Carlos Sainz wygrał zeszłoroczny Rajd Dakar, ale przed kolejną edycją miał sporo obaw. Hiszpan dostał bowiem do dyspozycji nowe Mini w wersji buggy, które nie odbyło zbyt dużej liczby testów. Już na 3. etapie marzenia 56-latka o kolejnym triumfie w Dakarze dobiegły końca, bo niemal urwał on lewe koło w swoim pojeździe.
Były mistrz świata WRC po wypadku ma pretensje do organizatorów. - Jestem rozczarowany. Nie spodziewałem się takich problemów. Mieliśmy dobre tempo, nawet nie atakowaliśmy za mocno. Wpadliśmy w dziurę, która powinna być zaznaczona w książce nawigacyjnej. Gdybyśmy pojechali kolejny raz ten odcinek, to znów byśmy wpadli w to miejsce - powiedział Sainz.
Hiszpan podkreśla, że nie dało się uniknąć sytuacji do jakiej doszło w środę. - Książka nawigacyjna w tym roku to jakaś tragedia. Nic jednak z tym nie zrobimy - dodał.
Problemy z zepsutym zawieszeniem zatrzymały Sainza na trasie trzeciego etapu na ponad trzy godziny. W efekcie spadł on na 36. miejsce w klasyfikacji generalnej rajdu. Dalszą jazdę w imprezie Hiszpanowi może utrudniać kontuzja szyi, której nabawił się wskutek wypadku.
- Zobaczymy jak będzie z moją szyją. Doskwiera mi ból i to był problem przez cały dzień. Zobaczymy jak będę się czuć następnego dnia i jak ułoży się kolejny etap - podsumował Sainz.
Sainz nie był jedynym kierowcą, który w środę miał problemy na trasie Dakaru. Ponad cztery godziny stracił Giniel de Villiers. Kierowca Toyoty trafił w duży kamień. Wskutek tego zdarzenia uszkodził silnik w swoim samochodzie. Gdyby reprezentant RPA przejeżdżał ten fragment nieco szybciej, najpewniej ominąłby feralny kamień. - Nie mieliśmy po prostu szczęścia - przyznał de Villiers.
ZOBACZ WIDEO "Prosto z Rajdu Dakar". Przygoński robi progres. "Wysoko stawia sobie poprzeczkę"