W rozegranym 6 grudnia i mającym specjalną oprawę meczu mikołajkowym, kielczanie na własnym parkiecie zwyciężyli 26:23. W rewanżu, na zamknięcie rundy zasadniczej żółto-biało-niebiescy na terenie rywali wygrali 23:18, a w finale Pucharu Polski pokonali Nafciarzy 31:24.
Przez moment wydawało się też, że i to środowe spotkanie padnie łatwym łupem aktualnych mistrzów kraju. Wiślacy bowiem bardzo źle zaczęli drugą połowę. Po trzydziestu minutach gry na tablicy wyników Orlen Areny widniał remis po 12 i zapowiadała się bardzo zacięta druga część meczu.
Tymczasem to kielczanie po wyjściu z szatni zaczęli kontrolować przebieg pojedynku. Błyskawicznie dorzucili cztery trafienia, a płocczanie byli rażąco nieskuteczni. Na pierwszą bramkę po przerwie musieli czekać aż dziesięć minut. To jednak w żaden sposób ich nie zdemotywowało i w ciągu stu dwudziestu sekund zbliżyli się go gości na dystans jednego trafienia. Takim też rezultatem zakończyło się to spotkanie.
- Pierwszy raz pokazaliśmy, jak blisko jesteśmy Vive. Zagraliśmy bardzo dobry mecz, a gdybyśmy w ostatniej akcji rzucili bramkę, to byłoby super, bo byłby remis. Ciągle mamy szanse, jedziemy do Kielc walczyć do końca. Jesteśmy zadowoleni, ale nie szczęśliwi - stwierdził bramkarz płockiej ekipy, Rodrigo Corrales.
ZOBACZ WIDEO Horror w Płocku. Kulisy finału PGNiG Superligi
- Sprawa jest otwarta, jedziemy do Kielc by pokazać się z jak najlepszej strony - zapowiada Michał Daszek, ale płocczanie doskonale zdają sobie sprawę, że niwelowanie start w stolicy województwa świętokrzyskiego łatwe nie będzie. - Myślę, że to bardzo trudne. Kielczanie to aktualni zwycięzcy Ligi Mistrzów, mają bardzo dobrą drużynę i grają doskonale. Teraz my musimy mocno walczyć - stwierdził Corrales.
Vive Tauron Kielce w rozgrywkach ligowych nie przegrał meczu na własnym parkiecie od maja 2011 roku.