WP SportoweFakty: Miała być walka o czołową dziesiątkę, może nawet o medal, tymczasem olimpijski maraton w Rio de Janeiro okazał się dla ciebie zupełnie nieudany. Co takiego wydarzyło się, że w swoim najważniejszym biegu zająłeś dopiero 128. miejsce?
Yared Shegumo: Tempo biegu nie było bardzo szybkie. Byłem w stanie osiągnąć tu dobry wynik, gdyby nie wykończyła mnie podróż. Wszystko zaczęło się psuć w czwartek. W sumie do Rio de Janeiro podróżowałem trzy dni. Dotarłem dopiero w niedzielę o północy.
Jak wyglądała ta podróż?
- Najpierw w Addis-Abebie odwołano mój samolot. Potem innym połączeniem wysłano mnie do Angoli, ale tam też były problemy. Na lotnisku powiedzieli mi, że potrzebna mi jest wiza do Brazylii. Tłumaczyłem, że to nieprawda, że jestem sportowcem i lecę na igrzyska. Zaczęli coś sprawdzać, wyjaśniać, ale zajęło to tyle czasu, że mój samolot do Rio odleciał. Zostałem na 24 godziny na lotnisku w Luandzie, tam spałem. Miałem lecieć w piątek, ale okazało się, że i ten lot odwołali.
ZOBACZ WIDEO "Halo, tu Rio": fawele - ciemna karta Brazylii (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Zrobiło się nerwowo.
- To mało powiedziane. W Luandzie cały czas mówili mi, że załatwią sprawę. Ale zamiast to zrobić, załatwili mnie. W końcu sam się tym zająłem. Miałem dwa wyjścia - albo lecieć do Brazylii przez RPA, albo wracać do Addis-Abeby i tam wsiąść w samolot. W piątek w nocy wróciłem więc do Etiopii, następnego dnia rano wyleciałem do Sao Paolo, a stamtąd już do Rio. Z samolotu wysiadłem o 21, a do hotelu dotarłem około północy. O czwartej rano musiałem wstać i szykować się do startu.
Czy w tej sytuacji już przed biegiem czułeś, że nie ma szansy na dobry wynik?
- Myślałem, że może będzie dobrze. Pierwsze dwa, trzy kilometry były całkiem niezłe, wydawało mi się, że może wytrzymam. Po piątym kilometrze mięśnie jednak zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Wydolnościowo i oddechowo było ok, ale mięśniowo nie. W okolicach 15-20 kilometra myślałem już o zejściu z trasy. Razem ze mną cały czas był jednak mój agent Jacek Podoba i krzyczał do mnie, żebym tylko nie schodził z trasy, że muszę dobiec do mety. I kiedy minąłem 30. kilometr postanowiłem, że ukończę bieg, niezależnie od czasu. Ukończyłem, ale chciałbym przeprosić kibiców, którzy na mnie liczyli.
Żałujesz, że tyle ciężkiej pracy poszło na marne przez coś, co nie było twoją winą?
- Na pewno jest przykro. Nikt się nie spodziewał, że ten maraton będzie tak wyglądał w moim wykonaniu. To najgorszy bieg w moim życiu.
Masz 33 lata, ale dla długodystansowca to wciąż nie jest bardzo zaawansowany wiek. Będziesz chciał się odkuć na przyszłorocznych mistrzostwach świata w Londynie?
- Na razie o tym nie myślę. Wciąż nie potrafię wyrzucić z głowy tego, co działo się od czwartku. Potrzebuję trochę czasu, żeby pozbierać się psychicznie.
Rozmawiał Grzegorz Wojnarowski w Rio de Janeiro