Marcin Górczyński: Epitafium dla MMTS-u Kwidzyn (komentarz)

Prawie 20 lat na polskim topie, dziesiątki znanych wychowanków i reprezentantów Polski... To wszystko już historia, MMTS Kwidzyn przestanie istnieć. I nawet postronnemu kibicowi aż zrobiło się smutno.

Marcin Górczyński
Marcin Górczyński
drużyna MMTS-u Kwidzyn WP SportoweFakty / Kuba Hajduk / Na zdjęciu: drużyna MMTS-u Kwidzyn
Odkąd kilkadziesiąt godzin temu, w poniedziałkowy wieczór 31 maja, MMTS Kwidzyn dokonał żywota, właściwie urywają się połączenia, a telefony grzeją się do czerwoności. Z kimkolwiek by nie rozmawiać, dominuje wielka smuta, żałość i rozczarowanie, że klub z taką historią odejdzie w niebyt za kilka dni. Jeszcze tylko dwa pożegnalne występy i finito. Ostatni zgasi światło.

Nie będę w tym miejscu pastwić się nad władzami klubu, wystarczy, że kibice od lat alarmowali, że MMTS zmierza do upadku. Ostatnie miesiące funkcjonowania, gdy ze sponsoringu wycofywali się kolejni ofiarodawcy i kurek zakręciło nawet miasto, chyba wystarczą za podsumowanie.

Nie jestem i nigdy nie byłem jakkolwiek związany z Kwidzynem, swoje opinie na temat funkcjonowania MMTS-u wypracowałem głównie na podstawie przekazów ustnych (a te, jak w zabawie w głuchy telefon, bywały mylące albo niepełne). Na zespół z Pomorza patrzyłem głównie przez pryzmat wyników i wiem - tak jak wiele osób ze środowiska, z którymi rozmawiałem przez ostatnie godziny - że najbardziej straciło nie samo rozkochane w dyscyplinie miasto, ale cała polska piłka ręczna.

ZOBACZ WIDEO: Czym jest "bańka" podczas Ligi Narodów? Wyjaśnia kierownik reprezentacji

MMTS to była historia - może zabrzmi górnolotnie - romantyczna. Kiedy w Kielcach i Płocku coraz śmielej spoglądali na zagraniczne gwiazdy, a w Puławach zaczęli płacić zawodnikom jak za zboże, to w Kwidzynie nie zeszli ze swojej ścieżki. Tam właściwie nigdy nie było gwiazd na skalę ligi. Scenariusz często taki sam. Żółtodziób, nieraz miejscowy, dorastał przez kilka lat, aż wyfruwał z klubu jako kadrowicz czy uznany ligowiec. Nie będzie przesadą jeśli napiszę, że w ostatniej dekadzie 1/3 zawodników Superligi przewinęła się przez kwidzyńską szatnię. Niektórzy, jak Maciej Mroczkowski i Michał Peret, daliby się pokroić za MMTS.

Sam świadomie - z racji wieku - nie pamiętam narodziny kwidzyńskiej historii, za to trudno zapomnieć wielkie boje, jakie MMTS z Robertem Orzechowskim, Michałem Adamuszkiem czy Patrykiem Romblem w roli zawodnika stoczył w ligowym półfinale z Wisłą. Mało kto na nich stawiał, a po pięciomeczowej batalii weszli do finału i otworzyli klubową gablotę. Potem ich następcy dołożyli jeszcze trzy brązowe krążki. Niewiele brakowało, by pojawiło się ich więcej. Chociażby drużynie z Patrykiem Romblem już jako trenerem trudno było nie kibicować, gdy stawiali czoła zbudowanym za potężne środki Azotom Puławy. W Kwidzynie nigdy się nie przelewało i pewnie dlatego klub przyciągał bezstronnych kibiców, szczególnie w bojach z tymi możnymi.

Najbardziej żal zawodników, którzy do końca wierzyli w szczęśliwy finał. Groźby upadku pojawiały się od co najmniej dwóch lat i zawsze udawało się wyjść na prostą. W tym roku - z różnych względów - niektóre ścieżki zupełnie się rozeszły, swoje zrobił też kryzys po pandemii, gdy dwa razy ogląda się wydawane złotówki.

Sprawa się rypła, MMTS-u już nie ma. Zawodnicy zaraz rozjadą się po Polsce, kilku z nich może spać spokojnie. Opadnie kurz, zostaną tylko wspomnienia i gablota z pucharami. Jak na epitafium wyszło przydługo, ale to tylko namiastka wspaniałej historii klubu z małego miasta, który jakkolwiek by nie patrzeć, wpłynął na losy polskiej piłki ręcznej.

ZOBACZ:
Dwa pożegnania w Płocku
Były reprezentant w Kaliszu?

Czy wierzysz, że w Kwidzynie odbuduje się piłka ręczna?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×