- Jeśli zagramy bez kompleksów, ale z pełną odpowiedzialnością, z dobrym pomysłem na ten mecz, wzniesiemy się wszyscy na wyżyny własnych umiejętności, to jesteśmy wstanie się postawić i obronić naszą twierdzę - mówił przed meczem pełen wiary w swój zespół Bruno Budrewicz, szkoleniowiec kaliskich szczypiornistów, którzy w pierwszej rundzie zagrali kapitalny kwadrans we Wrocławiu, ale ostatecznie wysoko ulegli Śląskowi. We własnej hali mieli być zdecydowanie groźniejsi.
Gospodarze rozpoczęli nieco nerwowo. Po nieprzygotowanych akcjach w ataku na prowadzenie 2:0 wyszli przyjezdni, ale to nie załamało ekipy z najstarszego miasta. Trzy kolejne trafienia spowodowały, że już po upływie pięciu minut to MKS mógł cieszyć się z pierwszego prowadzenia.
O ile w pierwszych chwilach oba zespoły popisywały się skutecznością, tak już po kwadransie gry wiadomo było, że mecz zdominuje twarda obrona i skuteczne parady bramkarzy po obu stronach boiska. W Kalisz Arenie drużyny nie szczędziły sobie twardych zagrań, ale arbitrzy rzadko karali graczy wykluczeniami. Pretensje do sędziów często zgłaszali obaj szkoleniowcy.
Przed przerwą większą inicjatywą wykazywali się kaliszanie, którzy dwukrotnie prowadzili różnicą dwóch bramek. W ofensywie świetnie radzili sobie Artur Bożek oraz Jakub Tomczak, którzy zdobyli po pięć trafień. Dla Śląska najczęściej punktowali Andrzej Kryński i Łukasz Płonka. Ostatecznie po pół godzinie gry żadna z ekip nie była bliżej zwycięstwa. Na tablicy świetlnej widniał rezultat 11:11.
Wydawało się, że kluczowy dla losów meczu będzie początek drugiej części meczu, kiedy to wrocławianie szybko wypracowali sobie solidną zaliczkę. W 37. minucie trener Budrewicz musiał poprosić o przerwę, bo jego podopieczni przegrywali już 12:16. Jego rady okazały się skuteczne, bowiem przez blisko 12 minut rywale nie byli w stanie pokonać Mikołaja Krekory. Ten w jednej ze swoich efektownych interwencji odbił piłkę nogą tak mocno, że ta poszybowała przez ponad połowę boiska, wleciała na trybuny i trafiła... dokładnie w kamerę wrocławskiego sztabu szkoleniowego. W ogromnej hali Arena wydawało się to niemożliwe.
MKS wyrównał, ale Śląsk znów odskoczył. Gdy na sześć minut przed zakończeniem pojedynku prowadził różnicą trzech punktów wydawało się, że liderowi nic już nie zagraża. Twarda obrona kaliszan miała jednak inne zdanie i po bramce Grzegorza Gomółki na tablicy świetlnej ponownie pojawił się remis.
Rozpoczęła się wojna nerwów, którą lepiej rozegrali gracze Śląska, jednak mieli dużo szczęścia. Przy stanie 21:21, kiedy do końca pozostawało tylko 80 sekund, piłkę przechwycili gospodarze. Zbyt szybko chcieli przenieść się na drugą połowę i... Śląsk szybko zrewanżował się miejscowym. Ostatnią akcję w ataku wrocławian wykorzystał Płonka i przesądził o sukcesie WKS-u. Gospodarze mieli jeszcze szansę, ale ostatni rzut jednego z graczy MKS został zablokowany.
Śląsk wygrał kolejny mecz i tylko prawdziwa katastrofa odbierze mu pierwsze miejsce w tabeli. Po sobotnim meczu podopieczni trenera Aleksandra Malinowskiego mają już siedem punktów przewagi nad kolejnym w tabeli Viretem Zawiercie. Z kolei kaliszanie mimo świetnej gry w obronie nie dopisali do swojego dorobku nawet jednego "oczka" i spadli na 6. pozycję w klasyfikacji pierwszoligowców.
MKS Kalisz - Śląsk Wrocław 21:22 (11:11)
MKS: Trojański, Krekora - Tomczak 7/2, Bożek 5, Krzywda 3, Klara 2, Kobusiński 2, Adamski 1, Gomółka 1, Celek, Salamon, Sieg, Kuśmierczyk.
Kary: 4 minuty (Salamon, Gomółka - po 2 min.).
Karne: 2/2 (Tomczak 2/2).
Śląsk: Schodowski, Philippe - Płonka 6, Kryński 5/3, Koprowski, 3, Ścigaj 3, Wróblewski 2, Nowak 2, Jarowicz 1, Herudziński, Baran, Miszka.
Kary: 6 minut (Herudziński, Baran, Ścigaj - po 2 min.)
Karne: 3/3 (Kryński 3/3).
Sędziowali: Budzianowski, Pytlik (Gliwice/Siemianowice Śl.).
Widzów: 400.
Poza tym mus Czytaj całość