Olga Krzysztofik, Dominika Pawlik: Jakie jest znaczenie "Pieśni o Małym Rycerzu" podczas meczów reprezentacji Polski?
Grzegorz Kułaga: To jest trudne pytanie. Gdy w roku 1998 zaczęliśmy naszą przygodę, to nasza reprezentacja wygrała jeden mecz po naszej wschodniej stronie i jeszcze poprzednik Marka Magiery, zainspirował nas, żeby spróbować włączyć ten utwór. Bartek Heller, który zaczynał ze mną przygodę w Lidze Światowej puścił go, aby dodać otuchy i "wstań unieś głowę" pomogło. Miało to zadziałać na siatkarzy i tym sposobem okazało się, że w najtrudniejszych chwilach ta melodia pomagała. Natomiast obecnie bardzo pielęgnujemy jej odtwarzanie, gdyż przez wiele lat nieco się zdewaluowała i grano ją przy każdej okazji i wszędzie. Teraz trzymamy ją na najważniejsze momenty, czyli krótko mówiąc na jakieś medale. Dlatego pomimo wielu zarzutów, dlaczego jej nie włączamy i z niej nie korzystamy, chciałbym od razu odpowiedzieć, że właśnie z tego powodu, by była jak Dzwon Zygmunta - miała działać od wielkiego dzwonu.
[ad=rectangle]
Byliście w wielu halach i mieliście okazje z bliska obserwować wiele kultur kibicowania. Co najbardziej urzeka w polskiej widowni?
Marek Magiera: Biało-czerwone kolory. Gdy rozejrzymy się po trybunach, to jest tego cała masa. I to najbardziej urzeka. Fakt, że się utożsamiamy z naszym pięknym krajem. Może czasami szkoda, że tylko w halach.
Jakie zmiany na przestrzeni tych wszystkich lat zaobserwowaliście w kibicowaniu?
GK: Cały czas cierpimy na nieduże zmiany. Taka jest receptura na naszą myśl, dlatego że każda społeczność, każda grupa ludzka, potrzebuje dość jednolitych i wyraźnych przekazów, tak jest z pieśniami kościelnymi, pieśniami Indian czy innymi pieśniami, które łączą grupy, są to dość często powtarzane mantry i na tym opieramy komunikację z widzami. Natomiast jeżeli coś zmieniamy, staramy się robić to jak najmniej rewolucyjnie. Czujni kibice, którzy chodzą wiele lat na mecze siatkówki dostrzegają te zmiany. W tym sezonie wprowadziliśmy zabawę z sędziami, w poprzednim był na przykład Harlem Shake, który ówcześnie był bardzo popularny w Internecie. Naprawdę tych sposobów na animację publiczności trochę się już uzbierało, ale co by nie mówić, jesteśmy formułą skończoną w swojej osobowości, naszej osobowości - moje pomysły, jak i Marka gdzieś się kończą. Ale cały czas czekamy i jesteśmy otwarci na propozycje kibiców, którzy często podrzucają całkiem fajne pomysły za pośrednictwem portali społecznościowych.
To jaki był najbardziej ciekawy pomysł podrzucony przez kibiców?
GK: Na przykład w tym roku jest taka piosenka, której w domu chyba bym nie włączył i słuchał, ale myślę, że uspójnia ona całą publiczność; piosenka nosi tytuł "Magic in the air". Jest ona dość melodyjna, ma dość wyraźny bit. I okazuje się, że przy pierwszej próbie włączenia tego utworu, publiczność bardzo fajnie na nią zareagowała, a trzeba pamiętać, że nigdy nie używamy formatów typu disco polo i to jest taki dobry kompromis pomiędzy bardzo wyszukaną sztuką, którą możemy oglądać w teatrze, w TVP Kultura, czy w jakiś innych mediach a pomiędzy tym, w jakim celu przychodzimy do hal - by się odstresować - i nasze gusta muzyczne nie muszą być aż tak bardzo wyostrzone, bo po prostu nie ma szans, żeby ogół razem wespół w zespół coś zrobił.
Czy na Mistrzostwa Świata 2014 szykujecie coś specjalnego?
MM: Tak, ale nie możemy zdradzić, co to będzie (uśmiech). Ale będzie coś nowego, coś wielkiego
GK: Będzie znacząca różnica.
MM: I to taka mocna. Coś czego jeszcze nikt nie zrobił w Polsce.
GK: I to na żadnej dyscyplinie sportowej.
Podczas XII Memoriału Wagnera Margaret wykonała po raz pierwszy na żywo oficjalny hymn MŚ 2014, który będzie integralną częścią całego turnieju.
GK: Będziemy często z niego korzystać. Ten utwór jest oparty na angielskim tekście, dość prostym przekazie, bo nie ma co specjalnie tego przekazu utrudniać - jesteśmy w hali, by dopingować, ale jest też fragment po polsku - "Więc ręce wznieś / Marzenia spełnią się / Dopóki płonie ogień / Do góry ręce wznieś / Dopóki piłka w grze / Dopóki w górze dłonie / Dopóki płonie ogień". To są takie rzeczy, które nas integrują. Moim zdaniem jest to bardzo fajna i rytmiczna piosenka. Teraz tak właśnie pisze się popowe utwory, a chodzi właśnie o to, by piosenka szybko wpadła w ucho, abyśmy mogli ją powtórzyć i razem wspólnie zaśpiewać. Jest napisana na wysokim poziomie muzycznym w przedziale pop. Nie jest to żadne disco polo, jest to fajna piosenka i śpiewa ją piękna, cudowna, polska artystka, która nas godnie reprezentuje. Myślę, że ta całość wyjdzie naprawdę sympatycznie.
A jeśli mielibyście wybrać alternatywny hymn mistrzostw, to co by to było?
GK: Alternatywny? Szczerze... Powiem, że cieszę się, że to jest nowość, bo alternatywna sytuacja to są jakieś nasze polskie piosenki, które wszyscy znamy. Jak to mówili klasycy podczas filmu "Rejs" - "Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem (...) No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę". Na pewno wybrałbym którąś z nich, ale chyba nie o to chodzi. Idźmy do przodu i dajmy coś nowego, coś świeżego, tego potrzebujemy. Głównie też w naszym tandemie z Markiem odświeżenie jest jak najbardziej wskazane, bo jakby nie było, jesteśmy na tej pozycji od 1998 roku.
Czy mecz na Stadionie Narodowym będzie dla was wyzwaniem? Na trybunach zasiądzie więcej kibiców niż zazwyczaj.
MM: Paradoksalnie niedużym, bo już zdarzyło nam się pracować z grupą kibiców trzy razy większą i w trudniejszych warunkach, bo mieliśmy przyjemność być w strefie kibica piłkarskiego Euro 2012 w Warszawie, gdzie na meczu Polska - Rosja było ponad 150 tys. ludzi. Perspektywa "tłumu" podczas meczu otwarcia raczej nas nie przeraża, bo i tak będziemy musieli zrobić to, co robimy w mniejszych obiektach, tylko przekaz całego eventu będzie trochę inny i większy niż zwykle.
GK: Nawet powiedziałbym, że skala przedsięwzięcia nas tylko jeszcze bardziej nobilituje do działania, czujemy się jak ryby w wodzie - im więcej publiczności, tym łatwiej nam działać, bo wtedy tworzymy większą siłę, większą rodzinę siatkarską. Tak naprawdę najtrudniej pracować jest podczas spotkania, na którym nie ma publiczności lub kibiców jest niewielu i nie tworzą oni tłumu, siedzą daleko od siebie i nie tracą osobistej tożsamości, którą zazwyczaj w tłumie tracimy.
Jak radzicie sobie właśnie w takich trudnych momentach, gdy kibice nie dopisali pod względem frekwencji lub nie są chętni do współpracy przy dopingu?
MM: To są tak naprawdę prawdziwe wyzwania, bo nie sztuką jest zrobić coś przy 15 tysiącach ludzi, jak w Kraków Arenie, jakiegoś takiego, co mogłoby przekonać tych ludzi, że będzie fajnie. Natomiast jak jest mała hala, mały event, to wtedy jest dużo, dużo trudniej. A dlaczego nam się udaje, to nie potrafimy odpowiedzieć na to pytanie (uśmiech).
GK: Chyba nie potrafimy (uśmiech). Podchodzimy do tych "narzędzi", ja do instrumentów, Marek do mikrofonu i jakoś to wychodzi.
MM: Przez całe swoje życie nauczyłem się jednego. Nawet jeżeli to będzie jeden odbiorca, to mam taką zasadę, że on wydał swoje pieniądze, by kupić bilet i czy będzie 100 tys. ludzi czy on jeden, to ja muszę w stosunku do tego zachowywać się tak samo, bo to wtedy jest z mojej strony uczciwe. Tak myślę.
Nowo wybudowana Kraków Arena jest pięknym obiektem. Mając w pamięci katowicki Spodek, sądzicie, że Kraków Arena może stać się nową mekką polskiej siatkówki?
GK: Nie sądzę. Może być świetną nową halą, bo ona chyba biorąc pod uwagę akustykę i przestrzeń, to naprawdę dorównuje Spodkowi, który jest takim miejscem, wymyślonym dawno, ale wszystko ma - w tym świetną akustykę, wyciszoną jak w dawnych filharmoniach drewnem. Kraków może aspirować do tego miana, natomiast siła upływającego czasu powoduje, że Spodek już dawno ma swoją renomę i Kraków tak szybko tego nie dogoni, parę lat musi minąć...
MM: Nie chodzi o to, że tutaj, w Kraków Arenie, jest ładnie, ale chodzi o historię. To, co się działo w Spodku... Naprawdę trzeba swoje wygrać, przegrać, przeżyć. Tak się tworzą legendy.
Będąc już w temacie historii. Czy pamiętają panowie swój pierwszy wspólny mecz?
GK: Doskonale!
MM: W Łodzi, w 2002 roku, mecz Polska - Argentyna. Jeszcze w starym Pałacu Sportu, wygrany 3:1, a drugi 3:0. Następnie był Spodek i Brazylia, dwa zwycięstwa po 3:2. Później był Wrocław, dwa mecze wygrane z Portugalią. Śmiałem się wtedy, że Bartek Heller, który był z Grześkiem na początku, nie miał takiej skuteczności w wynikach drużyny, jak ja w pierwszym roku. Wygraliśmy sześć meczów, a on tyle nie wygrał przez trzy poprzednie lata.
Od początku byliście zgranym duetem czy potrzebowaliście czasu na dotarcie się?
MM: W życiu bym nie powiedział, że to tak daleko zajdzie i tak długo będzie trwało, bo w naszym przypadku, teraz mija trzynasty rok, kiedy razem pracujemy. Ze mną było łatwo, bo ja jestem kompletnie bezkonfliktowym człowiekiem, nie potrafię uprzykrzać komuś życia, tym bardziej temu, z kim pracuję. Długo się docieraliśmy? Myślę, że nie. Już w trakcie pierwszego roku podczas wspólnych działań mogliśmy robić niektóre rzeczy, patrząc sobie tylko w oczy, nie mówiąc niczego. Takie przypadki się zdarzają, dlatego może to działa tak, jak działa.
Czy zdarza się, że zawodnicy sugerują, co powinniście robić w danym momencie meczu?
MM: Cały czas sugerują! Niech się może zajmą swoją grą, a zaprzestaną tego sugerowania (śmiech). Raz ich sprawdziliśmy na meczu. Jeden z nich, który jest w kadrze, as wywiadu, twierdził, że nie słyszy tego, co się dzieje w hali. Wpadliśmy na taki pomysł, że damy ogłoszenie, że trzeba błyskawicznie przestawić samochód o pewnych numerach rejestracyjnych. Powiedzieliśmy to i zrobiło się zamieszanie na boisku, bo trzeba było samochód przestawiać (uśmiech).
Czy znajomość z zawodnikami wpływa w jakiś sposób na waszą pracę?
MM: "Moja" kadra, gdzie miałem znajomych i kolegów, już się skończyła. Z aktualnej drużyny, to dobry kontakt mam z dwoma siatkarzami, z Michałem Winiarskim i Krzyśkiem Ignaczakiem. Z całym szacunkiem, ale z tymi młodymi zawodnikami, oprócz sportu, tematów do rozmowy nie znajduję. Natomiast z Michałem i Igłą o sporcie nie chcę rozmawiać (śmiech).
Emocjonalnie nie ma to w takim razie znaczenia, jeśli wynik dla Polaków jest nie po naszej myśli?
MM: Kto będzie stał w narodowej koszulce, to nie ma znaczenia. My ich traktujemy, jako naszą reprezentację i tyle. Nasze interpersonalne stosunki nie mają znaczenia. Natomiast paru z nich przyjeżdżało ze swoimi rodzicami na mecze i oni mówili o tym, że marzyli, by zagrać przy takiej publiczności i dopingu. Wielu z nich się nie śniło, że ta sztuka im się uda.
GK: Staramy się stosować proporcje według tego, co się dzieje na boisku. Jeżeli przegrywamy, to nie udajemy, że tak nie jest. Mimo że ktoś nakleił nam etykietę, iż ciągle gramy "Nic się nie stało" - my tego wcale nie gramy. Ile razy mogę, to te słowa dementuję. Jeżeli jest duża różnica punktowa, to staramy się zastąpić melodie wesołe bardziej adekwatnymi. Staramy się być bardziej prawdziwi, nie udając, że rozwiązała nam się sznurówka, a my nie będziemy jej zawiązywać. Trzeba to robić szczerze, bo kibice są mistrzami w wychwytywaniu nieszczerości.
Jaka była najbardziej zabawna sytuacja z meczu, której panowie doświadczyli?
GK: Zdarzało się takich kilka. Parę razy zgasło światło, co było dość sporym wyzwaniem, bo to jest zawsze z zewnątrz zabawna sytuacja, wszyscy włączają komórki, prosimy ich, żeby włączyli latarki, a wtedy jest fajnie. Jeśli mamy dźwięk, to wtedy gramy. Sytuacji było całkiem sporo, łącznie z tym, że kiedyś pan Stanisław, jeśli dobrze pamiętam imię, w Hali Stulecia, dawno temu, jeszcze przed remontem, obraził się na nas i zamknął się w dyżurce, w której była umieszczona konsola dźwięku i wyłączył dźwięk. Była cisza i nie mogliśmy odpowiednio pracować.
Jak logistycznie będzie zorganizowana wasza praca podczas tegorocznych mistrzostw świata?
MM: My będziemy we Wrocławiu, w Łodzi i w Katowicach. Grzesiek wybrał grupę ludzi, która spokojnie sobie poradzi w pozostałych halach.
GK: Ta grupa ludzi współpracowała z nami podczas ME 2009 kobiet, gdy bardzo poprawnie wykonali swoje zadanie. Mają je trudniejsze niż my, bo w swoich halach nie będą mieć reprezentacji Polski i nie będą mogli budować dopingu na fundamencie "my kontra oni", ale "ładna siatkówka, super poziom i wszyscy to podziwiamy". Tak naprawdę, w trakcie spotkania, zmieniamy sobie preferencje, komu kibicujemy. Czasami umawiamy się w trakcie meczu, ale kiedy przeciwnikom gorzej idzie, to przerzucamy naszą intencję dopingowania. To jest, jakby nie było, zupełnie inna bajka. Liczę, że w innych halach współpraca z kibicami też będzie fajnie wyglądała. Mam nadzieję również, że będzie ich wielu, bo inaczej będzie trudno z naszą pracą coś osiągnąć.
Rozmawiały: Olga Krzysztofik i Dominika Pawlik