Piotr Dobrowolski: Przeciwko SPR-owi zdobyłeś 13 bramek. Pamiętasz, kiedy ostatni raz zagrałeś tak dobry i skuteczny mecz?
Maciej Jeżyna: Ciężko powiedzieć, czy dobry, bo 90 procent to były rzuty karne. Nie mogłem się przebić na lewym skrzydle, starałem się, trochę na siłę. Trzeba się cieszyć przede wszystkim z tego, że wygraliśmy.
Wiedzieliście, że będziesz kryty indywidualnie. Spodziewałeś się tak agresywnej i dobrej obrony ze strony rywali?
- Do każdego meczu staram się przygotować jak najlepiej. Nie można powiedzieć, że tylko mnie kryli, bo tak było również z innymi naszymi zawodnikami, szczególnie z Gelem (Grzegorzem Mroczkiem-przyp.red.). Po prostu przeciwnicy wychodzą twardo w obronie, trzeba być na to przygotowanym w każdym spotkaniu. Do każdego pojedynku trzeba podejść podobnie, bez żadnych sentymentów, i na to nie patrzeć.
Dlaczego zagraliście tak nierówno?
- Zaczęliśmy mecz dobrze. Później było widać, standardowo już u nas, pewne rozluźnienie, co rywal wykorzystał i nie tylko "podgonił", ale wyszedł nawet na bramkę czy dwie przewagi. Potem znów "ruszyliśmy" w obronie, bo to rozluźnienie pojawia się w defensywie, w ataku zawsze coś rzucamy, nie ma z tym problemu. W drugiej połowie to samo. Mieliśmy sześć bramek przewagi po pierwszej, człowiek znów wchodzi w ten mecz z nastawieniem, że jest dość spora zaliczka, więc może będzie łatwiej. Tak jednak nie można myśleć. Łatwo nie było.
Sporo bramek straciliście, grając w przewadze. Skąd to się bierze?
- Może w głowach mamy to, że jest nas więcej, mamy więcej miejsca, i człowiek nie jest tak skoncentrowany przy tych rzutach. Ciężko powiedzieć, ale faktycznie od kilku meczów zdarza się to, że w przewadze nie radzimy sobie zbyt dobrze. Można nawet powiedzieć, że chyba wolimy grać w osłabieniu (uśmiech).
Na parkiecie w ogóle nie pojawił się wasz czołowy obrońca, Łukasz Guzik. Czym było to spowodowane?
- Chyba absencją na treningach. Decyduje o tym trener, nie ja.
Duże problemy mieliście z upilnowaniem byłego zawodnika Eltastu Radom, Pawła Biesia...
- Ten zawodnik ma bardzo specyficzny rzut. Wydaje się, że piłka leci gdzieś w trybuny, po czym nagle wpada do bramki. To nie jest atomowy rzut, ale na pewno bardzo precyzyjny. Bramkarz nie może sobie z nim poradzić. Miał również przewagę nad naszymi obrońcami. Bronił go Michał Kalita, który mierzy 180 centymetrów, a Bieś ma ponad 2 metry.
Co jest waszym największym atutem?
- Z chłopakami gramy już dość długo. Naszą największą siłą jest zgranie. W piłkę gramy "w ciemno", każdy wie, gdzie który się ustawi, gdzie będzie w danym momencie. Jesteśmy takim zespołem, do którego ciężko się przygotować. Nie gramy praktycznie żadnych zagrywek, na dobrą sprawę gramy to, co wyjdzie. Żadna drużyna nie wie, na co ma liczyć z naszej strony.
Spodziewałeś się tak dobrej pozycji w tabeli?
- Szczerze mówiąc, liczyłem na pierwszą "szóstkę". Mamy jeszcze szansę na wyższe miejsce, oby tak to się skończyło.
W którą lokatę mierzycie na zakończenie sezonu?
- Jest szansa nawet na czwarte miejsce, ale trzeba mierzyć siły na zamiary. Mamy ciężki wyjazd do Kalisza, tam na pewno nie będzie łatwo, ale jedziemy po dwa punkty, zawsze podchodzimy z takim nastawieniem. Przypomnę jednak Piekary, gdzie jechaliśmy jako faworyt, a skończyło się bodajże ośmioma bramkami do tyłu. Oby było jak najlepiej.
Po pobycie w ekstraklasie wróciłeś do pierwszej ligi. Jakie różnice dostrzegasz pomiędzy tymi klasami rozgrywkowymi?
- Różnica jest przede wszystkim w szybkości gry. Dużą rolę odgrywają też warunki. Patrząc na czołowe kluby Superligi, wszyscy zawodnicy mierzą praktycznie po dwa metry. Z moimi warunkami ciężko było się przedrzeć. Głównie musiałem liczyć na zdobywanie bramek z kontrataku i dobre podania na skrzydło. Samemu nie dało się przebić. Najlepsze drużyny pierwszej ligi poziomem myślenia na boisku dorównują zespołom z dołu tabeli ekstraklasy, a więc Legnicy czy Przemyślowi. Dysponują jednak gorszymi warunkami.
Po waszym ostatnim spotkaniu przed własną publicznością, z AZS-em AWF Biała Podlaska, w hali przy ulicy Chrobrego pojawił się trener Aleksander Malinowski. Przyjechał w sprawach syna? Wiecie, co dzieje się z Wiktorem?
- Z tego co wiem, Wiktor już powoli wchodzi w trening, trenuje we Wrocławiu. Co dalej - nie wiem. Do nikogo się nie odzywa, nie wiem, czy z kimś od nas z drużyny ma kontakt. My z nim też go nie mamy. Podobno już się w Śląsku rusza, a dlaczego nie ma go u nas - nie mamy takich informacji.
Uwielbiasz windsurfing. Po piłce ręcznej to twoja druga pasja?
- Tak. Jeżeli tylko mam chwilę czasu i sprzyja pogoda, to deska na dach i jadę nad jezioro trochę pośmigać.