Colin McRae stał się idolem dla kibiców, którzy interesowali się WRC pod koniec XX wieku. Młodsze pokolenie miało też okazję zapoznać się z grą komputerową sygnowaną jego nazwiskiem. W jednej z edycji głosu w niej udzielił nawet Krzysztof Hołowczyc.
McRae debiutował w rajdach na terenie Szkocji w roku 1986, potem przyszły starty w Wielkiej Brytanii - dwukrotnie zostawał mistrzem kraju. Aż w końcu w sezonie 1995 sięgnął po tytuł mistrzowski w WRC. Dokonał tego z ekipą Subaru. Był wtedy najmłodszym triumfatorem w historii Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Świata. Miał ledwie 27 lat i 78 dni.
Później reprezentował też barwy Forda i Citroena. W barwach francuskiej ekipy zanotował ostatni występ w WRC, gdy w sezonie 2006 w Rajdzie Turcji zastąpił kontuzjowanego Sebastiena Loeba. Szkot nie dojechał jednak do mety z powodu awarii w swojej rajdówce. Miał też krótki epizod w Rajdzie Dakar - wystąpił w dwóch edycjach (2004-2005).
W tamtym okresie Subaru, dla wielu jedna z legendarnych marek kojarzących się głównie z rajdami, borykało się ze sporymi problemami. Wprawdzie Petter Solberg zdobył dla Japończyków tytuł w 2003 roku, ale od niemal dwóch lat Subaru nie potrafiło wygrać rajdu w WRC. W ten sposób powstał szatański plan, aby namówić McRae do ponownej współpracy.
- W roku 2007 mieliśmy długie dyskusje na temat tego, jak zorganizować zespół na kolejny sezon. W tamtym okresie często widywałem się z Colinem. Nawet któregoś dnia zabrał mnie helikopterem do Goodwood. Lecieliśmy i rozmawialiśmy o przyszłość - wspominał na łamach "Motorsport News" David Richards, prezes firmy Prodrive, która odpowiadała za przygotowanie samochodów Subaru do rajdów.
McRae miał nie tylko testować rajdówkę Subaru, miał też w planach kolejne występy w rajdach. To miało być jego ostatnie podejście do WRC. Miał 39 lat i czuł się na siłach, aby rzucić wyzwanie rządzącemu wtedy w rajdach Loebowi. Wstępnie zaplanowano nawet testy szkockiego kierowcy. Miał on usiąść za kierownicą japońskiego samochodu 22 września 2007 roku...
Los chciał jednak inaczej. 15 września 2007 roku Szkot zginął w katastrofie pilotowanego przez siebie śmigłowca w okolicach szkockiego Lanark. Razem z nim na pokładzie znajdowali się 5-letni syn Johny Gavin, jego kolega 6-letni Ben Porcelli oraz przyjaciel szkockiego kierowcy - Graeme Duncan. Wszyscy ponieśli śmierć na miejscu. Maszyna rozbiła się wśród drzew i doszczętnie spłonęła. Ciała ofiar były tak zniszczone, że trudno było je zidentyfikować.
Szkot pozostawił po sobie ogromną pustkę. Jego śmierć opłakiwały tysiące fanów rajdów samochodowych na całym świecie. W żałobie znalazła się też ekipa Subaru. Japończycy mieli ambitne plany. Były mistrz świata miał być dla nich ratunkiem, a przyszło im po sezonie 2008 opuścić WRC. Od tego momentu nie oglądaliśmy już fabrycznego zespołu w WRC, choć legenda marki jest nadal żywa i wielu fanów z entuzjazmem przyjęłoby powrót modelu Impreza na trasy rajdowych mistrzostw świata.
- Colin McRae znowu w Subaru? Jego ostatni wielki atak? Kto wie jaki byłby ciąg dalszy, ale niestety nigdy się nie dowiemy jak potoczyłaby się ta historia - komentował Richards informacje o możliwym powrocie legendy WRC.
W obecnych realiach trudno, aby któryś z kierowców nawiązał do legendy McRae. Ważniejsze jest unikanie błędów i dojeżdżanie do mety, aniżeli jazda na całkowitej krawędzi. Nie oznacza to, że obecnie Sebastien Ogier czy Thierry Neuville nie ryzykują. Owszem, robią to. Tyle, że nie ma już w nich tego elementu wariactwa, jaki można było dostrzec u McRae. Dlatego Szkot tak bardzo zaskarbił sobie sympatię fanów.
- Colin zyskał popularność, bo my byliśmy młodym zespołem i ewoluowaliśmy razem z nim. Większość doświadczonych i profesjonalnych ekip nie tolerowałaby jego zachowania, jego wypadków, jego błędów. Czasem jego zachowanie było niewłaściwe, nawet jak na tamte czasy. Te rzeczy czyniły go jednak popularnym. Wystarczy popatrzeć na F1. Tak samo jest z Kimim Raikkonenem. Ludzie kochają taki typ charakteru - podsumował Richards.