Wszyscy wiedzieli, że ten mecz miał jednego faworyta. Tak było w sobotni poranek, tak było później tuż przed godziną osiemnastą i tak było nawet wtedy kiedy bocheńscy kibice usłyszeli, że zespół z Piotrkowa do hali widowiskowo-sportowej zlokalizowanej w Bochni przybędzie spóźniony. Spóźnienie było oczywiście usprawiedliwione (awaria autobusu), ale to oczekiwanie na przeciwnika dodatkowo podgrzewało atmosferę przed tym spotkaniem.
Jak tylko zawodnicy Piotrkowianina zameldowali się na parkiecie, temperatura na hali skoczyła momentalnie. Podniosła się temperatura nie tylko na trybunach, ale przede wszystkim podwyższeniu uległa ciepłota ciał reprezentantów ekipy gospodarzy. Bochnianie uwijali się jak w ukropie, ale mimo wszystko nie potrafili znaleźć skutecznego sposobu na to by przebić się przez szczelne szyki obronne MKS-u. Z kolei goście nie mogli narzekać na nic. Worek z bramkami rozwiązał Sebastian Iskra , a w kolejnych akcjach jego koledzy popisywali się równie błyskawicznymi trafieniami. W 15. minucie MOSiR tracił już do rywala osiem bramek (rezultat 2:10) i nic nie zapowiadało, że dojdzie do jakiejś nagłej przemiany. - Pierwsza połowa była słaba w naszym wykonaniu. Byliśmy może troszeczkę przestraszeni tym przeciwnikiem - kiedy traciliśmy łatwe bramki to w żaden sposób nie potrafiliśmy zorganizować szyków obronnych, przegrywaliśmy zbyt łatwo pojedynki jeden na jeden, a przy wysokiej obronie którą próbowaliśmy grać to niestety było od razu odznaczane na tablicy. Szkoda tylko, że w niekorzystny dla nas sposób - ocenił ten fragment meczu Ryszard Tabor. Na ciągłą poprawę i tak już wysokiego wyniku MKS-u cały czas pracowali wszyscy gracze z Piotrkowa, ale w szczególności jeden zawodnik dał się we znaki bochnianom. Piotr Swat, bo o nim tu mowa, swymi zabójczymi kontrami wyświadczył, albo raczej "wyswatczył" ekipie z Piotrkowa niemałą przysługę. Gdyby nie fakt, że wszyscy widzieli z jaką prędkością przemieszczał się na kontrach po boisku, ktoś mógłby pomyśleć że ten zawodnik posiadł zdolność teleportacji spod jednego pola bramkowego pod drugie...
Zespół gospodarzy zbierał kolejne ciosy, a piotrkowscy zawodnicy te bocheńskie szyki obronne rozklepywali tak jak wprawny kucharz rozklepuje mięso na bitki. - Z pełną precyzją, z pełną koncentracją i na pełnym gazie - tak właśnie podopieczni Rafała Przybylskiego przeprowadzali kolejne akcje w meczu 9. kolejki. - Postawiliśmy twardą defensywę, udało się w końcu zagrać dobry mecz w obronie i gospodarze faktycznie mieli problemy z jej sforsowaniem - przyznał Szymon Woynowski. Dla tego zawodnika ten mecz był w pewnym sensie powrotem do przeszłości, bo to właśnie barwy bocheńskiego klubu reprezentował nim trafił do Piotrkowa i to właśnie na tym parkiecie odbierał tytuł króla strzelców pierwszoligowej grupy B w sezonie 2010/2011. - Trochę tych dobrych wspomnień wróciło i naprawdę chciałbym może jeszcze kiedyś w Bochni zagrać - stwierdził rozgrywający MKS-u. Czy wszystko wychodziło jednak reprezentantom Piotrkowianina? - Mimo widocznego wyniku, graliśmy bardzo nieskutecznie - mówił Szymon Woynowski. – Może to zabrzmi dziwnie, bo bardzo dużo bramek padło, ale naprawdę mnóstwo było również niewykorzystanych sytuacji stuprocentowych - podkreślił.
Po pierwszej połowie, wynik nie wskazywał jednak jakoby jakieś akcje piotrkowskim szczypiornistom nie wyszły. Wynik 9:25 świadczył o tym dobitnie. - Po przerwie trochę się jednak na parkiecie zmieniło. - Graliśmy troszkę bardziej cierpliwie, trochę skuteczniej i stanęliśmy też niżej w obronie gdzie kilka piłek wybroniliśmy, Tomek Węgrzyn obronił i te akcje już nie były tak płynne u zawodników Piotrkowianina - przyznał Ryszard Tabor. A jak widział tę drugą część spotkania trener MKS-u? - W drugiej połowie była to z naszej strony taka niepotrzebna zabawa w wesołą piłkę - taka ganianina po całym boisku, z której poszło dużo bramek. Było za dużo indywidualnych akcji, tak jak to się mówi w cudzysłowie "na licznik", a to nie o to chodzi - trzeba grać konsekwentnie i tego zabrakło. Tak naprawdę to powinniśmy rzucić więcej bramek w tym meczu - przyznał bez ogródek szkoleniowiec ekipy z Piotrkowa.
Zawodnicy MKS-u faktycznie powinni byli rzucić więcej bramek w tej drugiej połowie, ale też za tą drugą część meczu trzeba mocno pochwalić bochnian. - Jest to zespół bardzo perspektywiczny - przede wszystkim młody i chyba najważniejsze w tym roku jest to żeby pozostali w pierwszej lidze i ogrywali się tutaj nadal, bo im potrzeba jeszcze czasu - mówił Woynowski. - Na pewno brakuje tej drużynie doświadczenia. Są to młodzi chłopcy, ale walczą, nie spuszczają głów, także życzę im jak najlepiej - żeby zdobyli w końcu te pierwsze punkty - przyznał z kolei trener Rafał Przybylski.
Bochnianie chcieli zaznać w końcu smaku zwycięstwa, ale po tak wysokiej porażce jaką zafundowali im piotrkowianie znów pozostał tylko niesmak. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło, bo jak pokazała druga połowa - gdy ekipa MOSiR-u chce to rzeczywiście potrafi grać szybką piłkę, a młode bocheńskie wilczki potrafią częstować rywala mocnymi rzutami z drugiej linii. Jak na razie jednak, bywa z tym kłopot, o czym świadczy chociażby pierwsze trzydzieści minut "rozklepywania" bocheńskich szyków przez graczy z Piotrkowa Trybunalskiego.
MOSiR Bochnia - MKS Piotrkowianin Piotrków Trybunalski 27:42 (9:25)
MOSiR
: Węgrzyn, Obroślak - Król 6, Budziosz 4, Janus 4, Zubik 3, Imiołek 2, Lysy 2, Najuch 2, Spieszny 2, Janas 1, Nowak 1, Bujak, Kozioł, Pach.
Rzuty karne: 3/5.
Kary: 4 min.
Piotrkowianin: Banisz, Pietruszka, Procho - Swat 8, Iskra 5, Pakulski 4, Wędrak 4, Mróz 3, Pożarek 3, Surosz 3, Zinchuk 3, Góralski 2, Jankowski 2, Pacześny 2, Woynowski 2, Chełmiński.
Rzuty karne: 1/1.
Kary: 4 min.
Sędziowali: Jacek Moskalczyk oraz Marcin Pazdro.
Widzów: 380.