Kamil Syprzak: W roli kibica było mi trudno. Gdy miałem wirusa, wyzwaniem było przejść 10 metrów [WYWIAD]

WP SportoweFakty / Sebastian Maciejko / Kamil Syprzak znajduje się ostatnio w świetnej formie
WP SportoweFakty / Sebastian Maciejko / Kamil Syprzak znajduje się ostatnio w świetnej formie

Kamil Syprzak był wielkim nieobecnym styczniowych MŚ w Egipcie - W roli kibica było mi trudno - mówi obrotowy. W tym czasie Polak walczył z koronawirusem. - Bardzo źle znosiłem chorobę - przyznaje. We wtorek jego PSG zmierzy się z Łomżą Vive Kielce.

[b]

Maciej Szarek, WP SportoweFakty: We wtorek hit Ligi Mistrzów, do Paryża przyjedzie Łomża Vive Kielce. U pana, rodowitego płocczanina, spotkanie z kielczanami wciąż wywołuje dodatkowe emocje?[/b]

Kamil Syprzak, obrotowy Paris Saint-Germain HB i reprezentacji Polski: Zdecydowanie tak! Na taki mecz zawszę znajduję dodatkowe pokłady energii. W tym sezonie już raz mierzyliśmy się z nimi i choć nie wywieźliśmy punktów z Kielc, na terytorium wroga czułem się naprawdę dobrze (Syprzak zdobył 6 bramek, kielczanie wygrali 35:33 - przyp. red.). Mamy więc rachunki do wyrównania i szykuje się ciekawy mecz.

Nie wiem czemu, ale wszystkie wspomnienia z meczów z Kielcami są dla mnie przykre (śmiech). Jeszcze za czasów gry w Płocku i "Świętych Wojen" albo kończyło się to przepychanką, albo bijatyką, albo wyzywaniem. Nie tak to oczywiście powinno wyglądać, ale te mecze rządzą się swoimi prawami. Był dreszczyk emocji, ale czasem wymykało się to spod kontroli, co nikomu nie służyło. Wspomnienia jednak pozostały i przyznam się, że czasem nawet do nich wracam i oglądam mecze jeszcze raz, kiedy potrzebuję dodatkowej motywacji. Moja przygoda z piłką ręczną zaczęła się przecież od emocji na trybunach, w płockim "Blaszaku" siedziałem z kibicami na "młynie".

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Włodarczyk zaczepiła Kloppa. Co za umiejętności mistrzyni olimpijskiej

Czyli czas na rewanż? Teraz PSG gra u siebie i - przede wszystkim - jest w lepszej formie niż w październiku.

Chyba tak, gramy troszeczkę lepiej. Dużo dało nam przyjście Luca Steinsa w trakcie sezonu, który przyspieszył naszą grę i dobrze odnalazł się w ekipie. Holender ma niesamowity zryw w nogach, świetny zwód w obie strony, potrafi przewidzieć reakcję obrońcy, zaskoczyć rzutem. To prawdziwy środkowy rozgrywający, który potrafi zmienić bieg meczu.

Mam tylko nadzieję, że spotkanie się odbędzie, bo wiemy, jaka jest sytuacja. We Francji granice są częściowo zamknięte. Ale w tym przypadku nie powinno być to większym problemem, bo jest to podróż wewnątrz UE z ważnym wynikiem testu, który drużyny i tak muszą przechodzić przed każdym meczem Ligi Mistrzów. W poprzednim tygodniu sam przeszedłem cztery takie testy, dla nas staje się to niestety chlebem powszednim. Myślę, że łącznie przez rok wykonałem ich ponad 100!

Wspomniany Steins ma ledwie 172 cm wzrostu. Ciekawe, że macie zatem w drużynie jednego z najniższych, ale też najwyższego zawodnika w rozgrywkach (Dainisa Kristopansa, 215 cm, dane za EHF - przyp. red.).

Wyglądają obok siebie komicznie! Na jednym z treningów Steins w ramach zwodu przemknął między nogami Dainisa, ten się w ogóle nie zorientował. Ale to pokazuje też, że piłka ręczna nie musi być grą tylko dla gigantów. Ceni się także małych, zwinnych graczy, którzy potrafią zdynamizować grę.

I jeśli mówimy już o wzroście, w Paryżu pierwszy raz nie jestem najwyższy w drużynie! Rzadko kiedy muszę zadzierać głowę rozmawiając z kimś, a przy Dainisie czuję się tak, jak inni na co dzień przy mnie. Jego warunki są oszałamiające, bo mimo swojego wzrostu rusza się fantastycznie. Do tego dochodzi masa 135 kg, więc przy Łotyszu to ja jestem mały pikuś!

PSG powstało chyba w jednym celu - by wygrać Ligę Mistrzów. Czuć w Paryżu obsesję na tym punkcie jak w Veszprem?

Pytanie o zwycięstwo w Lidze Mistrzów powraca i presja faktycznie jest coraz większa. Do tej pory nam się to nie udało i nie miało to większych konsekwencji, ale kto wie, jak będzie dalej? W tym sezonie jedną szansę już straciliśmy, mówię o grudniowym Final Four. Cel na drugą część sezonu to ponownie zagrać w Kolonii, a tam szanse są pół na pół. Wiemy, jak wygląda ten turniej, wszystko się może zdarzyć. Chęć do dalszej pracy w całym klubie jest. Są tu ludzie, którzy stanowią historię paryskiej piłki ręcznej, rolę dyrektora sportowego przejął teraz Thierry Omeyer.

Ostatnio siedzieliśmy w szatni i zastanawialiśmy się, jak to może się rozwijać w tym sezonie. Po naszych wyliczeniach wciąż możliwe jest dla nas nawet pierwsze miejsce w grupie, jeśli wszystko się dobrze ułoży. Jesteśmy optymistami, fajnie stawiać sobie najwyższe cele. Rok 2021 zaczęliśmy dobrze, nadrobiliśmy przegrane mecze z poprzedniego roku, bo musimy łapać punkty. W lidze francuskiej prowadzimy za to w tabeli bez żadnej porażki na koncie. Pamiętam zwycięski sezon Vive w Lidze Mistrzów, oni też zaczęli od kilku porażek, a skończyli z tytułem. Czemu z nami nie miałoby być podobnie?

A była kiedyś możliwość, by zmienił pan stronę w kielecko-płockiej rywalizacji?

Jeżeli ktoś się interesuje, na pewno widział, że była taka propozycja. Pamiętam słynny wywiad prezesa Bertusa Servaasa, że oferty z Kielc dwa razy się nie dostaje i to było kierowane chyba do mnie. Były rozmowy o możliwym transferze, ale w tym samym czasie zgłosiły się inne kluby, w tym Barcelona, której oferta była raczej z tych nie do odrzucenia, bo zapewniała furtkę do dalszej kariery w Europie. Temat transferu do Kielc nie upadł jednak tylko dlatego, że jestem z Płocka. Jestem profesjonalistą, takie rzeczy czasem schodzą na bok.

Skoro o transferach mowa, niedawno gruchnęła wiadomość o odejściu z Paryża Mikkela Hansena. To kolejne osłabienie PSG. Ten projekt wciąż ma przyszłość?

Nie powiedziałbym, że drużyna się sypie, na pewno ucierpiał za to budżet. Widzimy, że koronawirus odcisnął piętno na wielkich światowych ekipach, drużyny drastycznie zostały zmuszone do cięć kosztów, kontraktów. Nawet Barcelona, która nigdy nie miała z tym problemów. Rozmawiam z chłopakami z innych klubów i niestety przykra prawda jest taka, że wielu musiało zrzec się części kontraktu. Na szczęście u nas do czegoś takiego nie doszło, ale są zmiany.

Informacja o Hansenie krążyła u nas już wcześniej. Dla mnie nie było to duże zaskoczenie, bo z Mikkelem trzymam się blisko. Wspominał, że ma już swoje lata, osiągnął wiele i chciałby wrócić do kraju, jeśli będzie mieć okazję. Jeszcze przez półtora roku będzie występować w Paryżu, w Aalborgu umowę ma na kolejne trzy sezony. To super sprawa mieć taki komfort psychiczny i zapewnioną przyszłość na lata.

Kamil Syprzak ma komfort psychiczny i zapewnioną przyszłość? Kontrakt z PSG wygasa panu w czerwcu tego roku.

Są opcje przedłużenia po obu stronach, ale wszyscy musimy znaleźć porozumienie. Prowadzę rozmowy i negocjacje z klubem, na teraz wygląda to pozytywnie, ale na razie brak konkretów. Skupiam się na swojej pracy, by ciągle udowadniać, że jestem wartościowym graczem, przydatnym dla drużyny. Chcę w kolejnych latach stanowić ważny punkt ekipy i na teraz nie rozważam zmiany klubu. Chciałbym tutaj zostać i wygrywać z PSG najważniejsze trofea.

Ostatni mecz Ligi Mistrzów, przeciwko Mieszkow Brześć, był jednym z takich spotkań, którymi można przekonać pracodawcę? Zdobył pan siedem bramek, Białorusini twittowali: "Siri, jak zatrzymać Kamila Syprzaka"?

Przyznam, że tak. Jestem bardzo zadowolony z tego meczu, bo udał mi się, a wciąż wracam do siebie po chorobie. Dopadł mnie koronawirus i przechodziłem go naprawdę źle. Tym bardziej cieszę się, że wróciłem do starej formy i rozegrałem taki mecz. Teraz czuję się już dobrze, jestem pod stałą kontrolą medyczną, ale wciąż odczuwam skutki, bo pozostał ślad na płucach i wydolność wciąż nie wróciła do normy.

Proszę powiedzieć coś więcej.

Nie lubię mówić o tym temacie, bo wirus bardzo mocno mnie dotknął. 14 dni leżałem w izolacji w hotelu i przez pierwszy tydzień przejście dziesięciu metrów do łazienki było dla mnie dużym problemem. Czułem się tak bardzo zmęczony. Ktoś powie: "Co on gada?! To wielki chłop!". Myślałem tak samo. Po 80 negatywnych testach strugałem chojraka, myśląc, że to już mnie nie dopadnie. Ale, jak widać, było to nieuniknione. Według mnie, niestety, prędzej czy później dotknie to każdego. Oby tylko przejść przez to jak najłagodniej.

Dla pana wirus miał jeszcze jedną konsekwencję - uniemożliwił wyjazd na mistrzostwa świata w Egipcie. Jak to wyglądało z pana perspektywy?

Po pierwsze, bardzo to przeżyłem. Skończyliśmy turniej Final Four w Kolonii, humory były średnie, ja tylko zmieniłem walizki i bezpośrednio z Niemiec przyleciałem do Polski na zgrupowanie. Zaraz po przybyciu mieliśmy test i mój wynik okazał się pozytywny, co było dla mnie lekkim szokiem. Całe szczęście, że nie zdążyłem zarazić innych i jeszcze bardziej osłabić reprezentację, bo z tym czułbym się najgorzej. Dodatni wynik nie oznaczał jeszcze z automatu braku szans na wyjazd do Egiptu, bo przez pierwsze dni nie miałem objawów, więc chciałem grać. Ale potem, gdy poczułem się gorzej, zacząłem myśleć głową a nie sercem i było jasne, że do Egiptu nie pojadę, bo mój organizm potrzebuje przerwy.

Jak było w roli kibica? Było się z czego cieszyć, bo koledzy rozegrali bardzo obiecujący turniej.

Do tej roli nie jestem przyzwyczajony, więc było ciężko. Przyjeżdżając do Polski też chciałem grać na MŚ! Reprezentacja wciąż jest w okresie budowy, każdy jest potrzebny i byłem bardzo zmotywowany, by jej pomóc. Z chłopakami dawno się nie widzieliśmy i czekałem na ponowne spotkanie. Oglądając mecze w domu, serce się jednak radowało.

Spodziewał się pan tak dobrych wyników?

Wierzyłem cały czas, odkąd zaczęliśmy budowę nowej kadry. Oczywiście, te rezultaty na pewno zaskoczyły wielu, ale ja widziałem robotę, którą wykonywaliśmy na zgrupowaniach i była ona na bardzo wysokim poziomie. Wierzyłem, że to w końcu przyniesie efekty i tak się stało. Reprezentacja pokazała, że można na nas liczyć i miejmy nadzieję, że kilka osób znów w nas uwierzyło, może dostrzegło cechy wspólne z poprzednią generacją.

Wiedzieliśmy od początku, że budowa kadry to proces, który potrwa. Kibice nie zawsze to rozumieją i oceniają tylko przez pryzmat wyników, to oczywiste i naturalne. Po mistrzostwach na pewno zmieni się presja. Po takim wyniku przyjdą oczekiwania, których nie było przed wyjazdem do Egiptu. To kolejne doświadczenie, z którym kadra będzie musiała sobie poradzić i musimy się tego spodziewać.

Gdyby Kamil Syprzak pojechał do Egiptu, Polacy zagraliby jeszcze lepiej?

Miejmy taką nadzieję. Mógłbym pomóc reprezentacji, namieszałbym w obronie rywali. Każdy, kto wchodzi na boisko, zawsze chce dać coś od siebie. Moje doświadczenie z reprezentacją jest już spore, jestem w niej 10 lat, i staram się przekazywać swoją wiedzę kolegom. Współpraca wygląda dobrze. Teraz pojawił się też element rywalizacji na różnych pozycjach, to bardzo wskazane dla rozwoju drużyny. Choćby na pozycji obrotowego z roku na rok widać postępy Maćka Gębali. Jest dostrzegany w Bundeslidze, to cieszy, rywalizacja to motor napędowy.

Teraz czekają nas mecze eliminacji mistrzostw Europy (ze Słowenią 9 marca, z Holandią 14 marca - przyp. red.). Jestem w stałym kontakcie ze sztabem, niedługo pojawią się powołania i mam nadzieję znaleźć się na liście. Tęsknię za grą w kadrze, mecze w barwach reprezentacji Polski to zawsze niesamowite wyróżnienie, każdy trening w garniturze kadrowym to wielka sprawa dla zawodnika i zawsze trzeba się zaprezentować z najlepszej strony, bo gramy dla swojego kraju.

Mundial w Egipcie rozbudził nadzieję na dobry występ w polsko-szwedzkich mistrzostwach świata za dwa lata. Myślicie o tym turnieju?

To właśnie presja, z którą będziemy musieli sobie radzić. To fajnie, że wymaga się od nas takich celów, bo gdyby nikt o tym nie myślał, to jaki byłby w tym sens? Jesteśmy świadomi swojej wartości, jakości, ale stawiając się w jednej linii z najlepszymi na świecie, jeszcze nam dużo brakuje. Ale ciągle się rozwijamy i jesteśmy na dobrej drodze. Turniej w 2023 roku to będzie dla nas ogromny test dojrzałości, który da wiele odpowiedzi i jasne, że jest już z tyłu głowy.

Przed wywiadem usłyszałem, że bardzo zainteresował się pan tematem zdrowego żywienia. Tak?

Prawda. To fajny wątek. Wszystko zaczęło się przed igrzyskami w Rio w 2016 roku, gdy kadrę objął Talant Dujshebaev. To on zlecił wszystkim zawodnikom badania na nietolerancję pokarmową. Dla mnie okazało się to świetną decyzją, bo od tego momentu mogę powiedzieć, że zacząłem odżywiać się i prowadzić jak profesjonalista. Uświadomiłem sobie wagę diety w życiu sportowca, co dziś jest oczywiste, pokazuje to choćby Robert Lewandowski.

Jak takie badania pomagają sportowcom, a jak mogłoby wpłynąć na życie zwykłego Kowalskiego?

Tu wcale nie chodzi o katowanie się ani specjalne wyrzeczenia. W wyniku testów otrzymałem około dziesięciu produktów, których nie powinienem jeść. To na przykład ryż, który wcześniej po treningach jadłem na potęgę. Odstawiłem te produkty i w zadziwiająco szybki sposób zacząłem dostrzegać zmiany. Przeciętny człowiek nie zastawia się, dlaczego po jedzeniu czuje się gorzej, musi iść do toalety etc. Można w ten sposób wyeliminować np. bóle brzucha czy nieświeży oddech. Każdy myśli po prostu, że trawienie działa i wszystko jest w porządku, a często trafił na produkt, który mu szkodzi. Dla sportowca bardzo ważne jest wiedzieć, czego ma nie jeść, nawet po to, żeby podczas meczu czuć się w pełni komfortowo.

W moim odczuciu pozwoliło mi to znaleźć wspólny język z organizmem. Wiem, co mi służy, a co przeszkadza. Nietolerancja pokarmowa to nie jest też alergia, bo to się czasem myli z racji na małą popularność. Nie chodzi też o to, by te produkty na zawsze wyrzucić z menu. Trzeba zrobić około roczną przerwę, a potem stopniowo wprowadzać je na nowo, obserwując reakcje organizmu. Teraz jest trend na dietę bezglutenową, ale często bez konsultacji z dietetykiem. Można sobie tak zrobić krzywdę, to niezbyt odpowiedzialne. To też nie jest tak, że dieta to klucz do wszystkiego. W mojej drużynie jest kilku zawodników, co dbają o siebie, ale są też tacy, co nie przykładają uwagi do tego, co jedzą, a ich poziom sportowy i tak jest na najwyższym poziomie. Ja się będę tego jednak trzymał, bo dużo mi to dało.

Nikt w polskim światku piłki ręcznej nie miał okazji grać z tyloma światowymi gwiazdami jak pan. Obgadajmy ich na koniec, dobra?

Okej, choć wszystkiego panu nie powiem.
Jaki jest Nikola Karabatić?

Łatwe. To profesjonalista w każdym calu i gracz, który zrobił na mnie największe wrażenie podczas całej kariery. Gościu, z którego każdy powinien brać przykład w sposobie zachowania się i na boisku, i poza nim. Bo choć zdobył w karierze wszystko, nie widać po nim, by odleciał. To zupełnie normalny facet. Teraz jest kontuzjowany i codziennie widzimy, że bardzo ciężko pracuje, by wrócić na parkiet i widać u niego chęć ponownej gry.

Mikkel Hansen?

Na początku myślałem, że będzie to zamknięty w sobie, typowo skandynawski typ i że komunikacja będzie z nim ciężka. Ale mamy mamy ze sobą świetny kontakt! Dlaczego? Nie wiem. Często wychodzimy gdzieś razem poza boiskiem. Wszyscy wiemy, że jego znakiem rozpoznawczym jest opaska na włosy. Młodzi zawodnicy w PSG czasem chcą go naśladować i podbierają mu te opaski przed treningiem.

Kirył Lazarov?

Profesor. Trener Xavi Pascual w Barcelonie miał zwyczaj, że zawodników na parkiet wpuszczał parami, ja wchodziłem zwykle właśnie z Kiryłem, więc dużo razem graliśmy. To człowiek, który życie czerpie garściami, bardzo dużo podróżuje, ale jest też bardzo rodzinny, poświęca swoim najbliższym dużo czasu. No i śmialiśmy się, że bramkę zdobędzie nawet z szatni. To jego unikatowa cecha, ma łatwość zdobywania bramek jak nikt inny.

A Luc Abalo rzuty podpiera także na treningu?

(śmiech) Aleście się do niego przyczepili! Jest niesamowicie skoczny i trzyma rzut do końca, ale, jeśli mamy być dokładni, znajdziemy jeszcze paru takich skrzydłowych. Sędziowie tego nie gwiżdżą, więc on to wykorzystuje. Myślę, że on sam nawet się nad tym nie zastanawia.

Obserwuj autora na Twitterze i czytaj jego pozostałe teksty
Czytaj także:
Nowa potęga w Danii?
Górnik wygrał ze Stalą Mielec

Źródło artykułu: