Polki powracają do światowej elity po sześcioletniej przerwie, trwającej od mistrzostw świata w 2007 roku we Francji. Końcowy gwizdek elbląskiego pojedynku przełamujący tę jakże długą niemoc wywołał ogromną radość nie tylko na trybunach, ale także i w szeregach biało-czerwonych. - Boże, to jest takie przeżycie, że nawet nie wiem co powiedzieć - stwierdziła Katarzyna Koniuszaniec, dodając: - Nie da się tego opisać. Bardzo się cieszymy i myślę, że należał się nam ten awans.
Podopieczne trenera Kima Rasmussena wysoką formę potwierdziły już przed decydującym dwumeczem ze Szwedkami, w towarzyskim spotkaniu ogrywając Niemki. Według Koniuszaniec siłę polskiego zespołu wskazał jednak mecz rozegrany zdecydowanie wcześniej. - Pokazałyśmy to, że jesteśmy w stanie ogrywać faworytów już jak grałyśmy z Rosjankami. Potem pojechałyśmy na sparing do Niemiec, tam wygrałyśmy z Niemkami na bardzo trudnym terenie. Wszystko szło nam coraz lepiej, lecz trener uczulał nas, że Szwedki będą bardzo trudnym przeciwnikiem. My jednak robiłyśmy swoje i należało się nam to, bo mamy naprawdę fantastyczny zespół - powiedziała polska skrzydłowa.
Pomimo trzybramkowej zaliczki z pierwszego meczu i dyktowania warunków w sobotnim meczu od samego początku (Szwedki prowadziły jedynie w 1. minucie), biało-czerwone fakt awansu uświadomiły sobie dopiero wraz z końcową syreną. - Cieszyłyśmy się już jak ostatnie sekundy leciały na zegarze. Gdy ostatnia nasza bramka padła w 59. minucie z kawałkiem, to już skakałyśmy, krzyczałyśmy i razem cieszyłyśmy się z awansu - zakończyła Koniuszaniec.