Odeszła polska legenda. "Największy, jakiego świat widział"

Newspix / MACIEJ GOCLON / FOTONEWS / Na zdjęciu: Tomasz Wójtowicz
Newspix / MACIEJ GOCLON / FOTONEWS / Na zdjęciu: Tomasz Wójtowicz

- Uważam go za największego siatkarza, jakiego świat widział. Nawet gdyby ktoś potrafił programować ludzi do siatkówki, nie stworzyłby takiego oprogramowania - tak o zmarłym w poniedziałek Tomaszu Wójtowiczu mówi kolega z boiska Ryszard Bosek.

W tym artykule dowiesz się o:

Mistrz świata, mistrz olimpijski, czterokrotny wicemistrz Europy. 325 razy reprezentował Polskę w meczach kadry narodowej. Pierwszy Polak, który trafił do Siatkarskiej Galerii Sław w amerykańskim Holyoke. Lista osiągnięć Tomasza Wójtowicza pokazuje, że mowa o wybitnym sportowcu.

Jeśli jednak posłuchać tych, którzy pamiętają Wójtowicza z boiska, nabiera się przekonania, że jego wielkości nie da się zdefiniować sukcesami i medalami. Słowa, nawet te najbardziej wzniosłe, też nie są w stanie jej oddać. Ryszard Bosek, kolega z mistrzowskiej drużyny Huberta Jerzego Wagnera i wieloletni przyjaciel, wie o tym. Ale i tak próbuje.

- Uważam Tomka za największego siatkarza, jakiego świat widział. Pewnie nie jestem obiektywny, ale mam podstawy, żeby tak twierdzić. Jakie? Nie widziałem żadnego innego gracza, który łączyłby w sobie tak wspaniałą technikę, kapitalne czucie gry i absolutnie niespotykaną odporność psychiczną. Nawet gdyby ktoś potrafił komputerowo programować ludzi do gry w siatkówkę, takiego oprogramowania, jakie miał Tomek, nie byłby w stanie napisać. Z tym trzeba się urodzić.

W oczach Boska, zresztą nie tylko jego, Wójtowicza wyróżniała też godna pozazdroszczenia łatwość uczenia się. Kiedy ktoś pokazywał mu nowe ćwiczenie albo nowe zagrania, on za drugim razem wykonywał je tak samo dobrze, albo nawet lepiej niż nauczyciel.

I jeszcze jedna rzecz sprawiała, że był wyjątkowy. Ale już tak po ludzku, nie jako sportowiec. - Miał jedną niesamowitą cechę. Nie przypominam sobie sytuacji, żeby się kiedyś na kogoś obraził, pokłócił z kimś albo zalazł komuś za skórę. Człowiek absolutnie bezkonfliktowy. Miał w sobie coś takiego, że łączył ludzi. Jak w Lublinie głosowano nad przyznaniem mu honorowego obywatelstwa, nie było żadnej dyskusji. Poparli to ludzie z wszystkich opcji politycznych, bo wszyscy mieli do niego wielki szacunek - wspomina mistrz olimpijski z Montrealu.

Bosek gdy pytamy o anegdoty z Wójtowiczem w roli głównej, przyznaje, że żadne nie przychodzą do głowy, bo wszystkie wyparły dobre wspomnienia o Wójtowiczu. Po chwili przywołuje jednak z pamięci dwa obrazy z "Legendą" w roli głównej.

- Kiedy po igrzyskach w Montrealu włączyłem powtórkę naszego spotkania ze Związkiem Radzieckim, zobaczyłem, że w końcówce po wygranych piłkach Tomek biegał i skakał tak jak my wszyscy, a może nawet z jeszcze większą werwą. Byłem tym zdziwiony, bo to nie było jego typowe zachowanie. On zwykle był takim naszym panem Wolfem z "Pulp Fiction" - człowiekiem od rozwiązywania trudnych spraw. I dla niego to było zupełnie naturalne. Rozwiązał nam problem, odwracał się i szedł na swoją pozycję na boisku. Jakby miał pełną świadomość, że taka jego rola.

Ten jeden raz, w chwili największego triumfu w swojej karierze, Wójtowicz nie był jednak chłodnym i opanowanym panem Wolfem. - Widocznie bardzo chciał wygrać te igrzyska - uśmiecha się Bosek.

Druga scena też dotyczy meczu z drużyną ZSRR, w latach 70. największym rywalem Polaków. Atakuje Aleksander Sawin, Wójtowicz wyciąga ręce i blokuje rywala tak, że piłka trafia go w nos. Po chwili Sawinowi trzeba tamować krwotok.

- Dziś do takich sytuacji dochodzi rzadko, a co dopiero wtedy, kiedy siatkówka nie była tak dynamiczna. Sawin przyjął to z humorem. Mówił potem: "Tomek, job twoja mać, jak widzę twoje ręce, od razu głowa mi się wyłącza". To był wybitny gracz, ale Tomek miał na niego sposób i "gasił" go, kiedy chciał. Zresztą nie tylko jego. Wszyscy najlepsi się go bali, a zwłaszcza jego bloku. Miał ten blok dziwny, bo nie skakał wysoko, a blokował każdego. Do wszystkich elementów miał ogromny talent, ale do blokowania to już wyjątkowy - podkreśla Bosek.

Wójtowicz już za życia dorobił się statusu legendy. Wszędzie, gdzie się pojawiał, witano go z honorami. W polskim środowisku siatkarskim był postacią wręcz mistyczną. Mitologicznej aury dodawały mu opowieści kolegów z boiska i starszych kibiców, w których był przedstawiany jako sportowy heros o nadludzkich zdolnościach.

Na koniec życia stoczył walkę godną takiego herosa z najgroźniejszym przeciwnikiem z możliwych - z rakiem trzustki. Zmagał się z nim od grudnia 2019 roku. - Biorąc pod uwagę, na co chorował, walczył bardzo długo. Lekarze na ogół dają osobom z rakiem trzustki trzy miesiące, pół roku to już dużo. A on wytrwał prawie trzy lata - zaznacza Bosek.

Niestety, starcia z rakiem trzustki nie są w stanie wygrać nawet najsilniejsi z ludzi. Tomasz Wójtowicz zmarł w poniedziałek, 24 października 2022 roku. Miał 69 lat.

Grzegorz Wojnarowski, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
Nieustraszony. Tomasz Wójtowicz - najlepszy polski siatkarz w historii
Tak polska siatkówka odda hołd legendzie. Jest decyzja

Komentarze (3)
avatar
darecc
25.10.2022
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Dla siatkówki Tomasz Wójtowicz był tej klasy legendą jak dla lekkiej atletyki była Irena Szewińska. Po prostu w każdym calu mistrz. Ogromnie smutne jest jego przedwczesne odejście. 
avatar
elek8
25.10.2022
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
avatar
aagaj
25.10.2022
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Hołd. Życie, nie zawsze się go wygrywa!