Biją rekordy w piątkach i uściskach. Kołosińska i Brzostek razem czują się świetnie

Wszyscy się śmieją, dziwią i myślą, że kłamią, gdy Kinga i Monika mówią, że po siedmiu latach wspólnych startów nadal czują się ze sobą świetnie. A one wciąż grają razem i nie zamierzają się rozstawać.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
PAP/EPA

Kinga Kołosińska i Monika Brzostek mówią, że znają się w zasadzie "od zawsze". W ich przypadku "zawsze" oznacza ponad dekadę. Ich historia zaczęła się tuż przed mistrzostwami świata juniorek w Blackpool w 2009 roku. - Wtedy znałyśmy się już od jakichś trzech lat, ale zespół stworzyłyśmy dopiero przed tym turniejem. Trenowałyśmy w czwórkę, my byłyśmy w tej grupie najmłodsze i jako jedyne mogłyśmy jechać na zawody do Anglii.

Przez siedem lat wspólnych startów "plażowiczki" zanotowały kilka świetnych wyników. Zdobyły brązowy medal mistrzostw Europy, zajęły 2. miejsce w World Tourze w Rio de Janeiro, no i awansowały na igrzyska olimpijskie. Teraz mają swój czas.

- Od początku dobrze się nam ze sobą rozmawiało - przyznają obie. I dodają, że szybko pojawiła się między nimi chemia. Po spędzonych razem latach rozumieją się bez słów. - Jak chcemy, to gadamy. Jak nie mamy na to ochoty, jedna z nas zakłada słuchawki i włącza muzykę czy film - mówi Monika. - Choć od tylu lat ciągle jesteśmy razem, trudno nam znaleźć jakieś rzeczy, które nam w sobie wzajemnie przeszkadzają. Ostatnio miałyśmy nawet takie ćwiczenie, żeby wskazać coś takiego i wyglądało to śmiesznie, bo nie byłyśmy w stanie niczego znaleźć - dodaje Kinga.

Mają za to wspólne zachowania, które dziwią innych. Choćby przytulanie się i przybijanie piątek po każdej akcji. - Ostatnio chłopaki liczyli, ile razy to robimy i wyszły im trzy przytulenia i czternaście piątek po jednym punkcie. Pod tym względem jesteśmy chyba rekordzistkami świata.

ZOBACZ WIDEO Oskar Kaczmarczyk przedstawia reprezentację Rosji
Zabawne sytuacje zdarzają im się nie tylko na boisku. - Opowiedz historię z twoją ręką - zaczyna Kinga. Monika już nie wytrzymuje ze śmiechu. Jej partnerka z trudem się powstrzymuje, ale kontynuuje opowieść. - W nocy zdrętwiała jej ręka. Nie czuła jej, a mimo to zdołała jakoś unieść do góry. I po chwili ta ręka bezwładnie spadła jej na twarz. To było piękne!

- Nie wiem, jak ja tę rękę podniosłam. Tylko w górze nie mogłam już nad nią zapanować. I jedyne, co mogłam zrobić, to odwrócić twarz na bok, żeby nie przywalić sobie centralnie w nos - tłumaczy Monika, robiąc co chwila przerwy, żeby się wyśmiać. W trakcie opowiadania tej historii obie siatkarki dosłownie popłakały się ze śmiechu.

Monika jest spokojniejsza. Kinga bardziej wybuchowa. - Często mnie nosi, dlatego nie pijam kawy. Takim "dynamitem" jak Michał Kubiak jednak nie jestem, tyle energii nie jestem w stanie z siebie wydobyć - zaznacza.

Choć nasze "plażowiczki" różnią się od siebie pod względem charakterów, po pytaniu o największy kryzys długo zastanawiają się nad odpowiedzią. - Był, ale nie dlatego, że miałyśmy siebie dość. Po prostu źle czułyśmy się na boisku. To było nawet w tym roku. Mało rozmawiałyśmy, czułyśmy się bezsilne. Byłyśmy jak "zombie". Jakoś funkcjonowałyśmy, ale nie było w nas życia. Trwało to dwa, może trzy miesiące - mówią.

Ten kryzys już za nimi. Teraz Brzostek i Kołosińska są w trakcie przygody swojego życia - występu na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro. Dwa mecze już wygrały, uległy tylko słynnym Brazylijkom Larissie i Talicie. Zapewniają jednak, że nikogo się nie boją, bo na boisku każdy popełnia błędy.

Ludzie kojarzą je z występami przy pięknej pogodzie i palącym słońcu. A nie zawsze tak jest. Nawet w Rio aura bywa dla zawodników i zawodniczek grających na Copacabanie surowa. Jest chłodno, wieje silny wiatr, pada deszcz. Na szczęście te warunki są wciąż dalekie od najgorszych, w jakich przyszło Polkom grać. - Najgorzej to było chyba dwa lata temu w Gstaad. Jakieś 7 stopni, do tego padało. Okropnie. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłyśmy - wspominają.

Turniej olimpijski mobilizuje Monikę i Kingę, które po porażkach Bartosza Kantora i Piotra Łosiaka oraz Grzegorza Fijałka i Mariusza Prudla w barażach o 1/8 finału są jedynym duetem reprezentującym Polskę w fazie pucharowej, do aktywności w mediach społecznościowych. Ich konta na Instagramie i Twitterze nazywają się "W piaskownicy". - Wymyślił to mój chłopak. Któregoś razu powiedziałam, że idę do piaskownicy i on to podchwycił - zdradza Monika. Kinga dodaje, że dziewczyny starają się systematycznie wrzucać nowe zdjęcia i zamieszczać nowe wpisy w social mediach, choć nie są ich wielkimi fankami. - Nie jesteśmy z pokolenia selfie - zapewnia.

W czasie igrzysk o lubelsko-rybnickim duecie głośno jest w Polsce przede wszystkim po wygranych meczach. Przez chwilę popularny był jednak także tatuaż Moniki, wychwycony i obfotografowany przez fotoreporterów. To łaciński napis "Carpe Diem" ("chwytaj dzień"). - Mam go już od dziewięciu lat. Nie stoi za nim żadna historia, po prostu podoba mi się to motto. Nie żałuję, ale na pewno nie zrobię sobie drugiego - zapewnia Brzostek.

Pytam, czy dziewczyny często słyszą, że mają fajną pracę, bo w słońcu, na plażach całego świata, odbijają sobie piłkę i jeszcze im za to płacą. Odpowiedź nie jest zaskakująca. - Często ludzie tak mówią, nie zdając sobie sprawy z tego, jak ta praca wygląda. Myślę, że 90 procent z tych, którzy widzą w nas wiecznie wczasowiczki, nie wytrzymałoby tego, co my wytrzymujemy - uważa Brzostek.

Po dziesięciu miesiącach spędzonych na odbijaniu piłki na piasku Kinga i Monika mają dość siatkówki. Znajomi nawet nie próbują namawiać ich na wspólne granie. - Wszyscy wiedzą, jaki jest nasz stosunek do tej gry poza boiskiem. Poza tym jak już coś robimy, to na maksa. Gdybym wyskoczyła ze swoją godzinną rozgrzewką, jeszcze przed jej końcem wszyscy dawno poszliby do domu - tłumaczy Monika. - Wolimy robić cokolwiek innego. Pograć w piłkę, popływać w basenie - dopowiada Kinga.

Na miejsce wakacyjnego odpoczynku też nie wybierają plaży, bo wakacji po prostu nie mają. - Ostatni raz prawdziwy urlop miałyśmy chyba cztery lata temu. To jedna z pierwszych rzeczy, jaką planujemy po igrzyskach olimpijskich. Pojedziemy odpocząć do Grecji - mówi Kinga. - Zaprosił nas znajomy trener. Powiedział, że pożyczy jacht od kolegi i będziemy krążyć pomiędzy greckimi wyspami. Już nie możemy się doczekać - dodaje Monika.

Zanim wyruszą w rejs, dadzą z siebie wszystko na igrzyskach. Przez siedem lat wspólnych startów "plażowiczki" zanotowały kilka świetnych wyników, zdobyły brązowy medal mistrzostw Europy, zajęły 2. miejsce w World Tourze w Rio de Janeiro, no i awansowały na turniej olimpijski, ale na swój największy sukces nadal jednak czekają.

Z pewnością takim sukcesem byłby medal w Rio de Janeiro. W piątkowy wieczór w 1/8 finału na drodze Polek do wymarzonego podium staną Australijki Louise Bawden/Taliqua Clancy. - Są dobre, wyżej od nas notowane. Ale my też dużo potrafimy - mówią przed bojem o najlepszą ósemkę dziewczyny, którym wciąż nie znudziła się wspólna zabawa "w piaskownicy".

Grzegorz Wojnarowski z Rio de Janeiro

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×