Pierwsze minuty spotkania, zapowiadanego jako hit piątej kolejki PGNiG Superligi, zupełnie nie zwiastowały tak jednostronnego widowiska. Tymczasem zakończyło się dwunastrobramkową różnicą na korzyść Azotów (33:21). - Początkowo nasza gra wyglądała całkiem dobrze. Obrona funkcjonowała jak trzeba, nie gubiliśmy piłek w ataku. Wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą - powiedział Seroka.
Skrzydłowy MMTS-u nie potrafił jednak wytłumaczyć, co takiego odmieniło grę jego zespołu, kiedy od stanu 5:5, kwidzynianie stracili dziewięć bramek z rzędu. Sami nie potrafili pokonać Wadima Bogdanowa ani razu. - Nie wiem co się stało po tych dziesięciu minutach, każdy kto dostawał piłkę zaczynał sobie oddawać rzuty. Poza tym Wadim dobrze bronił, a my rzucaliśmy w niego albo obok bramki. Wyglądało to koszmarnie.
Ekipa z Pomorza pozwoliła Azotom zaaplikować sobie trzydzieści trzy bramki. Zważywszy na fakt, że w czterech poprzednich pojedynkach tracili ich średnio o dwanaście mniej, pytanie o przyczynę tak słabej defensywy nasuwa się samo. - Wynikało to z tego, że w poprzednich spotkaniach nie popełnialiśmy tylu błędów w ataku. Mnóstwo rzutów z nieprzygotowanych pozycji też zrobiło swoje, Azoty nas skontrowały. Z ataku pozycyjnego rzucali praktycznie tylko pod koniec meczu. Wcześniej nękali nas szybkimi kontrami, które wynikały z naszych błędów - ocenił aktualny wciąż król strzelców Ligi Zawodowej.
ZOBACZ WIDEO: Sporting - Legia. Jakub Czerwiński: Nie wiem skąd ta różnica