Od tragicznego zdarzenia minęło już 30 lat. Albert Llovera musiał zrezygnować z kariery narciarza, jednak nie zrezygnował z marzeń. Za niewiele ponad miesiąc wystartuje w swoim czwartym Rajdzie Dakar, najtrudniejszym rajdzie świata. - Zamiast po stokach, teraz szusuję po wydmach i piaskach pustyni - mówi Andorczyk, który pomimo osobistego dramatu nigdy nie przestał być optymistą.
W pełnoletność na wózku
Młody Albert Llovera praktycznie każdą wolną chwilę spędzał na nartach. Zaczął startować w zawodach i szybko okazało się, że ma talent. W wieku 17 lat spełnił swoje marzenia, pojechał na olimpiadę do Sarajewa, zostając najmłodszym uczestnikiem zimowych igrzysk olimpijskich w historii. Rok później wrócił do Sarajewa, aby wystartować w Pucharze Europy. Z ówczesnej Jugosławii wrócił na wózku inwalidzkim.
- Zjeżdżałem z prędkością 100 km/h, kiedy wpadłem na sędziego. To było potężne uderzenie. Wśród wielu rzeczy, które złamałem był też kręgosłup. Od tamtego zdarzenia nie mam czucia od pasa w dół. Nie pamiętam już dobrze tamtej sytuacji, pamiętam tylko, jak lekarze powiedzieli mi w windzie, że już nie będę chodził - wspomina Llovera.
Chłopakowi, który właśnie wkraczał w pełnoletność cały świat zawalił się w jednej chwili. Llovera jednak nie rozpaczał, nikogo nie obwiniał za to, co się stało, nie zrezygnował ze sportu. Zaraz po wyjściu ze szpitala postanowił spróbować sił motorsporcie.
Dwa lata po wypadku zdobył swój pierwszy tytuł. Startując na quadach został mistrzem Andory. Kiedy przesiadł się za kierownicę auta, zaczął wygrywać w mniejszych rajdach samochodowych. W 2001 roku jego wytrwałość, potencjał i sukcesy dostrzegł Fiat. Umowa sponsorska z Włochami pozwoliła mu wskoczyć na wyższy poziom. Starty niepełnosprawnego zawodnika w Rajdowych Mistrzostwach Świata Juniorów były wielką sprawą.
Llovera szukał kolejnych wyzwań. Kiedy wpadł na pomysł startu w Rajdzie Dakar, nikt nie wziął tego na serio. W sportach motorowych nie ma większego wyzwania od startu w Dakarze. Dwa tygodnie nieustannej jazdy w ekstremalnych warunkach to często wysiłek ponad siły pełnosprawnego sportowca, a co dopiero dla kierowcy sparaliżowanego od pasa w dół. Llovera jednak i tym razem postawił na swoim.
Szusowanie po wydmach
Na pytanie, czy nie boi się rajdu, w którym śmierć zawodnika nie jest czymś nadzwyczajnym, odpowiedział: "Czuję respekt, ale nie strach. Szusowanie po wydmach i piasku w moim samochodzie to niesamowite uczucie".
Na Dakarze zadebiutował w 2011 roku. Celem było osiągnięcie mety. Wytrzymał do szóstego dnia rywalizacji, ale to go nie zniechęciło. Trzy lata później podjął kolejną próbę. Tym razem dojechał do 11. etapu. Sukces przyszedł na Dakarze 2015.
Lloverze postanowił pomóc dwukrotny zwycięzca Dakaru Nasser Al Attiyah. Dzięki finansowemu wsparciu katarskiego milionera mógł zasiąść za kierownicą specjalnie przystosowanego Buggy. Na trasie Llovera przeszedł dakarową szkołę życia, do mety dotarł obolały, z sinikami na całym ciele. Spędzając dziesiątki godzin w samochodzie nabawił się wrzodów. Jak sam później wspominał, ból przeminął, kiedy uniósł ręce na rampie w Buenos Aires.
49-latek zrealizował cel. Poskromił najtrudniejszy rajd świata, po raz kolejny udowodnił, że nie ma rzeczy niemożliwych. Bohater Dakaru nie byłby jednak sobą, gdyby po sukcesie nie zawiesił poprzeczki jeszcze wyżej. Już za niewiele ponad miesiąc znów stawi się w Ameryce Południowej, ale tym razem pojedzie ciężarówką. Start w wadze ciężkiej Dakaru to zupełnie inna jazda niż w przypadku samochodów. Wymagająca innego podejścia od kierowcy, zmienionej techniki i często większej siły fizycznej. - Kiedy człowiek tylko chce, może wszystko. Moim ograniczeniem jest paraliż, ale ja nie mam granic - powiedział Llovera.