Pechowy początek igrzysk dla polskich skoczków. Żaden z pięciu Polaków nie może być zadowolony

WP SportoweFakty / Na zdjęciu: polscy skoczkowie tuż po olimpijskim konkursie w Pjongczang na normalnej skoczni
WP SportoweFakty / Na zdjęciu: polscy skoczkowie tuż po olimpijskim konkursie w Pjongczang na normalnej skoczni

Pierwsze dni igrzysk olimpijskich w Pjongczangu dla pięciu polskich skoczków były wyjątkowo pechowe. Kamil Stoch, Stefan Hula, Dawid Kubacki, Maciej Kot i Piotr Żyła na razie nie mogą być zadowoleni. Każdy z innych powodów.

Kamil Stoch

Kamil Stoch do Pjogczangu przyjechał jako podwójny mistrz olimpijski - ze skoczni normalnej i skoczni dużej. Po pierwszej serii sobotniego konkursu zajmował drugie miejsce i miał wielkie szanse zakończyć zawody ze złotym lub srebrnym medalem.

Warunki atmosferyczne nie sprzyjały rozgrywaniu sobotniego konkursu. Wiatr, niska temperatura, a przede wszystkim zmienność - to wszystko sprawiło, że trwał on o wiele za długo, zakończył się po północy miejscowego czasu.

Ostatecznie Stoch w loteryjnym konkursie był czwarty. Tuż za podium. - Mogę oddawać lepsze skoki, bardziej trafione w koniec progu, ale tak bywa, co zrobię? Jestem rozczarowany, bardzo mi żal. Zabrakło dosłownie odrobinkę, ale też mam świadomość, że świat się nie kończy, a przed nami są jeszcze dwa konkursy. To, co się stało, to już historia, której nie zmienię - powiedział tuż po zawodach.

- Bywały już takie konkursy, to nie jest pierwszy i ostatni, który tak się kończy. Zabrakło niewiele, trochę pecha i może błędów. Będziemy wszystko analizować, co możemy poprawić i zrobić lepiej. To już jest historia i musimy patrzeć na to, co będzie dalej - zakończył Stoch.

Stefan Hula

Stefan Hula to zdecydowanie największy przegrany konkursu na skoczni normalnej. Po pierwszej serii konkursu i świetnym skoku na 111 metrów zajmował pozycję lidera i miał kilka punków przewagi nad drugim w stawce Kamilem Stochem.

Mimo że zawody były mocno loteryjne, to po drugim skoku wszystkim na dole skoczni wydawało się, że Hula właśnie zdobył medal. Przeliczniki punktowe za wiatr sprawiły, że znalazł się jednak dopiero na piątym miejscu. Dla wszystkich było to ogromnym zaskoczeniem. - Byłem pewny, że jest srebro. Nie wiem, jak to się stało, bo uważam, że Stefan nie miał takich warunków, jak mu policzono punkty - ocenił Kamil Stoch.

- Ja też myślałem, że zdobył medal - przyznał Adam Małysz. - Jak zobaczyłem punkty, które ma odjęte za wiatr, to byłem w szoku. To wszystko jest bardzo krzywdzące. Czekasz cztery lata na konkurs olimpijski, a potem wydarza się coś takiego. Komu, jak komu, ale Stefanowi ten medal należał się szczególnie. Za jego wytrwałość i walkę do samego końca.

Choć dla Stefana Huli była to życiowa szansa, żeby zostać mistrzem albo medalistą olimpijskim, do całej sytuacji starał się podejść ze spokojem. - Gdzieś w środku jest złość, ale z drugiej strony po co się złościć? Tylko bardziej bym sobie szkodził. Akceptuję to, co się stało. Będę walczyć dalej - zapowiedział. Adam Małysz nie ma wątpliwości, że sobotni konkurs długo jeszcze będzie się ciągnął za polskimi skoczkami.

- Nawet jak stąd wyjadą i zdobędą medale na innej imprezie, to ten konkurs będzie się za nimi ciągnął. Może Kamil i Stefan nie dali tego po sobie poznać, bo odebrali to trochę lepiej niż np. Dawid Kubacki, ale w sercu na pewno bardzo trudno było im to przyjąć - stwierdził.

ZOBACZ WIDEO: Przemysław Babiarz: Sobotni konkurs był jak zimne piekło. Jestem pełen szacunku i współczucia dla skoczków



Dawid Kubacki

Jeszcze w czwartek Dawid Kubacki bardzo pozytywnie oceniał skocznię w Pjongczangu. W kwalifikacjach zajął trzecie miejsce i dwa dni później chciał powalczyć o medal.

- Skocznia jest całkiem w porządku. Nie ma czegoś takiego, żebym jej nie lubił. Nie przypominam sobie drugiej, która byłaby identyczna. Sama skocznia nie ma wad. Wady są takie, że czasami wieje i jest zimno - podkreślił. - Przy takim mrozie trzeba się pilnować i trzymać ciepło. Ale mamy na to swoje sposoby.

Niestety, w pierwszej serii konkursowej trafił na najgorsze warunki pogodowe spośród wszystkich zawodników. Uzyskał odległość 88 metrów, zajął 35. miejsce i zakończył udział w konkursie.

Był totalnie rozwścieczony, machał rękami i głośno krzyczał. - Dawid podszedł do tego bardzo emocjonalnie. On naprawdę bardzo dobrze skakał na treningach. Po swoim skoku był bardzo wkurzony. Pytał, jak można skakać w takich warunkach. Wchodząc na belkę miał dużo gorsze warunki od pozostałych zawodników. Dziwiliśmy się, że w ogóle dostał zielone światło - przyznał Adam Małysz.

- Ciężko było go pocieszać. Parę razy próbowałem, ale wiem, że w takich sytuacjach do zawodnika nic nie dociera. Sam musi to przełknąć i na spokojnie porozmyślać - dodał.

Zdenerwowanie Kubackiego doskonale rozumie Maciej Kot. - Dawid miał najgorsze warunki ze wszystkich zawodników. Potwierdzają to punkty i trenerzy. Nie miał szans, jechał z niższej belki. Wiatr na całej długości w plecy, na samym dole był pod narty. Nie miał szans na walkę - ocenił.

Maciej Kot

Dla Macieja Kota, który przed rokiem w Pjongczangu wygrał tzw. próbę przedolimpijską, sobotni konkurs również okazał się pechowy. - Każdy sportowiec trenuje po to, żeby w tej najważniejszej chwili rywalizować w równych warunkach i chciałby, żeby to poziom sportowy decydował o medalach, a nie wiatr. Jest to dość smutne dla zawodników - przyznał Maciej Kot, który doświadczył długiego oczekiwania na swoją próbę.

- Schodząc drugi raz z belki, czułem się trochę jak himalaista, który powoli zamarza. Nie było łatwo przetrwać, kiedy ruszyłem z belki, czułem, że nie mam czucia w nogach, to nie była łatwa sytuacja - opowiadał.

Ostatecznie Kot zajął 19. miejsce. Teraz, żeby wystartować w dwóch kolejnych konkursach, będzie musiał udowodnić swoją wartość podczas środowych i czwartkowych treningów, a przede wszystkim wygrać rywalizację ze swoim przyjacielem Piotrem Żyłą.

Piotr Żyła

Piotr Żyła nie wspominał dobrze poprzednich igrzysk olimpijskich w Soczi. W pierwszej serii konkursu drużynowego skoczył zdecydowanie krócej niż Kamil Stoch, Maciej Kot i Jan Ziobro, a Polska zajęła czwarte miejsce - za Niemcami, Austrią i Japonią.

- Wiadomo, że starałem się skakać jak najlepiej. Zepsułem jednak skok w pierwszej serii i trochę się tym podłamałem. A potem przyjechałem do Wisły i kiedy wychodziłem na ulicę, ludzie mi docinali. "Coś ty tam narobił? To ja bym lepiej skoczył!". Po igrzyskach miałem taki okres, że wolałem siedzieć w domu niż wychodzić gdziekolwiek. To była dla mnie trudna sytuacja, która zmieniła mnie i nauczyła życia - mówił Piotr Żyła w naszym programie "Sektor Gości".

Jadąc do Pjongczangu Żyła liczył, że będzie miał okazję się zrewanżować. Podczas ostatnich zawodów Pucharu Świata przed igrzyskami, w Willingen, zajął wysokie trzecie miejsce. W trakcie pierwszych treningów w Korei Południowej zaprezentował się jednak najsłabiej i w efekcie stracił miejsce w drużynie.

- Wybaczcie panowie, ale dzisiaj nie mam ochoty rozmawiać - powiedział w ubiegłą środę do dziennikarzy, wiedząc, że nie wystartuje w sobotnim konkursie olimpijskim na skoczni normalnej. Tak się faktycznie stało. Trener Stefan Horngacher nie miał wyjścia i pominął go, wybierając czterech skoczków do udziału w kwalifikacjach.

Wiele wskazuje jednak na to, że Żyła wystartuje w konkursie na dużej skoczni. Żeby tak się stało, podczas treningów musi jednak wygrać rywalizację z Maciejem Kotem. Pozostali skoczkowie wydają się być pewni w kontekście kolejnych konkursów.

- Piotrek miał problem ze znalezieniem właściwej pozycji dojazdowej, przez co jego prędkość na rozbiegu była bardzo wolna. Myślę jednak, że jest gotowy na dużą skocznię, pomoże nam i może pokazać tak dobre skoki jak ostatnio w Willingen - przyznał trener Stefan Horngacher.

Michał Bugno  z Pjongczangu

Autor na Twitterze:
Źródło artykułu: