Michał Gałęzewski: Czy coś ciebie zaskoczyło podczas pobytu w Iranie i w Ad-Doha?
Marcin Lijewski: Wszystko mnie tu zaskoczyło. Sam pobyt tam był dla mnie dużą ciekawostką. Miałem okazję poznać nowe kraje, zupełnie inną kulturę i ludzi z innego kontynentu. To dla mnie bardzo ciekawe, nowe doświadczenie.
[ad=rectangle]
Czy było ci trudno poruszać się na boisku?
- Samo granie, to była zupełnie inna piłka ręczna. Dzika, nieobliczalna... Takie nieeuropejskie granie z jednej strony jest banalnie proste, a z drugiej jeśli jest się przyzwyczajonym do gry na europejskim poziomie, bardzo trudno jest się przestawić i nie zawsze wypracowane przez lata schematy przynoszą oczekiwany skutek. Powiem tak - często trzeba było się zniżyć o 1-2 poziomy, by dobrze grać.
Czy tak jak mamy okazję zaobserwować na mistrzostwach świata, drużyny arabskie grają wysoką obroną?
- Tak, są tam raczej preferowane wysokie, agresywne obrony, jakich w Europie od dawna nikt nie stosuje. Wszystko dzieje się tam bardzo szybko.
Czy poza piłką ręczną coś szczególnie wywarło na tobie wrażenie?
- Na pewno mentalność tych ludzi. Wszyscy są tam uśmiechnięci, zadowoleni i radośni, jakby nigdy nikt nie miał tam żadnych trosk. Mecz to dla nich fajna sprawa, ale widać wyraźnie, że mają rzeczy ważniejsze w życiu. To niespotykane podejście w tych czasach u nas.
Turnieje rozgrywaliście w mieście Ad-Doha. Miałeś okazję je zwiedzić?
- Tak, oczywiście. Ad-Doha wywołuje bardzo fajne wrażenie przy pierwszym spotkaniu. Można to miasto porównać do Manhattanu w jakiejś skali. Jak człowiek posiedzi tam trochę, to zaczyna mu się jednak nudzić i pod koniec tęskniłem już za pięknym Gdańskiem. Byłem też w Dubaju, który również przypadł mi do gustu.
Jak odbierali was koledzy z drużyny grający na co dzień w tamtejszych ligach?
- Zarówno my, jak i oni jesteśmy zawodowcami i przyjęli nas normalnie. Widziałem że byli po to, by nam pomóc. Gdy z Danem Beutlerem dołączyłem do drużyny, to czułem, jakbyśmy grali z resztą od dawna. Nie było żadnych problemów.
Twoja drużyna - Samen Al-Hojaj zajęła szóste miejsce. Czego wam zabrakło?
- Przegraliśmy z wielu względów sportowych nasz pierwszy mecz z zespołem z Kuwejtu. To spotkanie okazało się kluczowe. W moim mniemaniu powinniśmy wygrać różnicą 5-6 bramek. Dwa razy bezmyślnie roztrwoniliśmy przewagę czterech bramek. Rywal nabrał wiatru, a nam zaczęło tego brakować. Nie potrafiliśmy przechylić szali zwycięstwa na naszą stronę. W kolejnym spotkaniu graliśmy z ekipą z Kataru, która miała kilku Europejczyków. Pokonali nas doświadczeniem w końcówce. Następne mecze to już była zabawa, bo nie było szans na półfinał.
Spotkałeś w Katarze jakieś gwiazdy światowej piłki ręcznej?
- Wielkich gwiazd nie było. Grało jednak wielu zawodników, których można spotkać na europejskich parkietach. Byli tam Węgrzy, wielu Tunezyjczyków, czy Egipcjan. Grało też wielu reprezentantów z państw z byłej Jugosławii, jak Chorwacja, czy Serbia.
Czy europejczycy, którzy grali w Azjatyckiej Lidze Mistrzów występują na stałe w Azji, czy tak jak ty pojechali na pojedynczy turniej?
- Większość zawodników, to byli jednoturniejowcy. Spotkałem jednak kilku szczypiornistów, którzy wcześniej grali w Bundeslidze i kontakt z nimi się urwał. Wybrali grę w Katarze i z tego co z nimi rozmawiałem twierdzili, że powinni to zrobić już dużo wcześniej.
Pod twoją nieobecność Wybrzeże nieznacznie przegrało dwa mecze. Czy uważasz, że z tobą w składzie gdański klub mógłby się wzbogacić o cztery punkty?
- Ciężko mi powiedzieć. Oczywiście śledziłem na bieżąco wyniki Wybrzeża. Z tego co donosiły media, mecz w Głogowie był do wygrania, ale niestety się to nie udało. O moim wyjeździe klub poinformowałem na długo zanim podpisałem kontrakt. Wszystko było jasne nawet przed tym, jak powstał terminarz.