Kuba Przygoński: Nie jestem samobójcą
Jedyny polski kierowca samochodu w Rajdzie Dakar opowiada nam o tym, jak zmieniło się jego podejście do startu w najtrudniejszym rajdzie świata po urodzeniu córeczki, jak wygląda Sylwester na Dakarze i otwarcie mówi o szansach na podium.
WP SportoweFakty: Sylwester i powitanie Nowego Roku to chyba mało zabawowy czas dla uczestników Rajdu Dakar?
Jakub Przygoński : Zdecydowanie, to raczej czas na ostatnie chwile spokoju i odpoczynku, wyciszenie, no i zbieranie sił przed ciężkimi dwoma tygodniami. W sumie już po raz ósmy zaczynam nowy rok z dala od domu, ale nigdy nie miałem z tym problemów, bo Sylwester nie jest dla mnie jakimś wyjątkowym dniem, jakoś nigdy go szczególnie nie celebrowałem. W ostatnich latach właściwie przechodził tak, jak każdy inny dzień, a bardzo często o północy po prostu już spałem. To normalne tuż po przyjeździe do Ameryki Południowej, przez przesunięcie strefy czasowej o pięć godzin. Tylko raz mi się zdarzyło, że z kolegami wyszliśmy na miasto, dokładniej w Buenos Aires, żeby zobaczyć, jak Argentyńczycy witają Nowy Rok. Było ciekawie, ale wtedy Rajd Dakar rozpoczynał się 5 stycznia, a tym razem już 2 stycznia, więc jest raczej skupienie przed startem.
Czy tym razem nie było trudniej spakować się i ruszyć na Rajd Dakar, zostawiając rodzinę w domu?
- Myślę, że nie, choć wiadomo, że cały czas myśli krążą wokół domu i dziewczyn, bardziej niż poprzednio, ale jestem kierowcą i już czuję adrenalinę. Mam świadomość, że zaraz po Dakarze wsiadam w samolot i wracam do nich, więc nie mam z tym problemu.
A czy pojawienie się córki nie rodzi większej presji odnośnie bezpieczeństwa?
- Wiadomo, że każdy uczestnik Rajdu Dakar chce wrócić do domu w jednym kawałku, jak najmniej poobijany. Te myśli gdzieś tam w głowie się zawsze pojawiają, ale nie mogą przeważać. Jakkolwiek przede mną jeden z najtrudniejszych rajdów na świecie, to jednak nie należę, tak jak i nikt ze startujących, do samobójców. Owszem ścigamy się, chcemy być pierwsi na mecie, musimy podejmować ryzyko, ale nie za cenę zdrowia czy życia.
Po raz drugi wystartuje pan w samochodzie, co jest jednak chyba o wiele bezpieczniejsze niż samotna jazda przez pustynię na motorze?
- Zdecydowanie, bo nie na darmo mówi się, że motocykl nie wybacza błędów. Jadąc na nim, podejmowałem większe ryzyko, bo wystarczyło złe obliczenie odległości przy skoku, czy jakikolwiek mały błąd i można było wylądować na ziemi i przy tym mocno się poobijać.
Jak kiedyś w Abu Zabi?
- Tak, przed dwoma laty faktycznie było niebezpiecznie i dość poważnie, bo złamałem kilka kręgów lędźwiowych w wyniku upadku z motoru. Po prostu źle obliczyłem odległość przy zeskoku z wysokiej wydmy. Potem był helikopter, którym poleciałem do szpitala, diagnoza lekarzy, którzy szybko stwierdzili, że nie zagraża mi kalectwo. No i pięć miesięcy intensywnej rehabilitacji, żeby jak najszybciej wrócić do motosportu. No i udało się, nawet wystartowałem znów w Abu Zabi, choć już wtedy jako kierowca w samochodzie, no i byłem piąty na mecie.
]ZOBACZ WIDEO Sylwester na Dakarze? "Dokręcamy i poprawiamy" (źródło: TVP SA)- Pewnie po części tak, ale chyba dojrzałem też w jakiś sposób po prostu do takiej zmiany. Na pewno rodzina odetchnęła wtedy z ulgą, bo jednak motocyklistę przed większymi obrażeniami chroni tylko kask na głowie. A teraz w samochodzie mam większy komfort, jeśli chodzi o bezpieczeństwo, bo jestem otoczony metalową klatką, która chroni nie tylko mnie, ale i pilota w razie wypadku. Nie ma dwóch zdań, że Justyna jest spokojniejsza, choć w sumie nigdy nie było między nami sporów albo kłótni co do mojej pracy. W końcu przyjęła moje oświadczyny, choć od początku wiedziała, że ściganie w rajdach terenowych jest istotną częścią mojego życia. To jest moja praca.
Drugi Rajd Dakar za kierownicą samochodu. Jakie oczekiwania?
- Wiadomo, że w sporcie liczy się zwycięstwo, szczególnie w motosporcie, ale to jeszcze nie ten etap, żebym myślał o wygranej w Dakarze. Na pewno sukcesem byłoby miejsce w pierwszej piątce, bo w stawce jest wielu bardzo dobrych kierowców. Ale też niczego nie da się wykluczyć, nawet miejsca na podium, bo przecież na trasie sporo się może zdarzyć, awarie, pomylenie trasy, więc sytuacja w stawce się może naprawdę dynamicznie rozwijać. Tym bardziej, że przez cztery dni będziemy się ścigać w zupełnie nowych terenach wysokogórskich w Boliwii, więc może być trochę niespodzianek. To jeden z najtrudniejszych rajdów na świecie, więc do odniesienia sukcesu, musi się zgrać wiele elementów: umiejętności kierowcy, doświadczenie i nieomylność pilota, a tu liczę bardzo na ogromne doświadczenie Belga Toma Colsoula, no i - tu należałoby pewnie odpukać - bezawaryjność auta.
Dyrektor Dakaru, Marc Coma, trochę chyba w tym roku podniósł poprzeczkę, zmieniając regulamin rajdu w kwestii nawigacji?
- Zgadza się, pewnie dlatego, że sam kilkakrotnie wygrywając Dakar w rywalizacji motocyklistów, udowodnił, że jest mistrzem orientacji w terenie. Na pewno tym razem czeka nas trochę więcej pracy niż poprzednio, szczególnie mojego pilota. Właściwe rozpoznanie terenu jest bardzo istotne w takim rajdzie, bo można jechać bez większych defektów i bardzo szybko, ale jeśli się pomyli trasę i trzeba zawracać, potem szukać właściwej drogi, to zaczyna się dużo tracić do lidera i rywali jadących tuż przed nami, a tę ciężko jest później nadrobić, szczególnie jeśli się poważnie myśli o wysokiej pozycji na mecie.
To chyba dość spore pole do spięć czy kłótni na linii kierowca-pilot?
- Wiadomo, że kiedy jest dużo adrenaliny, walka o realną stawkę to bywa nerwowo i zdarzają się ciężkie chwile. Jednak Tom jest w naszym duecie tą osobą, która lepiej ode mnie zna trasę, nasze położenie, bo to on na bieżąco sprawdza wszystko i koryguje. Jesteśmy tylko ludźmi i każdemu z nas zdarzają się błędy, więc trzeba po prostu zapanować nad emocjami i nie wypominać sobie ich nawzajem. Zresztą, jeśli ja popełnię w trakcie jazdy jakiś błąd, to Tom też przymyka na to oko. Pamiętajmy, że pilot w moje ręce oddaje swoje bezpieczeństwo i zaufanie, że dowiozę nas całych i zdrowych do mety, no i na przyzwoitej pozycji w klasyfikacji generalnej. Jeśli nawet jest ciężko i nerwowo, nie mają sensu pretensje i złośliwości, lepiej się wtedy skupić i współpracować przy nadrobieniu straty, niż skakać sobie do oczu.
No tak, bo jadąc "na ślepo", albo z milczącym pilotem, można mieć kłopoty z ukończeniem rywalizacji.
- Zdecydowanie, tak samo jak nie byłoby mądre wysiąść wtedy z auta i ogłosić, że dalej nie jadę. Tym bardziej, że Rajd Dakar to jest wielkie wyzwanie, a każdy, kto dotrze do mety i to nawet na ostatniej pozycji, zasługuje na uznanie i szczere gratulacje.