Clayton Stanley: Lubię włoską kuchnię

- Pierwsze dwa sety spotkania ze Skrą były całkowicie pod naszą kontrolą. Być może jednak zagraliśmy zbyt twardo.W trzeciej partii przyszło rozluźnienie i mała zniżka formy. Popełnialiśmy proste błędy i pozwoliliśmy rywalom przejąć kontrolę nad grą – skomentował tuż po meczu atakujący Kazania, Clayton Stanley.

- Na szczęście jesteśmy na tyle zgraną i doświadczoną drużyną, że w decydujących momentach meczu potrafimy się w pełni skoncentrować i pokazać maksimum swoich możliwości. Tak właśnie było w tie breaku. Zdawaliśmy sobie sprawę ze stawki spotkania i co tu kryć, bardzo chcieliśmy wygrać. Na szczęście wróciliśmy do własnej, skutecznej gry - dodał zawodnik.

Clayton Stanley nie zmartwił się, że jego amerykański kolega Lloy Ball, posyłał mu dziś zdecydowanie mniej piłek, niż zazwyczaj. - Dokładnie wiem, jaka jest moja rola w drużynie. Wiem też, że czasami mogę sobie pozwolić na mniejsza aktywność podczas spotkania i dać pograć innym. Zdaję sobie jednak doskonale sprawę, że w kluczowych momentach meczów, to właśnie ja muszę brać ciężar ataku na siebie i kończyć najważniejsze piłki. Po to ściągnięto mnie do Kazania i za to płacą mi nie małe pieniądze.

Stanley podchodzi do swojej gry z wielką rezerwą, twierdząc, że najważniejsze, to zachować spokój na boisku, bez względu na sytuację. - Stres przed ważnym meczem jest pojęciem kompletnie mi obcym, dlatego też na mojej twarzy rzadko widać nerwowe reakcje, nawet po serii nieudanych ataków. Muszę jednak przyznać, że dziś byłem trochę „zagotowany”, bo przez krótki moment dopadła mnie kompletna niemoc. Na szczęście w najbardziej pożądanym momencie odzyskałem skuteczność i wszystko wróciło do normy.

Siatkarz przyznaje też, że Skra nieco zaskoczyła jego zespół w trzeciej odsłonie. - Nagle okazało się, że mamy spore kłopoty z własną grą, a do tego rywale nieźle nas przycisnęli. Dwaj zawodnicy zaszli nam szczególnie za skórę – Mariusz Wlazły i Stefan Antiga. To naprawdę klasowi gracze, ale na szczęście obydwu udało nam się poskromić w tie breaku.

Nie ma znaczenia z kim zagramy w wielkim finale – twierdzi Clayton Stanley. - To jest mniej więcej tak, jak gdybym miał wybierać między pizzą a spaghetti. Generalnie jednak lubię włoską kuchnię i myślę, że każde danie jestem w stanie skonsumować – żartuje zawodnik. - Mówiąc poważnie, Copra i Sisley grają podobnie, na jednakowo wysokim poziomie. Myślę, że o wyniku w dużej mierze zadecyduje dyspozycja dnia i odrobina szczęścia.

Komentarze (0)