Złoto i brąz. To wystarczy, aby igrzyska olimpijskie w Pjongczangu były dla reprezentacji Polski trzecimi najbardziej udanymi w historii. Atmosfera wokół sportów zimowych jest nad Wisłą jednak grobowa, a liczba mniej udanych startów Biało-Czerwonych w Korei Południowej jest imponująca.
Niestety, należy się przyzwyczaić do myśli, że za cztery lata w Pekinie taki dorobek medalowy Polaków będzie trzeba traktować w kategorii sukcesu.
Sytuacja jest bowiem taka, że polscy sportowcy nie mieli prawa zdobyć w Pjongczangu więcej krążków. Może poza konkursem skoków na normalnej skoczni, gdzie duży wpływ na wyniki miał wiatr i mniej szczęścia spowodowało, że dwóch naszych zawodników skończyło tuż za podium.
Czy jednak możemy być rozczarowani, że nie udało się nam zdobyć medalu w łyżwiarstwie szybkim? Po trzech miejscach na podium w Soczi mniej zorientowani w realiach kibice mogli pomyśleć, że jesteśmy w tej dyscyplinie potęgą. Nie jesteśmy teraz, nie byliśmy i 2014 roku. Wówczas doszło niewytłumaczalnego wykwitu zdolności w tym samym czasie, co zdarza się być może raz w historii.
Jeśli pierwszy kryty tor w Polsce powstaje dopiero na kilka miesięcy przed igrzyskami a i tak naszym reprezentantom nie jest dane na nim trenować, jeśli przez cały sezon nie stajemy na podium Pucharu Świata, jeśli nasi najlepsi łyżwiarze muszą walczyć przede wszystkim z kontuzjami, to brak medalu w Pjongczangu nie powinien być dla nas rozczarowujący.
Podobnie było w biathlonie, narciarstwie alpejskim, saneczkarstwie... Sytuacja w polskich sportach zimowych jest taka, że każde miejsce w czołowej "30" czy "20" musi być traktowane jako przyzwoite. Dlaczego?
Sport zimowy w Polsce trapią ogromne problemy. Brakuje infrastruktury, obiektów, tras biegowych, pieniędzy a co chyba najważniejsze, jest coraz mniej młodych ludzi, chętnych na uprawianie sportu. Tyczy się to także skoków narciarskich, będących w ostatnich latach naszą wizytówką.
W ostatnich mistrzostwach Polski seniorów wystartowało zaledwie 32 skoczków, co powinno zaalarmować najważniejsze osoby w Polskim Związku Narciarskim. Podobnie jak słowa trenerów, narzekających nie tylko na brak pieniędzy i zły stan skoczni, ale przede wszystkim coraz mniejszą liczbę dzieci zgłaszających się na treningi. Jak więc mamy się doczekać następców Kamila Stocha? Skoro tak wygląda sytuacja na zapleczu dyscypliny, w której zdobywamy dwa medale olimpijskie, to co musi się dziać w innych?
W niedzielę swój ostatni występ na igrzyskach olimpijskich zanotowała Justyna Kowalczyk, która przez ponad dekadę odniosła niewyobrażalną liczbę sukcesów. Jak jednak doszło do tego, że nie wykorzystano jej osoby by poprawić sytuację w polskich biegach narciarskich? Po dziesięciu latach zawodnicy wciąż nie mogą się doczekać choćby trasy nartorolkowej, a po zakończeniu kariery przez biegaczkę z Kasiny Wielkiej ten sport czeka w naszym kraju ogromny kryzys.
Sukcesy i olimpijskie medale Kowalczyk, Bródki czy wcześniej Tomasza Sikory nie były efektem długofalowego szkolenia, tylko rozkwitu ich indywidualnego talentu. Jeśli to się nie zmieni, kondycja polskiego sportu zimowego się nie poprawi a starcia takie jak Weroniki Nowakowskiej z internautami będą się powtarzać, frustrując wszystkich wokół.
Minister sportu Witold Bańka przekonuje, że resort nie narzeka na brak pieniędzy i ma pomysły na promowanie sportu wyczynowego wśród najmłodszych. Były sportowiec już udowodnił, m.in. takimi akcjami jak team100, że w przeciwieństwie do innych polityków, w jego przypadku nie kończy się tylko na obietnicach. Decyzje trzeba podjąć szybko, bo czas działa na naszą niekorzyść.
Nawet jeśli wkrótce zostaną wprowadzone nowe rozwiązania, ich efekty nie przyjdą natychmiast, a na pewno nie przed kolejnymi igrzyskami w Pekinie. Dwa medale w stolicy Chin nie będą dla polskiego sportu złym wynikiem. Wręcz przeciwnie. Tym bardziej, że Kamil Stoch będzie miał wtedy 34 lata. Adam Małysz zakończył karierę będąc rok młodszy.
ZOBACZ WIDEO Talent na miarę Adama Małysza zmarnowany? "Nagle facet zniknął"