Michał Gałęzewski: W meczu Wolsztyniaka w Gdańsku z SMS-em padły aż 72 bramki. Z czego to wynikało?
Marcin Pietruszka: Mecz mógł się podobać. Wynik był bardzo wysoki i mieliśmy do czynienia z festiwalem strzeleckim. Obie drużyny nie były dobrze dysponowane w obronie. My jesteśmy troszkę bardziej usprawiedliwieni, bo przy naszych warunkach fizycznych ciężko było się przeciwstawić tym wielkoludom. Zwłaszcza w pierwszej połowie, gdy robili spustoszenie rzutami z 12-13 metra, nie potrafiliśmy znaleźć rozwiązania. Dopiero w drugiej połowie sobie z tym poradziliśmy i pozwoliło to zbliżyć się do korzystnego wyniku. Remis cieszy, bo w tym roku SMS jest zespołem bardzo solidnym. Teraz czeka nas ważny mecz z Sokołem Kościerzyna i musimy walczyć o kolejne punkty
Naprzeciw was stanął nowy kadrowicz - Adam Morawski, któremu wrzuciliście jednak mnóstwo bramek.
- Od samego początku było widać, że nie wszedł najlepiej w mecz. Nie wiem czy to było spowodowane tym, że go pochwalono. Kilka rzutów z naszej strony trafiło w
słupek i poprzeczkę, inne trafiliśmy do bramki i nie wszedł w rytm. Obawialiśmy się tego zawodnika, bo ma on bardzo mocny sezon. Jego powołanie do kadry nie jest przypadkowe, ale nasze rzuty były na tyle skuteczne, że udawało nam się go pokonać.
Mimo, że od wyniku 2:1 cały czas albo prowadził SMS, albo był remis, mogliście nawet wygrać ten mecz, ale nie uznano wam ostatniej bramki. Co się wtedy wydarzyło?
- Sędziowie zagwizdali przekroczenie linii. Szczerze mówiąc od razu tego nie zobaczyłem, zobaczymy na nagraniu wideo czy mieli rację, czy nie. Akcja wyszła, bramka padła i można tylko żałować. Udało się uratować remis i jesteśmy bardzo zadowoleni z tego wyniku
Do dużego zamieszania doszło również jedenaście sekund przed końcem spotkania, kiedy wszyscy członkowie obu drużyn byli bardzo zdenerwowani...
- Sędziowie byli bardzo niezdecydowani i wprowadzili zamieszanie. Z tego względu niezależnie od ich decyzji, każdy mógłby się czuć poszkodowany. Gdyby odgwizdali faul na zawodniku SMS-u, to trzeba byłoby się pogodzić z ich decyzją. Nie zrobili tego i popełnił on ewidentny błąd podwójnego kozłowania. W tym momencie nasz masażysta poprosił o czas i nasza reakcja była prawidłowa. Pojawiło się jednak zamieszanie.
Zamieszanie mogło być też przy waszej 36. bramce, kiedy chcąc wziąć czas położyliście kartkę na stoliku, zdobywając po chwili bramkę. Sędziowie nie odgwizdali czasu i zaliczyli tobie trafienie.
- Tego nie zauważyłem (śmiech, dop.red.) Być może stolik troszeczkę przysnął, ale to nie był pierwszy raz w tym meczu, bo ich reakcja była często po kilku sekundach.
Po tegorocznych meczach wasza sytuacja w tabeli nie jest już taka dobra, jak choćby w grudniu…
- Ja uważam, że nadal jest ona bardzo dobra. Miejsce które zajmujemy i ilość punktów jakie mamy biorąc pod uwagę nasz potencjał, to fantastyczna sprawa. Nie ukrywam jednak, że pierwsza runda zrobiła o wiele większe wrażenie. W styczniu mieliśmy niestety problemy kadrowe. Wcześniej nie mieliśmy praktycznie żadnych urazów, a w styczniu kontuzje i choroby przeszkodziły w odpowiednim przygotowaniu.
Którego spotkania najbardziej żałujecie?
- Szczególnie szkoda meczu z Malborkiem, bo zależało mi na nim najbardziej. Przegraliśmy zdecydowanie przez fatalną pierwszą połowę. Brakowało Huberta Kaczmarka i Jarka Płócieniczaka w bramce, którzy są naszymi kluczowymi zawodnikami - Hubert to najlepszy strzelec ligi, a Jarek przez całą pierwszą rundę bronił na ponad 50-procentowej skuteczności, co jak na I ligę jest fenomenalną sprawą.
Gracie już w optymalnym składzie?
- Nasze problemy się nie skończyły, bo wypadł nam Artur Chrapa z urazem łąkotki i wiązadła. Taki jest jednak sport i uważam, że całkiem nieźle sobie radzimy. Przegraliśmy tylko dwa mecze, do tego trzy razy zremisowaliśmy. Z każdego wyniku będziemy zadowoleni, bo bycie w pierwszej szóstce po takich przebojach jakie mieliśmy, to będzie dla nas ogromny sukces. Układ gier mamy taki, że będziemy się starali o jak najwyższe miejsce. Do trzeciego jest za daleko, ale czwarte jest w zasięgu. Trzeba podnieść punkty z parkietu.
Patrząc na zespoły o podobnym potencjale finansowo-kadrowym, komplet zwycięstw na wiosnę ewentualny awans mógłby wam zaszkodzić. Mamy przykład Juranda Ciechanów, który wycofał się z ligi, a Czuwaj Przemyśl po awansie wygrał zaledwie jedno spotkanie...
- W naszym przypadku jeśli doszłoby do takiej sytuacji, to sprawa byłaby jasna. Nikt by się nie nastawiał na fajerwerki. To by była przygoda jednego sezonu, bez żadnych wzmocnień, bo nie ma na to pieniędzy. Byłoby to równoznaczne ze spadkiem po pierwszym sezonie. Mecze z Kielcami, czy z Płockiem traktowalibyśmy jak przygodę pamiętaną do końca życia. Niektórzy zawodnicy mieliby co wspominać. Ja się powoli chylę ku schyłkowi, ale z dużą częścią zawodników obecnie grających w PGNiG Superlidze się już spotykałem.