Piotr Ciesielski: Aleksandra Jagieło, po raz kolejny już półfinalistka Mistrzostw Europy. Jakie to uczucie?
Aleksandra Jagieło: Niesamowite. Każdy z tych półfinałów jest zupełnie inny, jednak ten jest dla mnie wyjątkowy. Po pierwsze, gramy przed naszą publicznością, a po drugie, praktycznie od początku do końca gram i ten sukces robi na mnie zdecydowanie inne wrażenie.
Tak szczerze, czy rozgrzewałyście się i przygotowywałyście do meczu z Bułgarią, czy też bardziej dopingowałyście Holenderki?
- I jedno i drugie. Myślę, że każdy normalny człowiek nie mógłby się w takiej sytuacji do końca skoncentrować. Owszem, rozgrzewałyśmy się, ale co chwilę zerkałyśmy na boisko, jaki jest tam wynik.
Czy to właśnie był powód słabszego początku spotkania?
- Nie, absolutnie. Wydaje mi się, że po prostu Bułgarki wyszły na mecz bardzo spokojne - one już praktycznie o nic nie grały, były na luzie i bez presji. Chciały się pokazać na zakończenie turnieju i w tym pierwszym secie praktycznie wszystko im wychodziło. Bardzo dobrze zagrywały, my miałyśmy problemy z przyjęciem, ciężko było zgubić blok, bowiem środkowe bardzo szybko dochodziły, a my za to nie mogłyśmy wyczuć tempa bloku i często byłyśmy obijane.
Wrócę jeszcze do tego spotkania Holandia - Rosja. Czy po zwycięstwie Holenderek, pojawiła się taka myśl, że jesteśmy już w półfinale, a pokonanie Bułgarii to tylko formalność?
- Nie. Wiadomo, że coś tam w głowie zawsze jest takiego, ale zdawałyśmy sobie sprawę, że droga do półfinału jest jeszcze daleka. Cieszyłyśmy się przede wszystkim, że teraz już wszystko zależało od nas, nie musiałyśmy się na nikogo oglądać i liczyć na inne wyniki. Sytuacja była prosta - gdybyśmy przegrały, mogłybyśmy mieć pretensje tylko do siebie.
Było dziś na parkiecie sporo nerwów. Trener wielokrotnie was uspokajał, kazał grać swoje, no i jak widać, przyniosło to efekty.
- Dokładnie. W spotkaniu z Rosją byłyśmy bardzo zmotywowane, ale zarazem w tych najtrudniejszych momentach próbowałyśmy się nawzajem uspokajać. Tym razem natomiast emocje i perspektywa półfinału jakoś wprowadziły dodatkowe napięcie, ale najważniejsze, że potrafiłyśmy wyrzucić to wszystko poza boisko i wygrać.
To już sześć spotkań za wami w przeciągu tygodnia. Do głosu dochodzi powoli zmęczenie?
- Z pewnością. Do tej pory jakoś to szło, ale dzisiaj już czuć w nogach te wszystkie poprzednie mecze. Bardzo dobrze, że piątek jest dniem wolnym i będzie szansa na regenerację.
No właśnie, teraz dzień wolny. Po pierwszej fazie również taki był i wtedy szkoleniowcy dali wam wolne popołudnie, które przyniosło efekty - trzy zwycięstwa w drugiej rundzie. Co będzie pani robiła tym razem?
- Do dziewiątej pewnie się pośpi, potem jakiś rozruch, albo poranny trening - nie znam jeszcze planów. Popołudniu może wyskoczy się na jakąś kawę, żeby odreagować i nie rozmawiać o siatkówce.
W półfinale los skojarzył was ponownie z Holandią. To dobrze, czy wolałybyście spotkać się z Włoszkami?
- W półfinale nie ma już słabych przeciwników. Nie będę składała żadnych deklaracji, że się zrewanżujemy czy odgryziemy za porażkę w niedzielę, ale po prostu wyjdziemy na boisko i będziemy walczyć. Nasz zespół z każdym meczem się rodził i z każdym meczem wyglądało to coraz lepiej. Wierzę więc, że z Holandią będzie naprawdę fajny mecz.
Holandia w półfinale, a potem finał z Włoszkami i powtórka z 2005 roku?
- Na razie koncentrujemy się na meczu sobotnim, a potem pomyślimy co dalej.
Był u was dziś trener Matlak. Co takiego powiedział?
- Przedstawił nam swoją sytuację, a raczej stan zdrowia swojej żony. Nie był to na pewno miły moment, ale w takich chwilach człowiek zdaje sobie sprawę, że są rzeczy dużo ważniejsze niż siatkówka. Wierzę, że wszystko będzie dobrze i jeszcze razem z trenerem i panią Asią, będziemy się cieszyć z jej powrotu do zdrowia i naszego dobrego występu na tym turnieju.
Oglądaj siatkówkę kobiet w Pilocie WP (link sponsorowany)