W zeszły wtorek, 1 listopada, Sir Safety Susa Perugia z Leonem jako kapitanem grała z Cucine Lube Civitanovą o Superpuchar Włoch. Wygrała 3:2. Po meczu wszyscy mówili jednak nie o zwycięstwie Perugii, a o chwilach grozy z końcówki decydującego piątego seta.
Leon, po wykonaniu ataku z drugiej linii, opadając na boisko, poślizgnął się i z dużą siłą uderzył głową w parkiet. Stracił przytomność i przez kilka minut leżał bez ruchu. Na szczęście w końcu podniósł się i zszedł z placu gry o własnych siłach.
Dobre wiadomości są takie, że przeprowadzone jeszcze we wtorek w nocy, a potem również w kolejnych dniach badania tomografem nie wykazały niczego niepokojącego. Poza bolącymi mięśniami karku reprezentant Polski nie odczuwa już żadnych skutków upadku. Wygląda więc na to, że skończyło się na strachu.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesięwsporcie: nagranie wyświetlono ponad 2 mln razy. Co za gest!
W rozmowie z WP SportoweFakty Leon opowiada, jak chwile grozy sprzed tygodnia wyglądały z jego perspektywy, co spowodowało upadek, co usłyszał od jednego z lekarzy, którzy go badali, a także kiedy może wrócić na boisko.
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Tydzień temu napędziłeś nam wszystkim stracha. Z twoim zdrowiem wszystko w porządku?
Wilfredo Leon, siatkarz Sir Safety Susa Perugia i reprezentacji Polski: Jest dobrze. Kiedy ruszam głową, jeszcze trochę bolą mnie mięśnie karku, które przy upadku mocno się naciągnęły. Jednak z każdym dniem jest coraz lepiej.
W skali 1 do 10, jak się czujesz pod względem fizycznym?
Dziesięciu punktów jeszcze nie dam, ale dziewięć już tak. Wiem, że przez ostatnich kilka dni kibice się o mnie martwili. Sam się martwiłem. Nie wiedziałem, czy nie doszło do wstrząsu mózgu, albo nie zrobił się jakiś krwiak. Badania tomografem nie wykazały jednak niczego niepokojącego i nie ma już powodów do obaw. Chciałbym z tego miejsca serdecznie podziękować za wszystkie wiadomości z wyrazami wsparcia, jakie otrzymałem. A było ich mnóstwo. Nie na wszystkie jeszcze odpisałem, ale sukcesywnie staram się to robić.
Jak tamta feralna sytuacja z finału Superpucharu Włoch wyglądała z twojej perspektywy?
Ostatnie, co pamiętam, to mój atak. Z tego, co było potem, zapamiętałem tylko urywki. Na przykład że dałem puchar Simone Gianellemu, albo że odszedłem trochę na bok od cieszących się kolegów, bo brakowało mi powietrza. Chyba dopiero w szatni świadomość w pełni mi wróciła. Zadzwoniłem wtedy do żony i do mamy. Kiedy później oglądałem nagranie z mojego upadku i z tego, co działo się potem - z radości po zwycięstwie, dekoracji - powiedziałem: to nie byłem ja. Tylko ciałem byłem tam obecny.
Co spowodowało upadek? Źle postawiłeś stopę, parkiet był mokry?
To drugie. W hali w Cagliari było strasznie gorąco, po prawie każdej akcji wzywaliśmy moppersów, żeby wycierali parkiet. Tam, gdzie upadłem, chwilę wcześniej Ołeh Płotnicki obronił piłkę, a przecież w trakcie akcji moppersów zawołać się nie da. A ja, wykonując atak, nie myślałem o tym, że mogę spaść na mokrą część boiska i się poślizgnąć.
Kiedy się ocknąłeś, głowa bardzo cię bolała?
Nie od razu, ale po prysznicu w szatni, kiedy adrenalina już opadła, ból zaczął się nasilać. Pojechaliśmy do szpitala, tam pobrano mi krew i wykonano tomografię. Po wszystkich badaniach podano mi paracetamol.
W kolejnych dniach, po powrocie z Cagliari do Perugii, miałeś na pewno kontrole lekarskie.
Po 72 godzinach od upadku jeszcze raz przebadano mnie tomografem. Podobnie jak na pierwszym, wyniki były dobre. Lekarz drużyny powiedział, że jestem ponad nauką, bo rzadko się zdarza, że przy upadku, który spowodował utratę przytomności i kilkunastominutową dziurę w pamięci, badanie niczego nie wykazuje. Nie miałem żadnego obrzęku czy pęknięcia czaszki, głowa była całkowicie zdrowa.
Jakie zalecenia dał ci lekarz, który przeprowadzał ostatnie badanie?
Zabronił mi mocniejszego wysiłku fizycznego do poniedziałku. Od początku tygodnia powoli będę wracał do treningów.
Kiedy znowu zobaczymy cię na boisku?
W środę w Lidze Mistrzów przeciwko ACH Volley Ljubljana jeszcze na pewno nie zagram. Być może wrócę w niedzielę, kiedy w Serie A zmierzymy się na wyjeździe z Piacenzą. Trener Andrea Anastasi mówi, żebym się nie spieszył i wrócił wtedy, kiedy moje ciało powie mi, że jest właściwy czas.
W tym sezonie możesz odpoczywać od grania więcej niż w poprzednich latach. Anastasi, przynajmniej na początku sezonu, dużo rotuje składem. Dla ciebie to komfortowa sytuacja?
Idealna. Jeśli trener dalej będzie tak postępował, to super. Nikt nie będzie przemęczony, ale wszyscy będziemy ograni i gotowi do wejścia na boisko w każdym momencie.
Anastasi zapowiedział wam, że w kolejnej części sezonu wciąż będzie dużo rotacji?
Mówi, że dla niego najważniejsze są play-offy, a żeby grać w nich swoją najlepszą siatkówkę, musimy być do tego gotowi. Co z tego, że na początku sezonu będziemy świetni, jeśli potem zabraknie nam energii i zgaśniemy?
Z obecnym szkoleniowcem Perugii nie miałeś wcześniej okazji pracować. Jak byś go scharakteryzował?
Kładzie większy nacisk na mądrość w grze niż na siłę. Powtarza, że jeśli nie mamy dogodnej sytuacji do ataku, lepiej nabić piłkę na blok i ponowić akcję. Chce, żebyśmy popełniali jak najmniej błędów. Mnie odpowiada jego filozofia siatkówki i dlatego w tym sezonie nie każda moja zagrywka jest wykonywana z pełną siłą. Zdarzają mi się serwisy hybrydowe albo nawet stacjonarne. Robię to, bo nie chcę dawać przeciwnikom darmowych punktów, a i taka zagrywka czasem utrudnia im życie.
O urazie kolana, przez który nie znalazłeś się w kadrze na mistrzostwa świata, już zapomniałeś?
Z kolanem jest OK, ale teraz bardziej na nie uważam. Obu kolanom i stawom skokowym poświęcam więcej czasu na rozgrzewce i w czasie odnowy. W ostatnich miesiącach moja kolekcja sprzętów do odnowy i rehabilitacji znacznie się powiększyła. Mam kilka urządzeń do terapii w formie kompresji i chłodzenia, aparat do stymulacji elektrycznej, pistolet czy piłkę do masażu. Chcę kupić jeszcze jeden sprzęt - do punktowej krioterapii i rozważam również zakup małej, przenośnej komory hiperbarycznej. Poza inwestycją w te urządzenia, dalej pracuję z Rogerio, który rehabilitował mnie po operacji i dbał o przygotowanie fizyczne w trakcie powrotu do formy sportowej. Przeprowadził się na sezon do Perugii i mam go do indywidualnej dyspozycji.
Inwestujesz w swoje ciało, żeby jak najdłużej grać na wysokim poziomie?
Właśnie tak. Czytałem, że LeBron James inwestuje w swoje ciało półtora miliona dolarów rocznie. Ja mniej, ale akurat w tym roku i tak całkiem sporo. Uważam, że to dobra inwestycja. Moje ciało to moje narzędzie pracy i muszę o nie dbać, żeby grać w siatkówkę jak najdłużej.
Czytaj także:
Leon odpoczywa po urazie. Średni mecz Semeniuka
"Bałem się". Leon zabrał głos po dramatycznych wydarzeniach