z tego bardzo zadowoleni - nie kryje Tomczak w rozmowie ze SportoweFakty.pl.
Skrzydłowy kieleckiej siódemki po każdej zdobytej bramce reagował bardzo żywiołowo. Ligową jesień ze względu na kontuzję gracz Vive miał kiepską, a niska forma sprawiła, że obserwujący sobotni mecz z wysokości trybun Michael Biegler nie znalazł dla niego miejsca w kadrze na mistrzostwa świata. - Ja cieszę się po każdej bramce. Ten mecz nie miał raczej dla mnie jakiegoś szczególnego znaczenia. Najważniejsze, że wygraliśmy, a ja mogłem pomóc drużynie - zaznacza nasz rozmówca.
Zarówno on, jak i fani zespołu z Kielc w końcówce meczu wstrzymali oddech, gdy parkiet opuścić musiał trzymający się za dłoń Krzysztof Lijewski. Kontuzja rozgrywającego byłby dla Vive ogromną stratą, wszystko wskazuje jednak na to, że uraz reprezentanta Polski nie jest zbyt poważny. - To byłaby dla nas tragedia. Na szczęście z pierwszych diagnoz wynika, że nic złego się nie stało i liczymy na to, że już od poniedziałku Krzysiek będzie z nami trenował - kończy Tomczak.