Z chęcią wrócę do Ostrowa - rozmowa z Marcinem Lijewskim, piłkarzem ręcznym HSV Hamburg

O pierwszym sezonie w barwach HSV Hamburg, o promocji piłki ręcznej, o powrocie do reprezentacji Polski, a także o tym, dlaczego z przyjemnością ponownie założy koszulkę Ostrovii Ostrów, Marcin Lijewski opowiedział nam w ekskluzywnym wywiadzie przeprowadzonym w hamburskiej hali Color Line Arena.

Twój młodszy brat powiedział, że miniony sezon dla HSV Hamburg nie był udany. Wicemistrzostwo Niemiec, półfinał Ligi Mistrzów i Pucharu Niemiec to nie są sukcesy?

Marcin Lijewski: Na pewno wiele zespołów kończąc sezon z takimi osiągnięciami byłaby zadowolona, ale nie my. HSV Hamburg miał dużo większe oczekiwania. Nakłady finansowe na ten zespół były spore. Gdyby spojrzeć na nasze wyniki z perspektywy czasu, uwzględnić problemy z jakimi borykaliśmy się w trakcie sezonu, można powiedzieć, że nie było tak źle. Ciężko jest ugrać cokolwiek, jeśli przez trzy czwarte sezonu występowaliśmy w zdziesiątkowanym składzie. Był nawet miesiąc, kiedy graliśmy bez dwóch leworęcznych rozgrywających, czyli Krzyśka i mnie. Zespół to odczuł. W dalszej części sezonu, gdy były decydujące mecze, sił brakowało. Stąd też kończymy sezon 2008/2009 bez żadnego tytułu. Na pewno trochę to boli, aczkolwiek jest to też jakaś nauczka na przyszłość. Dzięki tym doświadczeniom będziemy silniejsi w kolejnym sezonie.

Kontuzje nie omijały także Ciebie i Krzysztofa...

- Cały zespół był mocno porozbijany. Pascal Hens nie grał z nami praktycznie przez 4 miesiące. Ja miałem złamany palec. Krzysiu był totalnie poobijany. Blazenko Lacković też miał jakieś problemy zdrowotne. Bracia Gille byli niesamowicie zmęczeni po Igrzyskach Olimpijskich. Na początku sezonu zapłaciliśmy ogromną cenę. Przegraliśmy mecze, których nie mieliśmy prawa przegrać. W ostatecznym rozrachunku tych punktów zabrakło do mistrzostwa Bundesligi.

W Lidze Mistrzów osiągnęliście ten sam pułap co przed rokiem. Finał był w Waszym zasięgu?

- Dobrze spisywaliśmy się do półfinału tych rozgrywek. Na tym etapie przegraliśmy u siebie bardzo ważny mecz z Realem Ciudad. W rewanżu w Hiszpanii, pomimo bardzo dobrej postawy, nie zdołaliśmy odrobić strat z pierwszego meczu. Na koniec "daliśmy ciała" w Pucharze Niemiec i zostaliśmy z pustymi rękami w tym sezonie. Niejako na otarcie łez został nam tytuł wicemistrzów Niemiec. Dało nam to bezpośrednią kwalifikację do Champions League, co oczywiście jest ważne dla naszego klubu, ale niedosyt po sezonie pozostał.

To był Twój pierwszy sezon w zespole HSV Hamburg. Jak zaaklimatyzowałeś się w nowym środowisku? Fakt, że grał tutaj już wcześniej brat Krzysztof, pomógł Ci wkomponować się do zespołu?

- Na pewno, aczkolwiek ja nigdy nie miałem większych problemów z aklimatyzacją. Zespół składa się z młodych, inteligentnych ludzi, na dodatek bardzo sympatycznych. Zresztą znaliśmy się już wcześniej, dlatego nie było większych problemów w kontaktach międzyludzkich. Pod kątem sportowym musiało minąć trochę czasu, by dostosować się do systemu gry HSV Hamburg. Styl gry mojego nowego zespołu jest nieco inny od tego, jaki preferowaliśmy we Flensburgu.

Cała Twoja wcześniejsza kariera w Bundeslidze związana była z Flensburgiem, z którym HSV Hamburg toczy pojedynki derbowe. Kiedy graliście z Twoim byłym zespołem, pojawiała się dodatkowa adrenalina?

- Serce biło na pewno trochę szybciej w trakcie meczów przeciwko Flensburgowi. Trzy z czterech meczów, które rozegraliśmy przeciwko mojej byłej drużynie, mogę zaliczyć do udanych. Derby niewątpliwie są czymś specjalnym. Hamburg i Flensburg dzieli przecież tylko 100 kilometrów.

W zespole HSV Hamburg grają piłkarze ręczni z kilku krajów. W jakim języku się porozumiewacie?

- Głównie po niemiecku. Jeśli przychodzi ktoś nowy, kto nie operuje tym językiem, porozumiewamy się po angielsku. Większość dyskusji prowadzimy jednak w języku niemieckim.

Czym dla Niemców jest piłka ręczna? To dyscyplina numer dwa po futbolu u naszych zachodnich sąsiadów?

- Piłka ręczna jest bardzo popularna w Niemczech. Można się o tym przekonać choćby na przykładzie ostatniego meczu HSV, kiedy to graliśmy z mało atrakcyjnym rywalem, a i tak hala wypełniła się ponad 10 tysiącami kibiców. Nie wiem, czy jest to druga dyscyplina w Niemczech pod względem popularności, ale na pewno jest znacznie bardziej znana i lubiana niż w wielu innych krajach.

W Polsce także szczypiorniak za sprawą Waszych sukcesów zyskuje na popularności. Odczuwasz, że macie teraz swoje pięć minut w Polsce?

- Trochę smutno, że musiałem czekać tak długo na rozwój mojej dyscypliny pod względem medialności. Do tego potrzebne były jednak sukcesy reprezentacji, których wcześniej nie mieliśmy. Wszystko zmieniło się od 2007 roku. Mimo że piłka ręczna jest coraz popularniejsza, to jeszcze nie jest tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości naszą dyscypliną zajmą się trochę bardziej obrotni ludzie, bardziej obyci w menedżerskim świecie, co pomoże jeszcze lepiej wypromować szczypiorniaka. Duża nadzieja jest w naszym pokoleniu. Po zakończeniu kariery sportowej będziemy mogli robić dużo dobrego dla polskiej piłki ręcznej, również poza boiskiem.

Pewnie nie żałujesz powrotu do reprezentacji Polski? Po Igrzyskach Olimpijskich mówiłeś o końcu kariery w kadrze narodowej, ale później wróciłeś i zagraliście świetny turniej na mistrzostwach świata w Chorwacji...

- Po takim sukcesie, jaki udało nam się po raz drugi osiągnąć, gdybym żałował powrotu do reprezentacji, byłoby to trochę nie na miejscu. Cieszę się przede wszystkim z tego, że zdrowie pozwala mi nadal na grę na najwyższym poziomie. Dopóki będę mógł, postaram się pomagać reprezentacji.

4 czerwca jeden z portali internetowych ogłosił wyniki na sportowców minionego 20-lecia. Znalazłeś się w tym plebiscycie na 20 pozycji jako jedyny z piłkarzy ręcznych. Wiedziałeś o tym?

- Nie. Pierwsze o tym słyszę. Bardzo miłe, że kibice mnie docenili. A kto był pierwszy?

Adam Małysz.

- Nie ma w tym żadnego zaskoczenia. Cieszę się, że znalazłem się w tak doborowym gronie. Rozmawialiśmy już o popularyzacji naszej dyscypliny sportu. Kilka lat temu miejsce piłkarza ręcznego w takim plebiscycie byłoby nie do pomyślenia. Widzę, że ostatnio kibice wiedzą już, kim jesteśmy, jakie mamy sukcesy i co zrobiliśmy dla polskiego sportu. To jest naprawdę piękne.

Jak wygląda sprawa popularności w Hamburgu. Jesteście rozpoznawalni na ulicach, czy też może żyjecie sobie tutaj jak normalni ludzie?

- Hamburg jest dużym miastem. Oprócz piłki ręcznej jest tutaj także piłka nożna. Na pewno szczypiorniści nie są tak rozpoznawalni w Hamburgu, jak to miało miejsce chociażby we Flensburgu, który jest mniejszym miastem i gdziekolwiek się nie ruszyliśmy, pojawiali się nasi kibice. W Hamburgu wygląda to inaczej. Może poza Pascalem Hensem, który jest ikoną niemieckiej piłki ręcznej, my jesteśmy trochę bardziej anonimowi. Czasami mogą zdarzyć się wyrazy sympatii na ulicach, ale jest to zdecydowanie rzadsze z uwagi na wielkość Hamburga.

Porozmawiajmy chwilę o meczu Ostrovii Ostrów z HSV Hamburg. Krzysiek powiedział, że nie wierzył, kiedy usłyszał o pomyśle na ten mecz. Jak Ty zareagowałeś na pokazowe spotkanie w Waszym rodzinnym mieście?

- Dla mnie jest to coś wspaniałego. Jestem przekonany, że ten mecz będzie czymś wielkim. Po pierwsze, rozegrany zostanie na otwartym stadionie. Tego w Polsce jeszcze nie było. Parkiet zostanie rozłożony na murawie piłkarskiej. Jestem ciekawy jak to wszystko będzie wyglądało. Taki mecz traktuję jako świetną promocję piłki ręcznej, ale także dla mnie osobiście jako szansę przyjazdu w moje rodzinne strony do Ostrowa Wielkopolskiego. Przy tym natężeniu meczów i treningów, jakie mamy w HSV Hamburg w trakcie sezonu, nie jestem w stanie wygospodarować nawet dwóch dni, by przyjechać do Ostrowa i odwiedzić rodziców. Taki mecz stwarza mi jedyną w swoim rodzaju możliwość powrotu do rodzinnego miasta.

Po ilu latach zagrasz ponownie w Ostrowie?

- Dobre pytanie. Musiałbym dokładnie policzyć. Wydaje mi się, że będzie to już 12-13 lat. Na pewno o dużo za długo.

Założysz ponownie koszulkę Ostrovii Ostrów?

- Chętnie. Jeżeli będę miał tylko taką możliwość, to jak najbardziej.

Jedna połowa w biało-czerwonych pasiakach Ostrovii, druga w barwach HSV Hamburg?

- Wszystko na to wskazuje, że właśnie taki będzie układ tego pokazowego meczu.

Śledzisz wyniki Twojej pierwszej drużyny Ostrovii Ostrów?

- Szczerze mówiąc, w Hamburgu mamy tyle na głowie, że nie zawsze jest czas, by sprawdzić wynik kolejnego meczu kolegów z Ostrovii. Wiem, że zespół utrzymał się w pierwszej lidze. Czasami rozmawiałem o wynikach Ostrovii z tatą, Eugeniuszem oraz Rafałem Stempniakiem, trenerem ostrowskiej drużyny. Na zawsze Ostrovia zostanie głęboko w moim sercu. Jest to przecież mój macierzysty klub.

Na koniec zapytam o kadrę. Przed Wami trzy bardzo ważne mecze eliminacyjne do Mistrzostw Europy. Zagracie pod sporą presją.

- Rzeczywiście. Sami jednak sobie zgotowaliśmy ten los. Mamy przysłowiowy nóż na gardle. Musimy wygrać z Rumunią większą przewagą niż cztery bramki. Bardzo chcemy wygrać także ze Szwedami. Nie jest to zadanie łatwe. Wyjazd do Czarnogóry też nie będzie wycieczką, tylko ciężką walką o punkty. Przed nami trzy mecze, które będą kosztowały nas sporo sił. Dwa z tych eliminacyjnych spotkań gramy jednak w Polsce. Słyszałem, że nasze pojedynki cieszą się sporym zainteresowaniem kibiców. Z ich dopingiem będziemy w stanie osiągnąć dobre wyniki.

Kończysz sezon w Bundeslidze i praktycznie bez żadnej przerwy udajesz się na zgrupowanie kadry. Odczuwasz zmęczenie trudami sezonu?

- Na pewno, aczkolwiek skończyłem tylko niemiecką część sezonu. Teraz udaję się na tę przyjemniejszą, do Polski. Obiecuję, że będziemy dalej pracować, by rozwijać tę dyscyplinę sportu w naszym kraju.

Komentarze (0)