Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Już w najbliższą sobotę odbędą się wybory na prezesa Polskiego Związku Pływackiego, a na finiszu kampanii pani sytuacja stała się zaskakująco trudna. Zwolenników Pawła Słomińskiego przybywa i dziś nie da się przewidzieć ostatecznego wyniku. Jest pani zdziwiona tak nagłym zwrotem sytuacji?
Otylia Jędrzejczak, prezes PZP, mistrzyni olimpijska w pływaniu: Rozmawiam z delegatami i przyjmuje ich uwagi. Wnioski z tych rozmów wpłyną na poprawę sposobu zarządzania związkiem. Sobotnie wybory na pewno nie będą dla mnie łatwe. Z drugiej strony wiem, ile rzeczy udało się zrobić i jak zmienił się wizerunek związku we wszystkich zarządzanych przeze mnie dyscyplinach.
Popytałem w środowisku i faktycznie nawet wśród delegatów głosujących na panią znalazły się krytyczne oceny. Co ma pani sobie do zarzucenia?
Moją słabością były kwestie komunikacyjne z działaczami w terenie. Po prostu tak mocno zaangażowałam się w realizację programu, że zaniedbałam komunikację w środowisku. Uznałam, że skoro działacze nie kontaktują się ze mną, to znaczy, że wszystko jest w porządku. Zabrakło mi czasu, by regularnie się z nimi kontaktować i to jest zdecydowanie do poprawy.
Zdziwiła się pani, gdy dowiedziała się pani o tym, że Paweł Słomiński mimo klęski w poprzednich wyborach, tym razem znów zdecydował się kandydować?
Wiele osób odbiera, że to nasza personalna walka byłej zawodniczki ze swoim byłym trenerem. Ja jednak nie patrzę na pana Słomińskiego jak na trenera, a widzę w nim już tylko działacza. On zresztą lubi podkreślać swoje doświadczenie w zarządzaniu. Niestety efekty jego 18-letniej działalności w PZP nie były spektakularne. W tym czasie był członkiem zarządu, wiceprezesem do spraw szkolenia, czy prezesem. Lista jego sukcesów w zarządzaniu jest jednak znikoma.
ZOBACZ WIDEO: Wskoczył za Pudzianowskiego. Dostał rekordowe pieniądze
Jak w takim razie udało mu się w tak krótkim czasie odbudować zaufanie w pływackim środowisku?
Jeszcze pół roku temu usłyszałam od osób bliskich Pawłowi Słomińskiemu, że on na pewno nie będzie startował. Zresztą potwierdził mi to osobiście podczas naszej ostatniej rozmowy w Lublinie. Po przeczytaniu jego wywiadu mam wrażenie, że celem kandydowania jest dla niego tylko to, by odgryźć się na mnie za swoją poprzednią porażkę.
Domyślam się, że te wybory są dla pani wyjątkowo stresujące także przez fakt waszych wcześniejszych relacji. Wierzy pani, że jeszcze kiedyś będziecie w stanie normalnie porozmawiać i powspominać lata największych sukcesów?
Myślę, że już nigdy nie usiądziemy do poważnych rozmów. Ostatni jego wywiad tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu. Nie będziemy już rozmawiać, a tym bardziej wspominać dawnych lat. Szkoleniowo oczywiście będę się liczyła z jego zdaniem tak, jak liczę się ze zdaniem każdego innego trenera w polskim pływaniu.
Nie da się zapomnieć tego, co opisała pani w swojej biografii? Przypomnijmy, że opisała w niej pani scenę, gdy Słomiński tuż po odwiedzeniu pani w szpitalu po wypadku zwrócił się do Pauliny Barzyckiej: "No dobra, Barzyka, teraz twoja kolej. Ona się już skończyła".
Nie chcę, żeby rywalizacja o fotel prezesa PZP była traktowana jako element naszej personalnej wojny, której ja nie toczę. Mam do niego pewne żale, ale moja książka nie ma żadnego znaczenia dla kampanii, czy działania PZP. Opisałam w niej swoje wspomnienia i emocje przeżywane w tamtym czasie, które w zdecydowanej większości zostały opisane na podstawie moich pamiętników. Po ostatnim wywiadzie, w którym zarzucono, że pojawiły się tam kłamstwa, zadzwoniłam do kilku kolegów i koleżanek z tamtej reprezentacji i spytałam, czy faktycznie coś przekręciłam. Każdy z nich potwierdził prawdę opisaną w książce.
W środowisku powszechnie mówi się jednak, że nie jest pani jedyną podopieczną Słomińskiego sprzed lat, z którą znacząco pogorszyły mu się relacje. To prawda?
Zostawię to bez komentarza.
Jeśli Paweł Słomiński zaproponuje pani jakąś rolę w związku, to przyjmie pani taką propozycję?
Nie. Tego akurat jestem pewna. Nie chcę i na pewno nie będę współpracować w zarządzie Pawła Słomińskiego. Jeśli nie zostanę wybrana na kolejną kadencję jako prezes PZP, to będę działać przy sporcie, ale sytuacji w pływaniu będą przyglądała się już tylko z boku. Do 2028 roku będę zasiadała w zarządzie Europejskiej Federacji Pływackiej i w ten sposób będę związana z pływaniem.
Paweł Słomiński ujawnił, że miał być zachęcany do startu w wyborach przez prezesa PKOl-u Radosława Piesiewicza. Wiedziała pani o tym?
Faktycznie to dość mocno mnie zaskoczyło. Odbyłam wiele rozmów z Piesiewiczem i nigdy nie dał mi do zrozumienia, że chciałby mnie wymienić. Często błędnie przypisuje mi się to, że jestem "człowiekiem Piesiewicza". Choć zostałam wiceprezesem PKOl, to nigdy siebie tak nie traktowałam. Głosowałam na niego, bo przedstawił bardzo ciekawą wizję Polskiego Komitetu Olimpijskiego.
Myśli pani, że to miała być kara za krytykę niektórych zachowań Piesiewicza i wycofania się z poparcia dla projektu wydłużenia jego kadencji?
Nigdy nie kryłam, że przynajmniej kilka rzeczy zrobiłabym inaczej. Jeżeli jednak, w tej sytuacji, taki jest sposób działania prezesa PKOl wobec wiceprezesa organizacji, to będę musiała poważnie zastanowić się, czy będę chciała dalej uczestniczyć w tych strukturach.
W Paryżu polskim pływakom znów nie udało się przełamać niemocy, a na olimpijski medal w pływaniu czekamy już 20 lat. Paweł Słomiński uważa, że nie dopilnowała pani atmosfery w naszej reprezentacji i to właśnie miało wpływ na taki wynik zawodników.
Gdy przeczytałam ten zarzut, to uśmiechnęłam się, bo kompletnie nie wiem, o co chodzi. Nie słyszałam od nikogo, by atmosfera była niewłaściwa, a rozmawiałam nie tylko z trenerami, ale także zawodnikami. Jeśli chodzi o igrzyska, to być może przy jednej rzeczy popełniłam błąd.
O co konkretnie chodzi?
Robiłam wszystko - choćby walczyłam o akredytację - by jak najwięcej naszych trenerów pojechało na igrzyska. Z perspektywy czasu nie jestem przekonana, czy to właściwa decyzja, by każdy zawodnik z kwalifikacją A musiał jechać na igrzyska ze swoim trenerem. Nie byłam świadoma, że to sprawi, że część trenerów zostanie rozlokowana poza wioską olimpijską i będą musieli samodzielnie dojeżdżać na pływalnię. Poza tym to prowadziło do sytuacji, w której jeden z trenerów miał pod sobą 3-5 zawodników, a inny tylko jednego. To nie było wymarzone rozwiązanie.
Skąd się bierze niemoc polskich pływaków podczas igrzysk?
Oczywiście jako prezes ponoszę współodpowiedzialność za brak medalu na igrzyskach. Kasia Wasick była blisko i zabrakło jej szczęścia. Krzysztof Chmielewski zakończył rywalizację na czwartym miejscu. Trzy lata to za mało na zmianę systemu i stworzenie programu. Co jednak można sądzić o Pawle Słomińskim, który podczas 18 lat uczestniczenia w zarządzaniu PZP nie stworzył efektywnego programu wychowywania pływaków.
Co w sobotę w Spale powie pani delegatom?
Chcę być szczera i na pewno nie będę opierać się na kłamstwach. Chcę odnieść się do uwag, które do mnie dochodzą i powiedzieć to, na co wcześniej nie znalazłam czasu. W przyszłej kadencji na pewno poprawię komunikację. Wciąż mam głowę pełną pomysłów i wiem, że wiele rzeczy jest jeszcze do realizacji.
Ile z punktów pani programu udało się zrealizować w ostatnich trzech latach?
Przynajmniej częściowo zrealizowałam niemal wszystkie postulaty. Przedstawiłam trzy projekty upowszechniania sportu. Przy PZP powstało biuro prawne i prasowe, zorganizowaliśmy wsparcie merytoryczne dla trenerów, ściągając do kraju najlepszych specjalistów na konferencje, stworzyliśmy mistrzostwa Polski 13-latków, które są programem pilotażowym. Mam już szczegółowe plany organizacji Narodowego Dnia Pływania, w które będą zaangażowane niemal wszystkie pływalnie w Polsce. Wyznaczaliśmy rzetelne i transparentne zasady kwalifikacji na najważniejsze imprezy. Najbardziej dumna jestem jednak z czegoś innego.
Z czego konkretnie?
Udało się znacząco poprawić wizerunek PZP i zorganizować transmisje telewizyjne w TVP Sport z kluczowych zawodów w naszym kraju. To sprawiło, że pozyskaliśmy potężnego sponsora, spółkę PGE oraz chwilowo PKP Cargo. Jestem w trakcie kolejnych rozmów ze sponsorami. W trakcie trzyletniej kadencji udanie współpracowałam z czterema ministrami sportu. Z każdym rozmawiałam i aktywnie uczestniczyłam w działaniach, dzięki czemu w czasach wysokich cen prądu udało się załatwić ulgę za prąd dla pływalni. Niestety nie udało się zrobić tego z gazem. Uruchomiliśmy kilka programów realizowanych w ministerstwie. Podczas wizytacji w naszym kraju prezydenci światowej i europejskiej federacji spotkali się z premierem, czy prezesem PKOl.
Mimo wszystko od kilku delegatów słyszałem, że zawiedli się na pani kandydaturze. Czy takie słowa bolą?
Ja nie słyszałam takich głosów i zastanawiam się, dlaczego niektórzy boją się powiedzieć mi to w twarz. Być może dotyczy to tych delegatów, którzy liczyli na rewolucję w PZP. Faktycznie zdecydowałam się na łagodniejszą zmianę, bo trafiłam na trudne okoliczności.
Co to znaczy?
W pierwszych miesiącach musiałam skupić się na mediacjach z zawodnikami, którzy zostali nieprawidłowo zgłoszeni do igrzysk w Tokio i w atmosferze skandalu wracali do Polski tuż przed igrzyskami. Ostatecznie doprowadziłam do ugód. Miałam nieco ponad dwa lata do kolejnych igrzysk, więc trzeba było działać szybko. Liczyłam, że powołanie kierownika szkolenia wchodzącego w rolę zmarłego Jana Wiederka pomoże koordynować wszystkie grupy pływackie.
Dzisiaj zrobiłaby pani wszystko bardziej radykalnie?
Doświadczenie zdobywa się z czasem i dziś mam na kilka rzeczy zupełnie inne zdanie niż jeszcze kilka lat temu. Nie miałam jednak wpływu na to, kto zgłosi się na kierownika szkolenia. Lobbowałam u młodych trenerów, ale ostatecznie swoje kandydatury nadesłały tylko dwie osoby.
Czy dzisiaj idzie pani do wyborów z myślą zrobienia spóźnionej rewolucji?
Gdybym coś takiego zadeklarowała, to zaraz pojawiłyby się głosy, dlaczego dopiero teraz. Ja jednak nigdy nie obiecywałam rewolucji. Obiecałam zmienić wizerunek związku i to się udało. Jestem przedstawicielem wszystkich dyscyplin sportu wchodzących w skład PZP i to także jest duża wartość. Zresztą trudno o lepsze podsumowanie sytuacji związku niż wyniki kontroli.
O jakich kontrolach pani mówi?
Tylko w tym roku w PZP przeszliśmy cztery niezależne kontrole. Naszą dokumentację kartka po kartce przeglądali kolejno kontrolerzy z NIK-u, KAS-u, ZUS-u i Państwowej Inspekcji Pracy. One nie wzięły się zapewne znikąd, ale dla mnie najważniejsze jest to, że wszystko przeszliśmy pozytywnie. Jestem przekonana, że związek w ostatnich trzech latach działał dobrze.
Paweł Słomiński słynie z tego, że potrafi powiedzieć delegatom to, czego oni oczekują. Słyszałem zresztą, że już teraz składa im znacznie korzystniejsze propozycje współpracy i w ten sposób próbuje przekonać do głosowania na siebie. Nie obawia się pani, że przez to straci pani władzę?
Być może jestem naiwna, ale mam nadzieję, że delegaci obserwują, co robiłam w ciągu trzech lat, a nie skupią się tylko na nierealnych obietnicach. Mam inny charakter niż Paweł Słomiński i nie traktuję delegatów jako osób, którym trzeba obiecać złote góry, by w ten sposób osiągnąć swój cel. Jestem przekonana, że wielu ludzi po prostu chce rozwoju pływania i uczestniczyć w tym procesie.
Czym pani ich przekona?
Będę chciała pokazać, że mój wybór gwarantuje wsparcie dla klubów, trenerów i zawodników programami ambasadorskimi, a także pomoc przy składaniu wniosków i projektów, czy uczestniczenie w projektach PZP.
Ma pani jakiegoś asa w rękawie, którym na ostatniej prostej zaskoczy pani delegatów?
Od razu mówię, że kupczenie głosami nie jest w moim stylu. Może robię błąd, ale chcę po prostu działać dla pływania. W tej kadencji nie podjęłam żadnej decyzji bez zarządu.
Domyślam się, że brak reelekcji może znacząco zmienić pani życie. Jest pani na to gotowa?
Cieszę się, że trzy lata temu podjęłam się wyzwania bycia prezesem PZP i nie żałuję tego, choć często oznaczało to pracę od rana do wieczora. Gdybym nie została wybrana, to na pewno byłoby mi przykro. Liczę jednak, że delegaci jeszcze raz mi zaufają, a ja obiecuję, że poprawię to, co nie było idealne w tej kadencji.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty